You are on page 1of 186

,

tlan Stanisław BJstPon

MEGALOMAlllA
llAIODOWA
Na okładce portret Damiana Tyszkiewicza, pędzla nieznanego malarza z XVIII w.

Okładkę i strony tytułowe projektował: Jerzy Rozwadowski


Redaktor: Barbara Tarasiewicz
Korekta: Ewa Dmowska
Teresa Stei11hage11
Redaktor techniczny: Krzysztof Krempa

Na pods1awie edycji Towarzystwa Wydawniczego „Rój"


z 193 5 roku

© Copyright by Wydawnictwo „Książka i Wiedza", Warszawa 1995

Wydawnictwo „Książka i Wiedza"


Warszawa 1995
Obj. ark. druk. 11,75
Skład: Computext - DTP, Pabianice, ul. Cisowa IS
Druk i oprawę wykonała Drukarnia Okręgowego Przedsiębiorstwa
Geodezyjno-Kartograficznego „OPeGieKa" w Elblągu ul. Tysiąclecia 11

Trzynaście tysięcy dwieście pięćdziesiąta publikacja „KiW"


PRZEDMOWA

Słowo megalomania, czyli „przesadne i nieuzasadnione przekonanie o wła­


snej wartości ze skłonnością do przeceniania swoich możliwości i swego zna­
czenia", wywodzi się z j ęzyka greckiego, gdzie znaczyło dosłownie „szaleń­
stwo wielkości" (od megaleios „wielki, wspaniały" i mania „szaleństwo, pa­
sj a"). Profesor Jan Stanisław Bystroń wyprowadza megalomanię z pojęcia
wiary we własne siły, j ednakże wiary wypaczonej , patologicznej . We wstę­
pie do prezentowanej książki pisze : „ Wiara we własne siły jest koniecznym
warunkiem powodzenia zarówno dla jednostek, j ak i dla całych grup spo­
łecznych ( ... ) Od realnej oceny łatwo jednak przejść do przeceniania samego
siebie, do idealizacj i grupy, a więc do megalomanii osobistej i społecznej " .
Prowadzi t o d o imperializmu. „ W miarę coraz t o większego zaślepienia stop­
niowo zaczyna upadać kultura, a państwo idzie ku kataklizmowi". I dalej :
„Stąd też może nie o d rzeczy będzie przypomnienie pewnej liczby faktów i
zwrócenie uwagi na kilka zagadnień łączących się ze zj awiskiem megaloma­
nii narodowej , zwłaszcza że w Polsce zj awia się ona w najrozmaitszych for­
mach od czasów naj dawniejszych aż po dziś dzień". Spostrzeżenia te są ak­
tualne i w chwil i obecnej , tj. po sześćdziesięciu latach od ukazania się Mega­
lomanii narodowej.
Zanim przedstawimy bardziej szczegółowo wznawianą książkę profesora,
przypatrzmy się bliżej jej autorowi. Jan Stanisław Bystroń urodził się 20 gru­
dnia 1892 roku w Krakowie, zmarł 18 listopada 1964 roku w Warszawie w
wieku 72 lat. Studiował w Krakowie, Paryzu i Wiedniu, habilitował się w roku
1918 na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w roku następnym obj ął katedrę etno­
logii na Uniwersytecie Poznańskim. W latach 1925-1934 wykładał w Uni­
wersytecie Jagiellońskim, także jako kierownik katedry etnologii; od roku 1934
(również po wojnie) kierował katedrą socjologii w Uniwersytecie Warszaw­
skim. W roku 1938 otrzymał Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, a
w 1952 roku - członkostwo tytularne PAN. W roku 1949 z powodu choroby
wycofał się z czynnego życia naukowego .
Profesor Bystroń był światowej sławy naukowcem - etnologiem, etnogra­
fem, socjologiem, kulturoznawcą i lingwistą, bardzo płodnym naukowo auto­
rem kilkuset prac, w tym kilkudziesięciu monografii książkowych, z których
zdecydowana większość zachowała aktualność do chwili obecnej . Stąd liczne
wznowienia jego dzieł.
Proponuję przypomnieć tutaj naj obszerniejsze (i najważniejsze) z jego ksią­
żek: Słowiańskie obrzędy rodzinne (1916), Artyzm pieśni ludowej (1921 ), Pol­
ska pieśń ludowa. Antologia (1921, 1925), Pieśni ludu polskiego (1924), Hi­
storia pieśni ludu polskiego (1925), Wstęp do ludoznawstwa polskiego (1926,
l 93 9), Pieśni ludowe z polskiego Śląska ( l 927-1934), Bibliografia etnogra-
fii polskiej (1929), Polacy w Ziemi Świętej, Syrii i Egipcie (1930), Socjologia.
Wstęp informacyjny i bibliograficzny (1931), Nazwiska polskie (1927, 1936),
Przysłowia polskie (1933), Megalomania narodowa (1935), Dzieje obyczajów
w dawnej Polsce t. 1-2 (1933-34), Kultura ludowa (1936), Literatura ludo­
wa (w Encyklopedii Polskiej, l 936), Księga imion w Polsce używanych (1938),
Łańcuch szczęścia i inne ciekawostki (1938), Komizm (1939), Literaci i grafo­
mani z czasów Królestwa Kongresowego (1939), Paryż. Dwadzieścia wieków
(1939), Etnografia Polski (1947), Warszawa (1949) .
Po wojnie wznowiono takie dzieła Jana Stanisława Bystronia jak: Kultura
ludowa (1947), Komizm (1960, 1963), Dzieje obyczajów w dawnej Polsce
(1976), Warszawa (1977), a także wydane przez „Książkę i Wiedzę" Nazwiska
polskie ( 1993) .
Megalomania narodowa Bystronia składa się z kilku odrębnych części, które
przy gruntowniejszej lekturze układają się w pewną spójną, choć bardzo uroz­
maiconą i różnorodną całość. Tytuł całej monografii został zaczerpnięty z pod­
tytułu części wstępnej, w której zawarto podstawowe rozważania dotyczące
teorii megalomani i narodowej na tle innych jej odmian, wraz z jej genezą i
historią. Jest tu mowa o formowaniu się pojęcia megalomanii plemiennej, na­
rodowej i językowej od naj dawniejszych czasów do lat ostatnich, ściślej - do
lat trzydziestych XX wieku.
Mamy tutaj opis megalomanii hordy, dla której „cały świat jest j ej świa­
tem", megalomanii plemienno-narodowej różnych ludów: Izraelitów, Rzymian
czy Germanów, a także szczegółowy opis megalomanii polskiej z j ej sarmac­
kim rodowodem. W sposób proroczy przewidział Bystroń tragiczne skutki dzia­
łania megalomanii narodowo-rasistowskiej w postaci hitleryzmu, wyprowa­
dzając jego starogermańskie korzenie również z dzieł tak wybitnych naukow­
ców j ak W. Wundt. Jego spostrzeżenia odnieść też można do stalinizmu i me­
galomanii wielkorosyjskiej .
Bardzo szczegółowo omówił Bystroń ideę mesjanizmu i „przedmurza" -
ściśle powiązaną z megalomanią narodową. „Mesjanizm - według niego -
nie jest wyłączną własnością polską; jest to jedna z teoretycznych postaci me­
galomanii, która ma źródła te same co inne formy, lecz powstaje w innych
warunkach".
Ta licząca czterdzieści stron część wstępna była opublikowana już w roku
1924 w krakowskim „Przeglądzie Współczesnym" i wywołała uwagi pole­
miczne. Najostrzej wystąpił przeciw Bystroniowi Zygmunt Wasilewski w
„Przeglądzie Wszechpolskim"(listopad 1924), pisząc m.in.: „Nigdy nie uczu­
łem podobnego zażenowania, słuchając w dyskursie towarzyskim niedorzecz­
ności, jak w tym wypadku. Pali mnie wstyd, że w naszym świecie naukowym
może dochodzić do takich widowisk(... ) Gdyby p. Bystroń wszystkim jedno­
stkom w narodzie wybił z głowy i z serca miłość, która idealizuje i powięk­
sza rzeczywistość, to oczywiście nie byłoby narodu. Szczęściem, że tego nie
zdoła. Przyklaśnie mu paru Polaków zwyrodniałych i paru Żydków". I je­
szcze ostrzej: „W zakusach rozbrajania Polski czy z sił obronnych, militar­
nych, czy duchowych (...) musimy widzieć zbrodniczy zamach na cywiliza­
cję polską''.
Była to krytyka właśnie z pozycji skrajnego polskiego narodowego megalo­
mana, którego dzisiaj nazwalibyśmy „oszołomem". Niestety, do dziś spotyka­
my się z podobnymi megalomańsko-narodowymi poglądami, stąd aktualność
książki Bystronia o rodzajach megalomanii narodowej i jej genezie oraz ewen­
tualnych skutkach dla współżycia z innymi, zwłaszcza sąsiednimi narodami -
jest wprost rewelacyjna.
Część druga książki to przegląd tradycyjnych pojęć o „obcych'', którzy by­
wają oceniani jako czami, ślepi, brzydko pachnący, którzy mogą mieć niskie
pochodzenie, są ludożercami itp. Jest to zgrabny historyczny, wielokulturowy i
dobrze udokumentowany przegląd tych ocen.
Bardzo interesująca, zresztą nie tylko dla językoznawców, jest analiza nazw
i pr�zwisk grup plemiennych i lokalnych, określeń zebranych z całego niemal
świata. Składają się one również na szczegółowy obraz megalomanii plemien­
nej, regionalnej lub narodowej. Autor bardzo precyzyjnie klasyfikuje te mikro­
etnonimy; klasyfikację tę uznać należy za trwały wkład Bystronia do antropo­
nimii i etnologii w ogóle.
Interesujące są także, bardzo skrupulatnie zestawione, zabawne, satyryczne
i najczęściej prześmiewczo-złośliwe opowieści o sąsiadach. Jest tych opowia­
dań sporo, bo aż pięćdziesiąt siedem. Wiemy nadto, że w każdym niemal kraju
'

czy regionie istnieją także „sąsiednie" miejscowości, których mieszkańcy są


przedmiotem wiecznych kpin i bohaterami niewybrednych kawałów. W Polsce
słynie z tego m.in. Wąchock czy Grójec.
Specj alny rozdział poświęcił autor „przysłowiowym" Mazurom, a także Li­
twinom i Niemcom, które to ludy nie cieszyły się najlepszą opinią, choć była
ona zróżnicowana; cieplej i z pewnym przymrużeniem oka traktowano np . Li­
twinów, nieco bardziej złośliwie Mazurów i Niemców.
Lektura Megalomanii narodowej Bystronia jest wielce pouczająca i nienud­
na, czyta się ją z wielkim zainteresowaniem, co więcej - dostrzega się j ej
stałą a k t u a 1 n o ś ć ! Przedstawione w niej sprawy opisane są w sposób barw­
ny, żywy, urozmaicony, zrozumiały dla wielu i bardzo dobrze udokumentowa­
ny. Chciałbym się tutaj odwołać do słów dr Krystyny Długosz-Kurczabowej z
j ej przedmowy do wydanej przez „Książkę i Wiedzę" książki Bystronia Na­
zwiska polskie (1993); uwadze Czytelników poleca ona następujące cechy
omawianej monografii : wieloaspektowe ujęcie tematu; zachowanie proporcj i
w naukowym i popularnym podejściu d o tematu; bogactwo materiału i emo­
cjonalne zaangażowanie się w jego przedstawianiu; talent autora, który o spra­
wach skomplikowanych pisze prosto i barwnie i zachowuj e umiar w przedsta­
wianiu danych naukowych.
Słowa te w całej rozciągłości odnieść można do Megalomanii narodowej, a
dodać do tego należy nadzwyczajną aktualność Megalomanii, którą winien
przeczytać i przeanalizować każdy myślący obywatel Najj aśniejszej Rzeczy­
pospolitej schyłku XX wieku. Gorąco zachęcam do wnikliwej lektury tej inte­
resującej i mądrej książki !

Marian Jurkowski
Warszawa 1995
OD AUTORA

Pod ogólnym tytułem Me g a I o m a n i a n ar o d o w a zbieram w niniej ­


szej książce kilka rozprawek poświęconych tworzeniu s i ę popularnych wyob­
rażeń o swoich i obcych. Pierwszy rozdział, którego tytuł został przeniesiony na
całą książkę, zajmuj e się zagadnieniem powstawania pojęć o lepszości czy do­
skonałości własnej grupy; dalsze zestawiają materiał dotyczący pojęć o innych,
obcych grupach, które są uważane oczywiście za niebezpieczne, złe, nienormal­
ne, a choćby tylko śmieszne.
Oczywiście, objawem megalomanii społecznej jest nie tylko wywyższenie
czy uwielbienie własnej grupy, ale w tej samej mierze lekceważenie czy wy­
śmiewanie obcych; stąd też ogólny tytuł z,bioru wydaje się usprawiedliwiony.
Rzeczy poważne i zabawne, nadziemskie i bardzo ziemskie, patos i groteska
łączą się tutaj razem, jak zwykle w życiu, zarówno indywidualnym, jak i spo­
łecznym. Autor sądzi, że takie właśnie zestawienie, pozwalające przypatrzeć
się nieco bliżej mechanizmowi powstawania i przeżywania się wyobrażeń zbio­
rowych, może być ciekawe i pouczające.
J.S.B.
W Warszawie, w styczniu 1 93 5 .
MEGALOMANIA
NARODOWA
Wiara we własne siły j est koniecznym warunkiem powodzenia zarówno dla
jednostek, jak i dla całych grup społecznych; podtrzymywanie tej wiary wśród
społeczeństwa musi być zawsze wytrwałą troską jego kierowników. Od realnej
oceny łatwo jednak przejść do przeceniania samego siebie, do idealizacj i gru­
py, a więc do megalomanii osobistej i społecznej . Jeśli jednak w życiu j ednost­
kowym zarozumiałość przechodząca normalne granice przestaje być szkodli­
wa, gdyż kwalifikuje się jąjako chorobliwą i usuwa poza nawias życia zbioro­
wego, to megalomania plemienna, państwowa czy narodowa, rozwij ająca się
na tle mętnego mistycyzmu myślenia społecznego, zdaj e się powszechna. Są
ludzie, którzy uważają ją za conditio sine qua non rozwoju społecznego, za
jedyną sprężynę życia i postępu, i niewątpliwie jest w tym dużo prawdy: na
podstawach tych wspierały się wielkie państwa, wyrastały bogate kultury. Z
drugiej jednak strony z chwilą, gdy ów rozpęd życiowy społeczeństwa, wyra­
żaj ący się w nadmiernym poczuciu własnej wielkości i roli dziejowej , zaczęto
ujmować teoretycznie, uzasadniać, rozszerzać, teorie te zaczęły podważać pod­
stawy nauki, moralności, religii, a z drugiej strony rozpętały imperializm. W
miarę coraz to większego zaślepienia stopniowo zaczyna upadać kultura, a
państwo idzie ku kataklizmowi. Dzisiejszy stan Europy w znacznej mierze na­
leży przypisać tym teoriom, które doprowadziły do upadku wielkie państwa, a
grożą zagładą kulturze Zachodu.
Stąd też może nie od rzeczy będzie przypomnienie pewnej liczby faktów i
zwrócenie uwagi na kilka zagadnień łączących się ze zj awiskiem megalomanii
narodowej , zwłaszcza że w Polsce zj awia się ona w najrozmaitszych formach
od czasów najdawniejszych aż po dziś dzień : zestawienie pewnych pomysłów,
które w Polsce uważamy za szczytny przej aw geniuszu narodowego, a spoty­
kane gdzie indziej uważamy za szkodliwe zboczenie, może być pouczaj ące.
Przypatrzmy się więc formowaniu się tej teorii megalomanii plemiennej czy
narodowej w różnych społeczeństwach, od czasów najdawniejszych aż do chwili
obecnej .
I

Sięgamy myślą w daleką przeszłość, tak daleko, j ak tylko iść możemy w


badaniu życia społecznego. Albo też badamy te nieliczne j uż grupy etniczne,
które do dziś dnia żyją życiem pierwotnym, nie tknięte zewnętrznymi wpływa­
mi. Widzimy nieliczne hordy czy zwarcie już zorganizowane klany, rozsiane
skąpo na szerokiej przestrzeni, gdyż ziemia, bardzo mało lub też wcale nie
wyzyskiwana, nie może utrzymać większej liczby osób na jednym miej scu. To
ludzie, wśród których znaj dujemy dopiero zawiązki późniejszego rozwoju; trzy­
maj ą się oni wciąż razem, z innymi grupami nie utrzymują żadnych związków,
które dopiero w późniejszych stadiach zaczynają się z wolna wytwarzać; wy­
kazują myślenie bardzo prymitywne i różne od dzisiejszego, logicznego (stąd
też prelogicznym zwane). Jakież poj ęcie może mieć ta grupa o sobie samej i o
obcych, j eżeli w ogóle ich spotyka? Rzecz prosta, że mały światek ich społe­
czeństwa j est dla nich całym światem, że starają się go w całości objąć i zrozu­
mieć w formach swego prelogicznego myślenia, że uważają nawet, iż na ów
świat zewnętrzny mogą oddziaływać za pomocą rozmaitych czynności obrzę­
dowych: cały świat jest i c h światem. Na rubieżach tego świata mieścić się
mogą inne lądy czy wyspy, mieszkać inni l udzie, ale zawsze środkiem tego
wszystkiego, co istnieje, j est właśnie i c h grupa społeczna.
Powszechnie też spotykamy się wśród najrozmaitszych ludów o różnych stop­
niach rozwoj u kulturalnego, czasem nawet bardzo wysokich, z przekonaniem
o ich ś r o d k o w o ś c i. Dziś oczywiście dla nas, którzy przywykliśmy myśleć
o ziemi j ako o kuli, zagadnienie środkowości nie ma wartości, ale dla tych,
którzy ziemię wyobrażają sobie jako płaszczyznę, w miarę odległości od środ­
ka coraz bardziej dziką i niegościnną, a zamieszkaną przez również dzikie ludy,
zagadnienie środka było bardzo istotne: od środkowości położenia zależała
największa wartość ludu, który został j akoby pierwszy stworzony i który ma z
tego tytułu największe prawo do władztwa nad całą ziemią. Można by powie­
dzieć, że j uż tu mamy do czynienia z pierwszą teorią imperialistyczną; niewąt­
pliwie zaś j est to podstawa megalomanii plemiennej , później narodowej .
Przeglądaj ąc wydawnictwa etnograficzne, nietrudno znaleźć przykłady .
Każde plemię australijskie - choćby najniżej pod względem kulturalnym
stoj ące - patrzy na swój kraj jako na centrum świata. Mieszkańcy Haiti
uważają, że początkiem wszelkiego stworzenia była ich wyspa i że z j askińjej
dopiero wyszły słońce i księżyc. Wedle poj ęć j apońskich wyspa Nippon była
centrum świata i najpierw stworzona została; Chiny noszą oficj alną nazwę
„kraj środka", Czung-kuo, a środek Chin, miasto Loyang, dziś Honanfu, uwa­
żane było tym samym za środek całego świata. W Persji władca nosi tytuł
„środek świata" - tu więc na człowieka, związanego z miejscem, przeniesio­
no cechę miejscową; oczywiście i społeczeństwo w ten sposób j est środko­
wym, najbardziej wartościowym społeczeństwem świata.
W religii żydowskiej środek świata odgrywał od dawna wielką rolę; było
nim Jeruzalem. Powoływano się na Ezechiela V, 5; „Tak mówi panuj ący
Pan: Toć j est Jeruzalem, którem postawił wpośród pogan, a zewsząd otoczył
krainami". Ś rodek ten wyznaczono dokładniej ; była nim świątynia j erozo­
l imska, a w niej Arka Przymierza, która była w ten sposób ośrodkiem całego
systemu świata. Cała rabinistyczna i mistyczna literatura żydowska przepo­
j ona j est myślą o środku ziemi ; spotykamy się z poglądami, że ów środek, a
więc miejsce, gdzie niegdyś stała świ ątynia, był początkiem wszelkiego stwo­
rzenia. Z podobnymi pojęciami spotykamy się u Greków, gdzie środek zie­
mi, przez najrozmaitsze plemiona w różnych miej scach oznaczany, był zara­
zem j ej początkiem, omfalos ges, pępkiem ziemi. Najbardziej znanym omfa­
lem były Delfy, które tak wielkie miały znaczenie dla konsolidacj i plemien­
nej Hellenów; okrągły kamień w świątyni Apol lina przedstawiał ów środek.
Obok niego były liczne omfale lokalne; wystarczy przeglądnąć uczone prace
znanego filologa W. H. Roschera, aby zrozumieć, j ak szeroko rozpowszech­
nione były te poj ęcia u ludów starożytnych. Że poj mowanie takie było istot­
nie właściwe umysłowości człowieka w pierwotnych stadiach rozwoju, świad­
czyć może choćby to, że w odległym Peru miasto Cuzco oznacza również
pępek, oczywiście ziemi.
Ś wiat chrześcij ański nie przestał zajmować s ię zagadnieniem środka świa­
ta; w kontynuacj i poj ęć żydowskich widział go również w Jerozolimie, i to na
Golgocie, j ako miejscu męki Chrystusowej . Długie wieki przetrwały te poglą­
dy i dziś jeszcze niewątpliwie znalazłyby się też z p ojęciem Jerozolimy j ako
pępka ziemi (pup ziemli). W ten sposób utwierdzało się centralne stanowisko
chrześcijaństwa. Nie brak było prób innych, plemiennych czy politycznych,
oznaczeń. Celtowi e w Irlandii środek ziemi widzieli i z wyrocznią go łączyli,
podobnie j ak Grecy w Delfach; miała go i dawna Galia. We Francj i średnio-
wiecznej królewskie St. Denis, potem Paryż uważane były za środek świata,
ale później światopogląd chrześcijański zwyciężył i Ziemia Ś więta, Jerozoli­
ma, uchodziła za środek i początek świata, dopóki nie rozpowszechniły się
wśród szerokich warstw przekonania o kulistości ziemi, wobec czego zaga­
dnienie środka straciło aktualność społeczną. Jako dalekie j eszcze echo tych
pojęć spotykamy tu i ówdzie opowiadania żartobliwe o zapadłych parafianach,
którzy środek świata w swoim chcą widzieć miasteczku.
Poj ęcia chrześcij ańskie nie dozwalały widzieć środka świata poza Ziemią
Ś więtą; duma narodowa, pragnienie uzasadnienia swego pierwszeństwa spra­
wiają, że plemię chce się wywieść z kolebki świata. Niewątpliwie j ednak z
Palestyny wywodzą się Żydzi, których lekceważył świat chrześcijański, skoro
pogardzili światłem nauki Chrystusowej , i pochodzenie od nich nie mogło być
uważane za zaszczytne. Można było przecież znaleźć j akieś inne wyjście, a
więc wywieść od dziesięciu plemion Izraela, o których słuch zaginął od czasu
niewoli babilońskiej .
Rodowodem takim szczycą się Anglicy, szukając analogii historycznych i
językowych; trudno uwierzyć, gdy się słyszy, że do dziś dnia wielu poważnych
i wybitne stanowiska zajmujących ludzi broni odważnie tej tezy. Istniej ą prze­
cież dwa towarzystwa naukowe (w ich własnym pojęciu) Anglo-Israel Identity
Society i British Ephraim Church Mission; pierwsze z nich przedstawia sie­
demnaście dowodów identyczności, a drugie nawiązuje specjalnie do Deute­
ronomium, gdzie Mojżesz ma wskazywać wyraźnie Józefowi Brytanię :

Błogosławiona o d Pana ziemia jego z naj lepszych rzeczy niebieskich, z rosy,


i z źródeł ziemi wynikaj ących.
I dla rozkosznych urodzaj ów słonecznych, także dla rozkosznych dostałych
urodzajów miesięcznych.
I. dla rozkosznych gór starodawnych, i dla rozkosznych pagórków wiecz­
nych . . .

Jeśli udowodnienie, że właśnie Anglia j est ziemią „rozkosznych urodzajów


słonecznych", natrafiać musi na znaczne trudności, to przepowiednia, że ,j ako
rogi jednorożcowe rogi j ego, temi narody zbodzie na porząd aż do ostatnich
granic ziemi; a teć są dziesięć tysięcy Efraimitów" - odpowiadać musiała
dumie szczepowej Anglika i utwierdzać go w przekonaniu, że zapanuj e nad
narodami „aż do ostatnich granic ziemi". Nieprawdopodobnie prosta teoria
imperializmu, a jednak znajduj e ona wyznawców; historycy angielskich idei
imperialistycznych uważaj ą ją za jeden z ważnych czynników wytworzenia się
pojęć o własnej wyższości i należnym władztwie nad innymi narodami.
Rzeczy to na ogół znane; kto ciekaw bliższych na ten temat informacj i , znaj ­
dzie j e w wybornej książce J. Bardoux, Essai d'une psychologie de l 'Angleterre
contemporaine, Paris 1 9 1 6, tom I, a zwłaszcza w systematycznym ujęciu w
rozprawie Brie, Die imperialistischen Stromungen in der englischen Literatur,
Halle 1 9 1 6; materiał z czasów wielkiej wojny zestawia Rohrbach, Chauvini­
smus und Weltkrieg, Berlin 1 9 1 9, tom I: Die Brandstifter der Entente. Oczy­
wiście, takie teorie istnieć mogą tylko w społeczeństwie żyjącym w tak inten­
sywnym kontakcie ze Starym Testamentem jak właśnie Anglicy; w krajach o
wyraźniejszym antysemickim nastawieniu podobne genealogie nie maj ą wa­
runków popularności. Można tu przy sposobności przypomnieć zabawny fakt,
że w chwili gdy w naszym społeczeństwie wzrastała niechęć do Anglii Lloyda
George'a, w krakowskim „Głosie Narodu" ukazał się artykuł W. W. Antonie­
wicza (oczywiście nie mającego nic wspólnego z tegoż nazwiska profesorem
warszawskim), udowadniający, że Anglicy, j ak w ogóle wszyscy Germanowie,
są pochodzenia semickiego, i to właśnie od owych zaginionych dziesięciu po­
koleń izraelskich, które w r. 723 przed narodzeniem Chrystusa zagnane do
niewoli asyryj skiej , w r. 606 znikaj ą zupełnie z widowni historycznej i przez
Syberię przechodzą do Europy.
Podobny biblijny rodowód windykuj ą dla siebie również mormoni, jedna
z naj ci ekawszych sekt, w której badacz religii i socj olog tyle ciekawego, pier­
wotnego, przeżytkowego znaleźć może materiału; otóż tu spotykamy się z
teorią, że Amerykanie są następcami Izraela, a to za pośredni ctwem czerwo­
noskórych, którzy są b e z p o ś r e d n i m i jego potomkami i następcami. W
dziwny tu sposób pogodzono motywy religijne z dumą Amerykanina, który
chcąc uchodzić za odwiecznego gospodarza swej ziemi, zmyśla swe indiań­
skie pochodzenie.
Daleko jednak ważniej szą rolę odgrywają rodowody rzymskie. Ogromne
znaczenie i urok wielkiej kultury, a więcej j eszcze tradycje światowego impe­
rium i chęć uzyskania tytułu do spadku politycznego, tudzież przedłużenia i
uświetnienia swej historii, prowadzi do częstego fingowania rodowodów rzym­
skich. Podobnie j ak wzbogacony parweniusz stara się o dostojeństwa i zaszczyty,
a potem i przodków zasłużonych się doszukuje, przerabiaj ąc i dorabiając drze­
wo genealogiczne niedawnego rodu, tak też narody, doszedłszy do znaczenia,
szukają sławy nie tylko w prawdziwej , ale i sfałszowanej historii . Typowym
przykładem był choćby sam Rzym, który u szczytu potęgi doszukiwał się przod­
ków swych w Troi; znamy te dziej e z Eneidy. Podaniem tym zajmował się
Mommsen, który stwierdził, że nie ma w nim słowa prawdy i że chodzi tu tylko
o uświetnienie przeszłości ojczystej . Cała starsza poezj a nic nie wie o mor-
skich wędrówkach Troj an; po upadku Ilionu pozostaje tamże Eneasz, który
rządzi pozostałymi Troj anami. Dopiero Stesichoros w VI wieku przed Chry­
stusem prowadzi Eneasza na Zachód, aby wzbogacić historię legendarną swej
sycylij skiej ojczyzny. Dokończyli opowieści historycy, uświetnił i uwieńczył
Wergili. Dumni byli Rzymianie ze swej nowej historii i radzi, że Hellenom,
ceniącym wielkość i starożytność swej kultury, mogli przeciwstawić również
dawne rodowody.
Skoro więc Rzymianie szczycili się pochodzeniem od Trojan, to rzecz pro­
sta, że i ci, co za bezpośrednich spadkobierców rzymskich się uważali, rów­
nież chętnie o trojańskim pochodzeniu wspominali; spotykamy się z tym prze­
konaniem u Franków, widzimy je też u Brytów, którzy od legendarnego Brutu­
sa, prawnuka Eneasza, dumnie się wywodzili. Że wszystkie narody romańskie,
rozwinięte na podłożu łacińskiej kultury, wywodziły się od Rzymian i w tym
swoj ą wyższość nad innymi widziały, a czasem na tym i podstawy swego im­
perializmu zakładały, to rzecz zrozumiała, ale obok nich także Angl ia wystę­
powała z pretensjami do spadku rzymskiego. Przecież j eszcze dewizą Palmer­
stona było dumne : „Civis Romanus sum" - a identyfikacj a imperium angiel­
skiego z dawnym rzymskim nie jest w literaturze angielskiej rzeczą rzadką (tu
znów Brie w cytowanej powyżej książce przytacza przykłady). Można przypo­
mnieć okres tworzenia książkowych legend o pierwotnych dziej ach narodów,
które stosunkowo późno wystąpiły na arenę dziejową; przecież pierwszym wład­
cą Litwy miał być rycerz rzymski Palem on (a i szlachta polska niejednokrotnie
rzymskich sobie doszukiwała antenatów!).
Polska miała również rodowody zaszczytne : w chwilach rozkwitu i potęgi
miały one uzasadnić j ej przewodnictwo, w chwilach upadku podtrzymywać
ducha i krzepić wiarę w j ej wartość i siły. Jednym z takich genealogów narodo­
wych był choćby X. Wojciech Dębołęcki, „Franciszkan, Doktor Theologiey S. a
Generał Społeczności wykupywania więź.niów" - umysł odpowiadający po­
trzebom szerokich sfer szlacheckich. W dziele swym, w Warszawie w 1 63 3 r.
drukowanym, daje on „Wywód jedyno-własnego państwa świata ... że naj sta­
rodawniejsze w Europie Królestwo Polskie lubo Scythyjskie samo tylko na
świecie ma prawdziwe successory Jadama, Setha i Japheta; w panowaniu świata
od B oga w Raju postanowionym; i że dla tego Polaki Sarmatami się zowią". W
rozdziale czwartym tego zabawnego (dla nas dziś czytających) wywodu do:
wiaduj emy się, że przeniesiono tron świata z Libanu do Korony Polskiej , że
Polacy-Scytowie są naj dawniejszym narodem i w prostej linii dziedziczą wła­
dzę polityczną nad całym światem; rozdział szósty rozsnuwa perspektywy świet­
nej przyszłości :
„Pewna rzecz jest, że biały orzeł niedługo znowu przez wszystek świat skrzy­
dła swe rozciągnie, gdy któryśkolwiek król polski albo akwiloński Turki podbiw­
szy tron albo Maj estat świata z Polski do Syrjej przeniesie i tamże na górze
Libańskiej , gdzie się beł począł i skąd go tu do nas Polach, przodek nasz, prze­
niósł, postanowi. Na którym z następcami swemi aż do kończenia świata zno­
wu j ak przedtem Azj ej, Afryce i Europie, j eżeli na szerzej , panować będzie".
Mamy tu całą teorię światowego imperium polskiego, opartą na rodowo­
dach. Jakże bliskie są one w istocie wywodom angielskim o identyczności an­
glo-izraelskiej i do j ak identycznych prowadzą wniosków!
Wywodom genealogicznym odpowiadają lingwistyczne; wszędzie tam, gdzie
spotykamy się z ideą, że plemię własne jest pierwsze na świecie, tam też j ęzyk
j ego musi być uważany za pierwszy, jedynie prawdziwy, którym i bóstwo się
posługuje; j eżeli wywodzi się długą i zaszczytną genealogię, to rzecz prosta, że
i owym protoplastom przypisuje się język ich rzekomych potomków. W ogóle
megalomania j ęzykowa zdaj e się nieodłącznym składnikiem megalomanii ple­
miennej ; tutaj nawet rozumowanie j est daleko prostsze i ściślejsze. Ponieważ
Bóg stworzył j ęzyk i nadał go pierwszym ludziom, tedy tylko jeden język może
być prawdziwy; dopiero od czasów wieży Babel zaczęto mówić różnymi języ­
kami, ale są to j uż twory później sze, ludzkie. Uczeni byli oczywiście za pryma­
tem hebrajszczyzny, ale szerokie rzesze były najgłębiej przekonane, że tak w
niebie, jak też w raj u mówiono ich narodowym j ęzykiem. Rozprawy na temat,
j akim j ęzykiem mówiono w raj u, nie należą do rzadkości, a miały one zawsze
na celu dowód starożytności i pierwszeństwa j ęzyka oj czystego autora. Nie
brak było i u nas podobnych pomysłów; lud oczywiście j est głęboko przeko­
nany, że w raj u tylko po polsku mówiono, a teoretyzowano na takie tematy
niej ednokrotnie. X. Dębołęcki w swym Wywodzie również i tym kwesti om
poświęca nieco miejsca, stwierdzając, że „j ęzyk słowieński j est pierwotnym
j ęzykiem", że „pierwotny język syryj ski, którym Jadam, Noe, Sem i Jafet ga­
dali, nie inszy był niż sławieński", że „greczyzna, łacina i insze j ęzyki z Sło­
wieńszczyzny są wyprowadzone". Przekładał uczenie (w guście swych czasów)
wyższość języka słowiańskiego, „którego słów chrząszcz, chrzest, trzpień, trzmiel
i tym podobnych żadna gęba niewarowna nie wymówi" (stąd też „tego j ęzyka
ludzie zwali się Warwarami, j akoby Gwaru warownego"). Nie znaczy to, aby
współcześni przyjmowali bez zastrzeżeń te wywody; wyśmiewa je przecież
wybornie Andrzej Wiszowaty (w wierszu, który znaleźć można w Wirydarzu
Jakóba Trembeckiego), a później sze wieki etymologie Dębołęckiego uczyniły
przysłowiowymi; ale niewątpliwie rozgłos tych teorii był znaczny i szary gmin
szlachecki utwierdzał się w ten sposób w wierze we własną wyższość, przez
samego Stwórcę ustanowioną. A przecież obok Dębołęckiego byli też inni . W
tych czasach, gdy nauka historii była dopiero w zaczątkach, gdy dziej e pierwot­
ne narodów były jedną wielką bajką kronikarską na starych wzorach opartą,
uświetnianie przeszłości narodowej za pomocą takich wywodów było na po­
rządku dziennym.
Poj ęcia takie nie były wyłączną własnością Polski sarmackiej i sięgają one
nierównie głębiej . Jako charakterystyczny fakt przytoczyć można, że znany i
zasłużony bibliograf Adam Jocher w połowie ubiegłego wieku z wielkim na­
kładem erudycj i głosił pierwotność języka polskiego; dziełko jego pt. Har­
monja mów, albo zlanie się w jedną, to jest polską, za pośrednictwem fenic­
kiej, powróconej do familji mów słowiańskich, Wilno 1 895, może tu być zna­
miennym przykładem.
Zmieniły się czasy i metody naukowe uległy zmianie ; teorie nacj onali­
styczne i imperialistyczne musiały się ukazać w nowej szacie. Nie można
było już wyprowadzać rodowodów hebraj skich czy rzymskich - trzeba było
się zwrócić do idealizacj i przeszłości pogańskiej ; niechęć do świata klasycz­
nego i kosmopo litycznego i zwrot ku poszukiwaniu pierwiastków rodzimych
stwarzaj ą wyborne po temu warunki . Widzimy to w nauce i literaturach sło­
wiańskich: idealizacj a, coraz to dalej idąca, pierwotnych Słowian stała się
wkrótce (żywym do dziś dnia) źródłem dumy narodowej i rasowej . Słowia­
nie byli ludem szlachetnym, poetycznym, spokojnym, pracy na roli i gęśli
oddanym, charakteru łagodnego, o wymarzonym demokratycznym ustroj u;
można by rzec, cała poezja sielanki XVIII wieku, utopijny demokratyzm Russa
i głęboko tkwiąca u Słowian chęć gloryfikacj i własnej przeszłości złożyły się
na ten świetlany obraz. Był on pociechą budzących się do nowego życia na­
rodów, które w swej przeszłości historycznej nie mogły znaleźć wystarczaj ą­
cych do rozbudzenia żarliwego patriotyzmu wspomnień i tradycj i i które mu­
siały tworzyć miraże szczęśliwej przeszłości, którą obcy zniszczyli, a która,
w razie zwycięstwa Słowian, znów powrócić może . Wśród Polaków spotyka­
my także idealistów słowi ańskich. Rakowiecki rozpływa się w pochwałach
nad dawną kulturą pogańskich Słowian, którzy od dawien dawna byli mo­
noteistami, a więc poznali naj doskonalszą formę religii , i w ogóle ze wszyst­
kich narodów najbliższymi byli poznania prawd odwiecznych. W. A. Macie­
jowski w swej historii prawodawstw słowiańskich udowadniał, że każde ła­
godne prawodawstwo było dziełem Słowian. Obok tych teoretyków biblio­
tecznych staje Zorian Dołęga Chodakowski, fanatyk pogańszczyzny słowi ań­
skiej , rozkopywacz stepowych kurhanów, który w powieściach i pieśniach
ludu doszukuj e się bogactw zamierzchłej kultury, a w wędrówkach bez-
ustannych od Wisły po Ural szuka w chłopie słowiańskim idealnych cech
charakteru praoj ców, twierdząc, że nie ma ani j ednego rolnika-chłopa, który
by z własnego popędu dopuszczał się złego . W poezj i sielankę słowiańską
reprezentuj e Brodziński ; wyśmiewał go gorzko Mickiewicz (w III części Dzia­
dów, w postaci literata warszawskiego : „Słowianie, my lubim sielanki"). Praw­
da, pożycie Słowian między sobą nie było sielankowe, ale od czegóż teoria,
która może dostosować się do każdych warunków? Już Brodziński twierdzi,
że Polacy są wśród Słowian naj lepszym, naj bardziej wartościowym narodem;
mówi o dziewiczej czystości ludu polskiego, skoro Polacy żadnych nie dozna­
li wstrząśnień, które by ród ich mogły zmienić lub skazić. Podobnie uczył
oj ciec słowianofilstwa rosyjskiego Chomiakow, że j e dynie Słowianie wscho­
dni, prawosławni , zachowal i w czystości dawne idealne pierwiastki słowi ań­
skie i że oni j edynie są prawdziwymi Słowianami . Spotykamy się i później z
poglądami tego pokroj u z tej i tamtej strony, a twierdzenia Duchińskiego,
który odsądzał Rosjan od Słowiańszczyzny, uważaj ąc ich za konglomerat naj ­
rozmaitszych ras wschodnich, zewnętrznie tylko, j ęzykowo, zeslawizowany,
odegrały znaczną rolę w teoretycznym utwierdzeniu supremacj i polskiej w
umysłach inteligencj i polskiej w epoce powstania styczniowego . Dzisiaj nie­
zliczeni są Polacy, którzy uważaj ą, że ze wszystkich Słowian Polacy są naj­
wartościowszym narodem, i umiej ą ten pogląd w ten czy inny sposób udowo­
dnić. Ostatecznie i teoria „środkowości" polszczyzny, głoszona przez Jana
Karłowicza, j est dalekim echem podobnych poglądów; z pewną dumą pod­
kreśla uczony filolog, że j ęzyk polski , dzięki swemu centralnemu położeni u
śród plemion słowiańskich, zachował j akoby najwięcej istotnych cech sło­
wiańskich, jest więc naj lepszym, par excellence słowiańskim j ęzykiem. Podob­
ne przekonania żywią też inne narody, wywyższając się kosztem innych: j eże­
li nie maj ą do tego tytułów w obecnej chwili, szukaj ą ich w przeszłości, za­
zwyczaj bardzo odległej ; jeżeli i przeszłością się chl ubić nie mogą, to zado­
walaj ą się idealizowaniem charakteru narodowego i perspektywami wspani a­
łej przyszłości. Narody, które dotychczas nie odgrywały większej rol i histo­
rycznej, nie ustępuj ą bynajmniej w śmiałości swych teorii narodowych innym
(np. Ukraińcy, uważaj ący się za naj czystszy rasowo naród słowiański , nie
podległy wpływom obcym, lub Litwini, którzy podnoszą z dumą starożytność
swej kultury pogańskiej , dawniej szej i wyższej od słowiański ch). Jest to zre­
sztą zrozumiałe, gdyż poczucie narodowe, znaj duj ące się dopiero w zacząt­
kach, potrzebuj e koniecznie argumentów w tym stylu. Przecież nawet akcja
separatystyczna kaszubska, prowadzona swego czasu przez Cenowę, posłu­
giwała się podobnymi teoriami .
Dyskusj e na ten temat są ciągle żywe i aktualne; czasami przycichaj ą w pu­
blikacjach naukowych, ale skoro tylko nadchodzi chwi la sposobna, odżywaj ą
w całej pełni. Wojna niedawnych lat, poruszając ze wszech stron namiętności
i fanatyzmy narodowe, wyzwoliła, okiełznane czasowo wędzidłem rozsądku,
pomysły fantastycznych nacj onalistów; całe rzesze samochwalców, wśród
których nie brak było najwybitniejszych uczonych, pracowały przez całe lata
woj enne nad idealizacj ą własnego narodu i spotwarzaniem wrogów, przekra­
czaj ąc wszelką miarę, z zupełnąpogardą dla prymitywnego choćby obiektywi­
zmu i metody naukowej . Przecież uczony tej miary co W. Wundt napisał pod
wpływem entuzjazmu woj ennego broszurę Die Nationen und ihre Philosophie,
która służyć miała doktrynie wyższości niemieckiej nad innymi narodami, a za
nim długi szereg świetnych pisarzy i znanych powag naukowych - z tej i tam­
tej strony frontu - poświęcił się podobnym pracom.
W Polsce fa la megalomanii narodowej podniosła się ze wzmożoną siłą w
pierwszych latach niepodległości, choć i przedtem nie należeliśmy do naro­
dów skromnych. Zbyt długa byłaby lista nazwisk autorów, służących pochleb­
stwu zbiorowemu, ale trudno tu nie wspomnieć pisarza, który zatracił wszelkie
poczucie granic, a mianowicie J. K. Kochanowskiego; j ego książka Polska w
świetle psychiki własnej i obcej j est czymś tak nieprawdopodobnym, że trudno
o niej pisać spokojnie. Schlebianie zarozumiałości i pysze narodowej zawsze
popłaca, toteż i Kochanowski na brak uznania skarżyć się nie może ! Podobną
wziętością cieszyły się swego czasu książki X. Wojciecha z Konojad Dębołęc­
kiego, doktora św. teologii, również historyka i historiozofa; przytoczyliśmy
powyżej parę wyj ątków z j ego pism, a wiązankę analogi cznych pomysłów
Kochanowskiego dałoby się ułożyć bez trudu.
W Niemczech naukowo-polityczne teorie nacjonalistyczne od dawna j uż
święciły triumfy, w coraz to nowej ukazuj ąc się szacie. Wbrew wszelkim po­
stępom antropologii, coraz to krytyczniej posługującej się poj ęciem rasy, sze­
rokie koła zataczał germański Rassenschwindel. Udowadniano czystość typu
germańskiego u dzisiejszych Niemców, przeciwstawiając go Francj i , rasowo z
różnych elementów złożonej , budowano teorię supremacj i fizycznej i ducho­
wej Germanów. Mówił o niej j uż stary Fichte w swych Reden an die deutsche
Nation, którymi zagrzewał pokonane Niemcy do walki z najeźdźcą, powtarza­
no to niejednokrotnie, ale do próby systematycznego, naukowego czy też ra­
czej profesorskiego uzasadnienia przystąpiono daleko później . Rozwój impe­
rializmu rasowego Niemiec współczesnych datuj e się częściowo od wystąpie­
nia hr. Gobineau (Essai sur l'inegalite des races humaines, 1855) i w ogóle
zwolenników wyższości rasy długogłowych blondynów (np. Vacher de La-
pouge, L 'A1yen, son role social, 1 8 86), częścią pozostaj e w związku z pomy­
słami Nietzschego. Szerokie pomysły historiozoficzne Gobineau, który kon­
statował wzrastające znaczenie ludów północnych, lepiej przystosowanych do
walki o byt, skierowano na wąskie tory nacj onalistyczne; przyj ąwszy wyższość
rasy długogłowych blondynów i prawo jej do panowania nad innymi, rozcią­
gnięto j e na całe Niemcy Gak wiadomo, w wielkiej części zamieszkane przez
wybitnie krótkogłowych brunetów alpejskich), z pominięciem innych narodów
germańskich, z którymi - w myśl teorii - należałoby się podzielić władz­
twem świata. Publikacj e „gobinistów" niemieckich, dalej Politisch-anthropo­
logische Revue dostarczały argumentów naukowych, zaprzęgając antropolo­
gię (naukę o ryzykownej zresztą i tak metodzie) w triumfalny rydwan nacj ona­
lizmu niemieckiego. Niezależnie od laboratoriów polityczno-antropologicznych
rozwij ała się doktryna wyższości niemieckiej w tradycyjnych formach poza­
naukowych, podobnie jak przed wiekami u ludów pierwotnych. „Keine Affen­
verwandtschaft ! " krzyczą j edni, uważając, że obcy mogli się rozwij ać stopnio­
wo z mniej doskonałych form i tym też tłumaczyć należy ich niższość - ale
Niemcy byli zawsze ludźmi doskonałymi. Inni znów przypisują Niemcom po­
chodzenie boskie, występując przeciwko związkom z ludźmi innej rasy, gdyż w
ten sposób traci się szlachetność typu. W najrozmaitszych pomysłach przej a­
wiały się te teorie megalomanii plemiennej , będące echem prelogicznego, pier­
wotnego myślenia; kto ich ciekaw, znajdzie ciekawy zbiór w książce Rohrbacha
o szowinizmie (Chauvinismus und Weltkrieg, t. II).
Skoro przyj ęto jako pewnik wyższość rasy germańskiej , należało konse­
kwentnie przypuścić, że udział Germanów w twórczej pracy kulturalnej był
zawsze przeważaj ący, że największe dzieła ludzkości są bezpośrednio czy
pośrednio tworem germańskim. Jest to rzecz zrozumiała, że każdy naród prze­
cenia swą rolę polityczną i kul turalną, podobnie j ak rzadko ki edy j ednostka
umie ocenić obiektywnie swe stanowisko ; z tego punktu wi dzenia osądzać
należy ogólne syntezy posłannictwa kulturalnego, roli dziej owej na Zacho­
dzie czy Wschodzie, spory o pierwszeństwo takich czy innych urządzeń czy
wynalazków albo o przynależność rasową lub miej sce urodzenia wybitnych
osób. Pomysły j ednak niemieckie idą j eszcze dalej . Nie wystarczyły twier­
dzenia o cywilizacyjnej misj i na Słowiańszczyźnie, o znacznym wpływie na
ukształtowanie się państwa i cywilizacj i Francji, o roli kulturalnej na półno­
cy Włoch, trzeba było brnąć jeszcze głębiej i udowodnić, że w ogóle wybit­
niej s i ludzie cywi lizacji włoskiej i francuskiej są krwi germatl.skiej . Próbę
taką podjął L. Woltmann, jeden z naj wybitniejszych reprezentantów woj uj ą­
cej antropologii nacjonalistycznej , który w pracach swych (Die Germanen
und die Renaissance in ltalien, Lipsk 1 904/0 5, Die Germanen in Frankreich,
Jena 1 90 8), opartych na bardzo rozległych i szczegółowych studiach, udo­
wadnia, że wśród krótkogłowych brunetów romańskich naczelną rolę odgry­
wali długogłowi blondyni germańskiego pochodzenia. Germanie nie byli ni­
szczycielami kultury łaciński ej , jak to się powszechnie dotąd twierdzi, lecz
oni właśnie dali organiczne. podstawy odrodzenia duchowego narodów ła­
cińskich, tj . Włoch, Francj i i Hiszpanii . Cały renesans włoski i francuski nie
był niczym innym j ak rozwoj em germańskich plemion pod osłoną obcego
języka i specyfi cznych wpływów nowego otoczenia czy antycznej tradycj i .
W książce o renesansie włoskim przeprowadza Woltmann statystykę antro­
pologiczną naj wybitniej szych twórców włoskich, stwierdzaj ąc, że naj mniej
osiemdziesiąt pięć do dziewięćdziesięciu procent jest pochodzenia całkowi­
cie ł ub częściowo germański ego . Stąd też płynie rasowa historiografia, pro­
klamuj ąca Germanów (czy właściwie Niemców) kierownikami świata: Die
weltgeschichtliche Bedeutung der germanischen Rasse. Ciekawe te książki ,
pisane przez człowieka niewątpliwie inte ligentnego i dobrze przygotowane­
go do pracy naukowej , mogą być wybornym przykładem fałszowania pod­
świadomego (lub na pół świ adomego) nauki przez tendencj e nacj onalistycz­
ne. Oczywiście miały one pełne powodzenie, a i na naśladownictwach nie
zbywał o : j uż literalnie wszędzie doszukiwano się krwi germańskiej , a
Volkische Wissenschaft zyskiwał coraz to nowych zwolenników.
Wśród tych ryzykownych pomysłów, o których na ogół mówić nie warto, trze­
ba jednak koniecznie wyróżnić genealogię Chrystusa, który miał być synem Ger­
manina, urzędnika rzymskiego w Palestynie. (Wspomina o tym Rohrbach, 1 . cit.
11). Można by powiedzieć, że w tych pomysłach Niemcy, jeden z najczynniej­
szych i najbardziej w zakresie nauki twórczych narodów, stanęli na poziomie
murzyńskim. Nie jest to bynajmniej przenośnia; popularny prorok negrów ame­
rykańskich Marcus Garvey, który roznamiętnia obecnie tłumy murzyńskie, jest
również entuzjastą krwi czarnej i wywodzi uczenie podstawowe znaczenie kul­
tury murzyńskiej dla świata. Wedle zdania tego teoretyka Grecy, Egipcjanie i
Fenicjanie zapożyczyli kulturę od Murzynów, a za rzecz pewną uważać należy,
że Chrystus był z pochodzenia Murzynem. W tych agitacyjnych fantazjach nie
ma oczywiście aparatu krytycznego, tablic wskaźników antropologicznych, ska­
li barw włosów itd., ale ostatecznie wyniki są te same.
Skala rozległości tych konstrukcji jest ogromna. Obok zupełnie prymityw­
nych, niewybrednych pomysłów, obok prac w formę naukową uj ętych, spoty­
kamy i wielkie systemy, wypracowane subtelnie i oryginalnie, a ożywione tymi
samymi tendencjami i zdążające - w najrozmaitszy sposób - do tegoż celu.
Najwyższym wysiłkiem twórczym tego ducha są niewątpliwie dzieła Housto­
na Stewarta Chamberlaina, umysłu niepospolitego i wybornego pisarza, który
cały swój wielki talent oddał na usługi mistyczno-naukowego nacj onalizmu
przybranej ojczyzny niemieckiej ; wpływ jego na utwierdzenie się megaloma­
nii narodowej w Niemczech współczesnych był ogromny. Chamberl ain jest
zresztą pisarzem także w Polsce znanym, więc nie będziemy się bliżej przy
nim zatrzymywali, zauważyć tylko można, że poglądy przesadne, idealizuj ące
grupę własną, patetyczne, zapalne, traktowane są przez ludzi o wyższej kultu­
rze j ako coś w rodzaj u twórczości poetyckiej , których się na serio nie bierze,
podczas gdy tłumy przejmują najbardziej jaskrawe (i najbardziej ryzykowne
zarazem) teorie jako dogmaty ; zabawa w kulturę staje się trucizną dla mas.
Jeżeli mówimy dłużej o megalomanii niemieckiej , to bynajmniej nie dla ce­
lowego zohydzania Niemców. Być może, umysłowość niemiecka ma mniej
poczucia miary, a więcej tendencj i do teoretycznego uzasadniania przesad­
nych konstrukcj i , przez co samo zj awisko manii wielkości występuj e tam w
formach wyraźniejszych. Te same przecież w istocie zj awiska spotykamy po­
wszechnie u Francuzów, Anglików, Włochów; też same tu spotykamy dysku­
sje naukowe czy półnaukowe o rasie, o jej wyższości, o łacińskiej czy celtyc­
kiej podstawie, o wielkości kultury i misji. cywilizacyj nej . Publikacje wojenne
wzmogły patos tych teorii, gorliwy współudział najwybitniej szych umysłów,
ożywionych chęcią służenia swemu narodowi, podniósł poziom dyskusji; sze­
rokie masy konsumowały ogromną ilość tego odurzaj ącego pokamm. Jeżeli
więc dzisiaj próby powrotu do pokoj owego współżycia narodów natrafiaj ą na
tyle trudności, to niewątpliwie i tej wojnie intelektualnej przypisać należy dużą
winę. Podobnie jak wyszkolenie woj skowe większej części ludności i ogromne
zapasy materiałów wojennych w każdej chwili umożliwiają wojnę, tak i przy­
gotowanie myślowe szerokich warstw stanowić będzie j eszcze przez długie
lata stałe niebezpieczeństwo dla naszej kultury. Na tym też tle rodzą się coraz
to częstsze przepowiednie upadku kultury zachodniej .
II

Jesteśmy, jak dotychczas, na ziemi. Jakiekolwiek będzie uzasadnienie su­


premacj i własnego narodu nad innymi narodami, pozostaj e ono zawsze w gra­
nicach rzeczywistości, w obrębie tego świata. Twierdzenia o centralnym poło­
żeniu, o pierwszeństwie w stworzeniu, o wyborowej rasie, naj większej kultu­
rze są przekształceniem dowolnym istniej ących wartości, ale nie sięgaj ą dalej ,
nie wprowadzają elementów nowych, transcendentalnych. A jednak jest to rze­
czą zupełnie naturalną, że człowiek w uzasadnieniu wielkości swego narodu
wyolbrzymia go w twór nadludzki, nie znaj duj e dlań miary w stosunkach ziem­
skich i nie waha się miscere sacra profanis.
Że myśl i tak człowiek pierwotny, dziwić się nie możemy. Smutne nato­
miast refleksj e przyj ść muszą, gdy widzimy, j ak jeszcze przeżytki tych daw­
nych epok tkwią głęboko we współczesnym myśleniu! Człowiek pierwotny
żył - powiedzieć można - w zupełności w atmosferze religijnej . Cała j ego
wiedza, cała twórczość pozostawały w naj ściślejszym związku z tym syste­
mem transcendentalnych poj ęć, który nazywać możemy religią; terytori um,
które zamieszkiwał, w ponadnaturalny sposób związane było ze świ atem
bogów, a całe jego życie społeczne było spełnianiem obowiązków religij ­
nych: święta doroczne, obrzędy plemienne, stosunki z sąsiadami, wojna czy
polowanie, wszystko to stanowiło czynność religijną przewidzianą i przepi­
saną w systemie wierzeń. Człowiek taki, zamykaj ący świat w wąskich grani­
cach plemiennego doświadczenia, pojmuj ący przyrodę j ako odbicie zewnę­
trzne kompleksu czynności obrzędowych, w ścisłym związku z grupą spo­
łeczną, musiał również bóstwa swe wyobrażać sobie na obraz i podobień­
stwo swoj e . Ś wiat ziemski i świat niebieski odpowiadały sobie najściślej ; ich
istnienie i racj a bytu były wzaj emnie uwarunkowane. Istniały więc - odręb­
ne dla każdej grupy - światy społeczne ziemskie i niebiańskie; bóg plemie­
nia nie istniał sam przez się i dla siebie, lecz jedynie w związku ze swym
społeczeństwem, którym się opiekował, kierował jego losem i bronił go przed
wrogami. Walce plemion na ziemi odpowiadały walki bogów.
Na tym stopniu rozwoju pozostaj e jeszcze plemienny Bóg Starego Testa­
mentu, który opiekuj e się tylko swoim ludem. Dopiero chrystianizm wnosi tu
zasadniczy, ogromny przełom, wynosząc Boga ponad stosunki ludzi . Jeżeli
Jehowa mówi Mojżeszowi : „Nie będziesz miał innych bogów przede mną'', to
stwierdza jedynie swą wyższość, nie negując istnienia innych bogów plemien­
nych. Chrystianizm staje na nie znanym dotychczas stanowisku, nie uznając
innych bóstw poza Bogiem w Trójcy Ś więtej jedynym, którego nie ogranicza
do j ednego tylko plemienia, ale oddaje mu rządy całego świata. Stara moral­
ność plemienna Starego Zakonu: oko za oko, ząb za ząb, musiała ustępować
przed nową, która głosiła równość ludzi i braterstwo narodów; szlachetny, w
wielkim stylu, utopijny idealizm kosmopolityczny pierwszych gmin chrześci­
jańskich przeciwstawia się doktrynom plemiennym, czyli (w myś l dzisiejszych
poj ęć) nacj onali stycznym. Walka dwóch diametralnie odmiennych poglądów
jest treścią dziejów chrześcijańskiego świata.
Doktryna chrześcijańska jest zbyt idealna, zbyt abstrakcyjna, aby mogła za­
panować w zupełności; wymaga ona już wysokiego stopnia rozwoj u intelektu­
alnego, aby ją pojąć, cóż dopiero, aby przej ąć się nią i stosować w życiu; dlate­
go też traktować ją należy raczej jako ideał, jako cel, wskazujący ogólnie kie­
runek drogi , ale nie dający się łatwo osiągnąć. Stąd też u samych podstaw
religii chrześcijańskiej spotykamy elementy obce, przeżytkowe, które prowa­
dzić mogą łatwo do osłabienia ponadplemiennego i ponadludzkiego znaczenia
nauki chrześcijańskiej . Elementem takim, koniecznym, ale niebezpiecznym,
jest antropomorfizm. Człowiek stwarza bogów na obraz i podobiei1stwo swego
społeczeństwa; prócz najwyższych form religii ezoterycznych, dostępnych je­
dynie nielicznym wybranym (a posługujących się przeważnie i tak personifi­
kacjami abstrakcyjnych pojęć), nie mamy systemów, które by w mniej szym
lub większym stopniu nie opierały się na antropomorficznym uj ęciu bóstwa i
świata niebieskiego. W tym leży znaczenie bogów plemiennych; bogowie, wy­
obrażeni na wzór ludzi danego plemienia, stają się tylko ich bóstwem, z istoty
rzeczy nie mogą rozciągnąć swego niebiańskiego władztwa na ludzi inaczej
wyglądających. Chrystianizm stanął ponad bogami p lemiennymi i zakładaj ąc
istnienie jedynego Boga, starał się uzasadnić jedność całego świata ludzkiego,
ale antropomorfizmu wyzbyć się w zupełności nie chciał, gdyż był on koniecz­
nym warunkiem przystępności nowej nauki . Oczywiście, antropomorfizm ten
z konieczności prowadził do nadużywania chrystianizmu dla celów walki ra­
sowej czy narodowej .
Przede wszystkim więc rasowej . Czyż to nie miało być dumą człowieka rasy
białej , że Bóg wyobrażany był zawsze jako starzec białej rasy, że Chrystus
i Matka Boska do tej że rasy należeli, że ogromna większość świętych również
do panującej rasy się zaliczała? Duma człowieka białego w stosunku do in­
nych w znacznej mierze na tym się właśnie zasadzała; z drugiej zaś strony
plemiona kolorowe przyjmowały chrystianizm dopi ero wówczas, gdy po utra­
cie wolności doszły do przekonania, że Bóg świata musi być B ogiem zwycięz­
ców. W związku z tym przypomnieć można, że ilekroć nawrócone na wiarę
Chrystusa szczepy próbowały wystąpić przeciwko białym, tylekroć ożywały
wierzenia pogańskie i dawni bogowie plemienni wracali do władzy: powstań­
cy nie mogli przecież przypuszczać, że biały Bóg mógłby im pomóc w walce
przeciwko białym. Jeżeli też dzisiaj prorok Murzynów amerykańskich Marcus
Garvey występuje z programem walki rasowej , to celem wyzwolenia Murzy­
nów spod sugestii prymatu rasy białej głosi, że Bóg chrześcij ański jest czarny,
podobnie jak Chrystus, który z pochodzenia j est Murzynem, Matka Boska i
aniołowie. Ludzie biali odczuwają takie twierdzenia jako świętokradczą paro­
dię, a j ednak w istocie swej są one tak samo usprawiedliwione jak i nasze „bia­
łe" wyobrażenia; owszem, z punktu widzenia rozwoj u chrześcijaństwa uważać
należy za rzecz korzystną, że nauka chrześcijańska przestaje być dla negrów
religią zwycięskiej rasy.
Co więcej, Bóg w pojęciu ogromnej większości chrześcijan j est nie tylko przy­
należny do rasy białej , ale dla wielu jest on również związany ściśle z tym czy
innym narodem. Im głębiej schodzimy do warstw ludowych, tym bardziej zako­
rzenione są podobne zapatrywania. Człowiek inteligentny ma na ogół potrzebę
konkretnego wyobrażenia osobowego Boga, ale poza tym nie przypisuje mu cech
ludzkich, z życia zaczerpniętych, nie myśli, jakoby Bóg przemawiał jakimś okre­
ślonym językiem, zajmował czynne stanowisko wobec każdej sprawy ziemskiej .
Tymczasem człowiek mało wykształcony nie może wyobrazić sobie Boga ina­
czej jak przez podniesienie do niebiańskich wyżyn stosunków ziemskich. Stąd
też oczywiście chłop polski wyobraża sobie cały świat ponadziemski na wzór
wiejski; w głowie jego przecież nie powstanie nigdy wątpliwość, że w niebie
mówią innym językiem niż polskim, który przecież jest każdemu zrozumiały,
jak również jest głęboko przekonany, że całe niebo opiekuj e się przede wszyst­
kim jego rodzinną wsią i krajem: gdzieżby tam Pan Bóg czy Pan Jezus myśleli
tak dobrze o innych (którzy ich nawet odpowiednio uczcić nie umieją, o lutrach
i kacapach np.); a już co do Matki Boskiej, to jest nasz włościanin najgłębiej
przeświadczony, że tylko Polakami zajęta. Jest to nieuniknione nacj onalizowa­
nie Boga w umysłach ludzi, nie umiejących sięgnąć myślą nieco głębiej czy sze­
rzej ; wśród sfer wykształconych myślenie takie jest oczywiście rzadkie, a przy­
najmniej rzadko uświadomione. Przypatrując się jednak ikonografii chrześcijań-
skiej wśród różnych narodów, nie sposób nie spostrzec wyraźnych różnic, spo­
wodowanych świadomą czy nieświadomą nacjonalizacją wyobrażanych postaci
(zwłaszcza Matki Boskiej), dostosowaną do upodobań danego narodu. Jeżeli jed­
nak chodzi o podkreślenie specjalnej opieki Boga (Matki Boskiej czy świętych)
nad jakąś grupą społeczną czy nad jakimś jej przedsięwzięciem, zwłaszcza nad
wojną, to tutaj nie ma żadnych trudności; tego rodzaju nacjonalizacj a bóstwa jest
czymś niezmiernie powszechnym, zj awia się na wszystkich stopniach rozwoj u
społecznego, w najrozmaitszych formach i, zdaje się, niknie dopiero z zanikiem
wiary. Podobnie jak w epoce bojów plemiennych czy w czasach homeryckich
postaci nadludzkie opiekują się narodami czy wojskami wałczącymi, cudowny­
mi sposobami im pomagając. Nie było chyba ważniejszej akcj i, której by nie
umiano uzasadnić wolą Bożą. Przecież z łaski Bożej panowali królowie, w imię
Boże zaczynano wojny i prowadzono je pod kierownictwem Bożym; tyle na ten
temat teoretyzowano, tyle tu rozsnuło się legend, które historię każdego chyba
narodu otoczyły nimbem ponadnaturalnym. Próbowano nawet pozyskać na stałe
łaskę niebios za pomocą dóbr doczesnych; Joanna d' Arc królem Francj i obwołu­
je Chrystusa, Karola ustanawiając Jego namiestnikiem, a w Polsce Matka Boska
nosi od czasów Jana Kazimierza tytuł Królowej Korony Polskiej . Jako ciekawy
przyczynek obrać można, że w przeddzień powstania państwa polskiego w dys­
kusji o przyszłym j ego ustroju jeden ze znanych publicystów podniósł (zdaje się,
zupełnie serio) projekt, aby za królową uznać zgodnie z poglądami szerokich
mas Matkę Boską, a regencję powierzyć papieżowi jako namiestnikowi Chry­
stusowemu.
Podobnie Kingsley, poeta angielski z ubiegłego wieku, uczył, że Bóg w j a­
kiś tajemniczy sposób j est zawsze żyj ącym królem Anglii - a twierdzeń ana­
logicznych w literaturze pięknej czy patriotycznej rozmaitych narodów znala­
złoby się więcej . Częściej spotykamy się z zapewnieniami, że Bóg sam prowa­
dzi hufce swego narodu do wojny, że w decyduj ącej chwili przechyla cudem
zwycięstwo na stronę wiernego sobie ludu.
Przecież nawet grabieżcze wyprawy Lisowczyków oddał Dębołęcki pod bez­
pośrednie kierownictwo Boga. Czytamy więc w Przewagach Elearów polskich .
( 16 19-162 3 ) :
„Sam Pan Bóg zaciągnął n a obronę pomazańca swego, cesarza chrześcij ań­
skiego, kozactwo polskie, które pospolicie Lisowczykami zwano . . . w którym
zaciągu boskim tego ludu z narodu polskiego . . . zważyć potrzeba osobliwą ła­
skę Boskąprzeciw Koronie polskiej . Lisowczycy B oga za hetmana otrzymaw­
szy, nowo przezwani być muszą„ . mogło się te niegdyś Lisowczyki innemi
przezwiskami nazwać : Izraelczykami lub Machabejczykami Nowego Testa-
mentu, bo każdy widzi, j ak dawno, pilno i statecznie szukaj ą na świecie ziemi
obiecanej, a Pan Bóg sam chodzi przed nimi jako niegdyś przed Żydami w obło­
ku".
Twierdzenie Dębołęckiego, że Bóg chodzi przez Lisowczykami w obłoku,
zj awia się dziś w nowej formie w literaturze homiletycznej : Bóg walczy czyn­
nie po stronie tych, którzy bronią słusznej sprawy. Ostatecznie w taki mniej
więcej sposób argumentowali kaznodziej e z obu stron frontu ostatniej wojny,
mniej lub więcej uczenie pokrywając istotną treść kazania. Czasami i w sa­
mym tytule wyraźnie już zaznaczono, o co chodzi; zob. np. takie kazanie j ak
Mgr. Latty, Le Dieu des armees, Avignon 1 9 1 6, i Westphala kazanie pod tym­
że tytułem, Lausanne 1 9 1 5 . Przypomina się wyborny wiersz Berangera, w którym
le bon Dieu narzeka na ludzi , przypisujących mu czynną ingerencj ę w ludzkie
spory i wojny:
Quoi ! des pygmees,
M'appellant le Dieu des annees,
Osent, en invoquant mon nom,
Vous tirer des coups de canon!
Si j 'ai jamais conduit une cohorte,
Je veux, mes enfants, que le diable m' emporte,
Je veux bien que le diable m'emporte.

Nie j est to bardzo pobożny wiersz, ale j akże trafna to satyra!


Dodać jeszcze można, że czasami i sami władcy wierzyli, iż są mandatariu­
szami B oga na ziemi ; nie są to nawet czasy tak bardzo odległe, gdy królowie Dei
gratia byli istotnie przeświadczeni o swym boskim posłannictwie! Jeden z ostat­
nich takich władców z Bożej łaski, cesarz Wilhelm II, wyraźnie o tym wspomi­
nał; w kilkutomowej publikacj i Die Reden Kaiser Wilhelms 11 spotykamy takie
znamienne wyrażenia: „Ich stehe in Gottes Hand"; „Ais Instrument des Herm
mich betrachtend ohne Rilcksicht auf Tagesansichten und Meinungen gehe Ich
meinen Weg". Obłędna była ta droga cesarza z łaski Bożej !
Cóż dopiero mówić o świętych, którzy patronuj ą takim czy innym miastom,
krajom czy narodom!
Ś więci narodowi w wierzeniach szerokich warstw są przecież j akby bogami
plemiennymi, którzy maj ą większą moc i znaczenie niż opiekunowie innych
narodów. Bardzo łatwo też rozszerzyć ten Olimp chrześcijański, wprowadza­
jąc doń bohaterów narodowych; znaczną ich liczbę kanonizował w średnich
wiekach Kościół, a inni per fas et nefas łączą się z nimi w wyobrażeniach
ogółu. Przecież j eszcze w literaturze staropolskiej na równi z apostołami sta­
wiano Jagiełłę,włączano niemal w hierarchię niebiańską Władysława War-
neńczyka, Jeremiego Wiśniowieckiego, Czarnieckiego, Sobieskiego jako wy­
brańców Bożych. W mistyce romantycznej odzywaj ą się te poglądy ze wzmo­
żoną siłą.
„Przerwaliście nić tradycj i religijnej - woła Mickiewicz w wykładach l ite­
ratur słowiańskich (23 stycznia 1 844) - i dziwicie się, że Polacy maj ą litanie,
w których wołaj ą do Władysława, poległego w obronie chrześcijaństwa pod
Warną, do Jana III, do Kościuszki, naczelnika kmiecia, i dziwicie się, że nad
wszystkich wzywamy Napoleona, ducha mocarza, małżonka sprawy najnieszczę­
śliwszego z narodów!"
Przypomnieć można, że kult Królowej Jadwigi, mający wielkie znaczenie
dla uświadomienia narodowego warstw ludowych, nie ma bynajmniej oficjal­
nej aprobaty kościelnej ; wskazać też można na „Kościół narodowy" ks . Hodu­
ra, który dla uzyskania większej popularności podnosi do godności świętych
wielu bohaterów narodowych. Ostatecznie rozpowszechniona szeroko we fran­
cuskim czy polskim społeczeństwie wiara w „cud Mamy" czy też „cud nad
Wisłą" opiera się na podobnym myśleniu. Dla niektórych j est ona niewątpli­
wie tylko frazesem, służącym jako ornament patetycznego wywodu, dla in­
nych jest tylko artystycznym obrazem, ale z wszelką pewnością bardzo wielu,
oczywiście tylko Francuzów czy Polaków, wierzy w czynną ingerencj ę Boską
na terenie woj ennym. Kaznodziej stwo woj enne i publicystyka patriotyczna z
okresu wojny dostarczyć by nam mogły bez liku materiału tego rodzaju.
Widzimy więc, jak w formach chrześcijańskich rozwij a się treść sprzeczna z
duchem nauki Chrystusa. Wracamy do pogaństwa, do epoki bogów plemien­
nych. Konsekwentnie oczekiwać należy prób przezwyciężenia także samej for­
my chrześcijaństwa: j uż nie tylko będzie się pojmowało Boga jako związanego
z tym czy innym narodem, lecz wprost zacznie się mówić o Bogu narodowym.
„Russkij Boh wielik", mówią Rosj anie. „Russkim B ogom da russkim cariem
światorusskaj a ziemia stoit". W mistyczno-patriotycznej literaturze rosyjskiej
spotykamy się również z postacią rosyjskiego Boga, który ma świat cały podbić.
Plemienny Bóg! Czyżby tylko w narodzie nieograniczonych możliwości mógł
się zj awić? Istnieje także gdzie indziej , choćby u Niemców: „Der deutsche
Gott, der alte Gott, Gott der Eisen wachsen liess". Mówili o nim Wszechniem­
cy przed woj ną, mówil i wszyscy Niemcy w czasie wojny, chętnie posługiwał
się nim cesarz Wi lhelm. Wystarczy przypomnieć jego mowy, tak np. w j ednej
z nich w r. 1 902 opowiada: „Wie hat die prlifende Hand unseres Gottes zu
Anfang des vorigen Jahrhunderts auf unserem Lande gelegen und machtig hat
der Arm der Vorsehung das Eisen geschmidet. .. bis die Waffe fertig wurde".
Stary Bóg niemiecki kuj e broń Niemcom niby Hefajstos starożytny. Jest stara,
szeroko znana anegdota niemiecka o szwabskim Zbawi c i e l u . S zwabi z
O berlingen (coś j ak u nas mieszkańcy Ryczywołu czy Kiernozi) dowiedziaw­
szy się o bohaterskich czynach jednego z legendarnych „siedmiu Szwabów'',
wybudowali j ako pomnik wdzięczności kaplicę z napisem „Zbawicielowi świa­
ta". Z czasem jednak doszli do przekonania, że skoro Zbawiciel pomaga Szwa­
bom, to j est to raczej „der schwabische Heiland", szwabski Zbawiciel, i odpo­
wiednio zmienili napis. Dziwnie trafuą wymyślili starzy Niemcy satyrę na swych
dalekich potomków; nie przypuszczali j ednak zapewne, że szerokie koła inte­
ligencj i całych Niemiec przyswoj ą sobie sposób myślenia poczciwych mie­
szkańców O berlingen.
Ale pomysły takie nie są wyłączną własnością Niemców. Na ich wz ó r
mówił w czasie wojny hr. Tisza w parlamencie budapeszteńskim o węgier­
skim B ogu, który miał obronić kraj e korony św. Szczepana przed rumuńskim
najeźdźcą. Także u nas - również chyba na sposób niemiecki - o polskim
Bogu pisywał w czasie wojny Kornel Makuszyński . Nie wszystkie te nowe­
go, pseudochrześcij ańskiego pochodzenia bogi plemienne są wytworem na­
miętnej fantazj i ostatniej wojny ! Angielski Bóg plemienny ma wcale dostoj­
ne rodowody; j uż w XVI wieku spotykamy się z zapewnieniami, że żyj ącym
Bogiem j est tylko angielski („The living God is only the English God"), a w
ubiegłym wieku znany poeta Swinburne chętnie o nim opowiada; w j ednym
z jego utworów (The Armada, 1 8 8 8) Bóg angielski występuj e w otwartej walce
z Bogiem hiszpańskim.
Z wyżyn poezj i zstępuj emy do folkloru, do popularnych wyobrażeń, aby
znaleźć tu zupełnie podobne pomysły. Lud małopolski wyładowuj e swe senty­
menty antysemickie w zabawnych piosenkach, wyśmiewających „żydowskie­
go Boga". Jedna z nich śpiewa, jak to
... biły się dwa bogi,
Nasz Pan Jezus żydowskiemu chciał połamać nogi.

Poziom myślowy tych utworów stoi na równi z pomysłami Swinbume ' a;


różni j edynie poziom artystyczny. Nasuwa się zaraz uwaga, że ciemne tłumy,
myślące za pomocą konkretnych obrazów i potrzebujące j askrawych haseł, są
na równi z poetami i rozpoetyzowaną (czy też myślowo zafałszowaną przez
niewłaściwe wykształcenie) inteligencją najlepszymi rozsadnikami takich po­
mysłów.
Są to niewątpliwie w wielu wypadkach pomysły poetyckie, barwne okre­
ślenia artystów, dla efektu wygłaszane zwroty mówców patriotycznych, poza
którymi w tych, co się nimi posługuj ą, trudno przypuszczać j akąś wi arę
w określonego Boga narodowego, ale pomysł, rzucony w tłumy, niewątpli­
wie znajduj e echo i kształtuj e wierzenia religijne szerokich mas w duchu
nacj onalizmu, a przez to podtrzymuj e skutecznie wi arę w wyższość narodu,
uzasadnia imperi alistyczne dążenia. W ten sposób jednak oddalamy się sta­
nowczo od chrystianizmu; z chwil ą, gdy wracamy do bogów plemiennych,
gdy proklamuj e się głośno ideę supremacj i narodu i walki zaborczej , wielkie
i dee nauki Chrystusa tracą swe uzasadnienie, boć trudno głosić równość lu­
dzi i zarazem wyższość własnej rasy czy narodu, nienawiść obcego i miłość
bliźniego. Można wynajdować rozmaite środki i półśrodki, można być w pew­
nych godzinach dnia nacj onalistą, w innych chrześcij aninem, można, co naj­
częściej , nie zdawać sobie sprawy z istotnej treści tych nauk, ale nie można w
żaden sposób pogodzić prawdziwego chrystianizmu z konsekwentnym, do­
kładnie przemyślanym imperializmem. Jeśli ktoś umie rzeczywiście wycią­
gnąć z imperializmu wszelkie logiczne konsekwencje, musi stać się pogani­
nem. Przykłady powyższe przedstawiaj ą powo lne przechodzenie wierzeń
chrześcijańskich w pogaństwo; mamy j ednak jeszcze jaskrawsze przykłady
w imperialistycznej , wszechniemieckiej Germani i, gdzie powrót do starych
bogów niemieckich był popularnym hasłem. W tym renesansie pogańskich
bóstw naczelną rolę odegrali artyści (zwłaszcza Wagner i cesarz Wilhelm,
sui generis artysta) i cały ten ruch miał zrazu tylko artystyczne znaczenie, ale
z czasem podj ęto próbę przeszczepienia go na grunt realny i zastąpi eni a nie­
wygodnej moralności ogólnol udzkiej plemienną moralnością bóstw Walhal­
li. Tworzą się „Odin-Vereine", które mają na celu wskrzesić dawne wierze­
nia, i powstaje „die Hammerlehre", religia młota, która ma być podstawą
imperializmu niemieckiego. Chrześcij aństwo j est dla Niemiec nie do przyj ę­
cia, zatraca ono germanizm i niszczy podstawy państwa; jest antyniemieckie
w swojej istocie, skoro głosi miłość wroga, ustępliwość, pokorę. Dal eko wyż­
sze wartości ma poganizm; Chrystusa zastąpić winien germański syn boży
Donar, a krzyż Chrystusowy, symbol poddania się i śmierci na krzyżu, wi­
nien ustąpić przed młotem, symbolem siły i potęgi narodu.
Innymi znów drogami idzi e rozwój teorii o narodzie wybranym i posłan­
nictwie B ożym narodu; jeśli, krocząc poprzednio wytkniętymi szlakami, do­
chodzimy konsekwentnie do nacj onalizacj i B oga, to tutaj końcowym etapem
będzie deifikacj a narodu czy państwa. Pewne podstawy po temu znaj duj emy
j uż w samym poj mowaniu grupy społecznej j ako czegoś ponad ludźmi stoj ą­
cego, od nich niezależnego, stworzonego przez Boga i stanowiącego byt odręb­
ny w sensie metafizycznym. Jednym z podstawowych twierdzeń mistyki na­
cj onalistycznej j est nieśmiertelność narodu j ako czegoś świętego ; mówi się
o świętej ziemi oj czystej , o świętej Litwie, świętej Rusi; z czcią mówi się o
państwie czy narodzie. Do ubóstwienia j ednak grupy społecznej wiedzie droga
przez i deę narodu wybranego i jego posłannictwa. Naród jest wybrany przez
Boga spośród innych, ma swą mistyczną osobowość o wytkniętych celach i
drogach; stopniowo coraz bardziej się to podkreśla, aż z czasem idea Boga
osobowego blednie i schodzi na dalszy plan wobec zbi orowego bóstwa -
narodu.
Przekonanie, że Bóg wybrał dany naród jako wyróżniający się idealnym cha­
rakterem i doskonałością celem przeprowadzenia swych zamierzeń na ziemi,
wydaj e się powszechne; w tej czy innej formie spotykamy j e chyba u wszyst­
kich narodów, które, próbując ująć systematycznie swe dziej e i wytyczyć drogi
na przyszłość, przedstawiają je jako pewną stałą tendencję o idealnym cha­
rakterze, którą następnie stopniowo idealizuj ą coraz bardziej , widząc w niej
owo przeznaczenie, misję, przez Boga włożoną na naród . . Rzecz prosta, że wów­
czas idealizacj a przeszłości i teraźniejszości wraz z wiarą w świetną, ziemską i
nadziemską przyszłość znajduje swe uzasadnienie: duma narodowa, tworząc
transcendentalną podstawę prymatu narodu wybranego, nie zna granic inter­
pretacj i idealistycznej przeszłości i wolą Bożą, misją dziejową, wszechludzką
tłumaczy każdy akt gwałtu i przemocy; cel wielki, przez Boga wskazany, uświęca
wszelkie środki, w których nie przebierają przywódcy.
Najłatwiej rozwij a się doktryna wybranego narodu wśród tych właśnie na­
rodów, które odrębność językową i historyczną łączą z rel igijną; wówczas
rozwij a się w formach bardzo podobnych. Mówi się powszechnie o mistycy­
zmie Rosj an, o trzeźwym, wyrachowanym realizmie Anglika - i niewątpli­
wie j est w tym dużo prawdy; ale nauka o wybranym narodzie i tu, i tam wy­
gląda zupełnie podobnie. O Angl ii jako narodzie wybranym przez Boga mówi
Milton; epoka purytańska mówi wprost o Anglikach „the Lords people". Misj ą
Anglii j est niesienie wolności ludom; całe rozległe państwo kolonialne (z
szablą w j ednej , z łokciem w drugiej ręce zdobyte) darował Chrystus Angli­
kom j ako nagrodę za utworzenie prawdziwego kościoła; wierzyli przecież
purytanie, że Angl ia j est ucieleśnieniem królestwa Bożego na ziemi przeciw­
ko katolickiej Francj i i Hiszpanii. W związku z rodowodami anglo-izraelic­
kimi, o których powyżej mówiliśmy, rozwij a się aż do ostatnich czasów wia­
ra w kontynuacj ę misj i dziej owej Izraela przez państwo angielskie, w czym
utwierdza i ch B iblia, będąca jak gdyby ewangelią narodową. W literaturze
teologicznej i przemowach wybitnych mężów stanu spotykamy się często z
uzasadnieniem imperializmu brytyjskiego j ako misji B ożej ; przecież lord
Curzon dedykuj e swąksiążkę o problemach Dalekiego Wschodu „tym, którzy
wierzą, że brytyj skie imperium j est wedle Opatrzności najpotężniejszym na­
rzędziem boskim do czynienia dobra".
Tymi samymi drogami idzie rozwój teorii imperializmu rosyjskiego; idee
o misj i dziej owej Rosj i zj awiają się zrazu u marzycieli, aby następnie stać się
hasłem tłumów i uzasadniać każdy akt przemocy wewnętrznej czy zewnętrz­
0
nej . Chomiakow, ide alista szlachetnego typu, przej ęty myślami o wielkości
Słowiańszczyzny, której podstawową rolę w przyszłości przeznaczał, głosił,
że urzeczywistnienie idei chrześcij ańskiej społeczności możliwe j est tylko
na łonie Kościoła prawosławnego, który ma to wielkie posłannictwo. Ucznio­
wie idealisty-słowianofi la przeszli na coraz to bardziej skrajny panslawizm
rusyfikatorski ; formuj e się doktryna j edynego prawdziwego chrześcijańskie­
go narodu, wybranego przez Boga do spełnienia wielkich celów i obdarzone­
go przezeń doskonałą religią i idealną formą rządu. Pod wpływem megalo­
manii nastąpiło ogólne przewartościowanie wszelkich wartości; profesoro­
wie uniwersytetów gloryfikuj ą Iwana Groźnego j ako doskonałego przedsta­
wiciela ducha narodu, a najwybitniej si pisarze (Sołowiew) głoszą, że Rosj a
Polsce dobrem z a złe odpłaca. Aksakow w imię chrześcijańskiego posłannic­
twa głosi bezwzględną rusyfikacj ę j ako walkę z elementami niechrześcij ań­
skimi : na chwałę B oga należy pogromić wrogów Rosj i . Coraz szerzej i coraz
brutalniej rozlegają się te głosy; w ten sposób utwierdza się w szerokich sfe­
rach społeczeństwa teoria imperializmu rosyjskiego, sięgaj ącego nie tylko
po Warszawę i Władywostok, ale i Konstantynopol, Persj ę, Indie, Mongolię.
W wybornych studiach M. Zdziechowskiego o Rosj i znaleźć można wielkie
bogactwo odnośnych faktów i poglądów. Nie zginęły te poglądy i do dziś
dnia; okazało się, że megalomania narodowa przeżyła carat i olbrzymie im­
perium i święci nadal triumfy w dniach upadku, w pożarze rewolucji, na gru­
zach dawnego dobrobytu, w rozszalałej furii bolszewickiej Rosj i . Wystarczy
przeglądnąć wydawnictwa i odezwy rządu sowietów, wczytać się we współ­
czesną twórczość pisarzy rosyj skich, aby spostrzec natychmiast owo głębo­
ko nurtuj ące przeświadczenie, że Rosj a, ów najlepszy, wybrany naród, przez
morze krwi , zniszczenie bezprzykładne i ogrom cierpień ludzkich prowadzi
świat w lepszą przyszłość i że nowe formy społeczne, które z takim trudem
powstają, doprowadzą nas z czasem do idealnego stanu społeczeństwa. Nie­
szczęście i męka narodu służyć maj ą dobru ludzkości.
Znamy dobrze podobne teorie, na których w znacznej mierze się wychowa­
liśmy i które niewątpliwie spowodowały w znacznej mierze brak krytycyzmu i
trzeźwości w ocenianiu życia narodowego, a zwłaszcza państwowego : to m e -
s j a n i z m ! Mesjanizm nie j est wyłączną własnością polską; j est to j edna z
teoretycznych postaci megalomanii, która ma źródła te same co inne formy,
lecz powstaje w innych warunkach. Dopóki teoriom wielkości narodu odpo­
wiada faktyczna potęga państwa, dopóty idea posłannictwa wystarcza; naród
wybrany jest narzędziem boskim, które zmusza do uległości tych, co od B oga
się oddalaj ą; jeżeli jednak naród jest w nieszczęściu, tedy zj awia się idea ofia­
ry : wybrany naród spełnia swą misję, cierpiąc za zbawienie świata. Rosj a, po­
grążona w bezmiarze nieszczęścia, jest ową ofiarą, jest Mesjaszem nadcho­
dzącego dnia, „Messija griaduszczowo dnia".
Swoj ą drogą, dość osobliwie wyglądaj ą na tle oficjalnego ateizmu czy ra­
czej antyteizmu Rosji sowieckiej podobne religijne określenia. Co prawda, także
we współczesnej poezji rosyjskiej zj awia się dość często Chrystus, ukazujący
się tłumom rewolucyjnym jako ich patron, po części przywódca (przypomnieć
można efektowne wspaniałe zakończenie najsławniejszego poematu wczesnych
lat rewolucji, Dwienadcat ' A. Błoka).
Dziej e mesjanizmu polskiego są na ogół dobrze nam znane; dziś jeszcze
poglądy mesjaniczne nie należą do rzadkości. Można j ednak zauważyć, że je­
śli idea narodu wybranego, mającego swą misję Boską na ziemi, jest bardzo
dawna i spotykamy ją już u starych pisarzy, to sam mesjanizm, tj . idea ofiary
narodu-Chrystusa za dobro wszech narodów, związany jest dopiero z upad­
kiem Polski . Przekonanie, że Polska jest narodem wybranym, który ma dziejo­
wą misj ę obrony świata chrześcijańskiego, owego przedmurza, „antemurale
Christianitatis", było wśród szlachty polskiej powszechne; podobnie j ak An­
glicy, wierzyli i Polacy XVI-XVII wieku, że prowadzą dalej dziejową misj ę
Izraela. U Długosza, u Ostroroga widzimy j uż pomysły posłannictwa; rozwij a
je Skarga, Potocki, Starowolski, Kochowski, zawsze łącząc obronę religii z
obroną państwa. Dopiero Brodziński, a za nim wielcy poeci romantyczni prze­
prowadzają porównanie pomiędzy ofiarą Polski a śmiercią Chrystusa na Gol­
gocie i tu też dopiero po raz pierwszy zj awia się twierdzenie, że Polska jest
Chrystusem narodów. Analogiczne pomysły powstają wśród mistyków fran­
cuskich. Genneau nazywa Francję „le grad Christ-peuple'', Waterloo uważaj ąc
za wielki piątek narodu (co zresztą, łącznie z kultem Napoleona, zaważyło tak
silnie na towianizmie); „Christ-peuple" mówi o Francji Wiktor Hugo . W poe­
zj i francuskiej po klęsce 1 87 1 r. spotkać można również niejednokrotnie echa
mesjaniczne, próby gloryfikacji cierpienia i deifikacji narodu.
Przykładów podobnych z dziej ów narodów dałoby się znaleźć niewątpliwie
bardzo dużo, gdyby historia nie ograniczała się wyłącznie do dat i liczb, a hi­
storia literatury do badania wpływów i zapożyczeń; j uż jednak na podstawie
tych kilku faktów stwierdzić można, że coraz to bardziej traci się poczucie
granicy: naród wybrany staje się narodem Bożym, a z czasem narodem-Bo­
giem. Widzimy ten sam rozwój (bardziej uproszczony) u Niemców: wedle te­
orii teologiczno-nacj onalistycznych niemiecki naród, a zwłaszcza armia nie­
miecka, jest ucieleśnieniem Boga na ziemi; nie mówi się j uż o wybranym naro­
dzie, lecz o narodzie-Bogu („Nicht das auserwahlte Volk Gottes, sondem das
Gottvolk").
Rozwijaj ąc konsekwentnie teorię megalomanii narodowej , musimy doj ść
do nacjonalizacj i B oga lub do deifikacj i narodu, a więc do zaniku tych pod­
stawowych poj ęć religij nych i etycznych, na których wspiera się kultura eu­
ropej ska.
III

Z głębokim smutkiem patrzymy na tak obfite, a tragi czne żniwo ! Megalo­


mania narodowa doprowadza do rozkładu nauki, moralności, religii; zatraca­
my wiarę we wszystko, co mogłoby być wielkim dla wszystkich ludzi . Wraca­
my do bogów plemiennych, moralności ważnej tylko dla własnego plemienia,
umiej ętności tendencyjnie stosowanej .
W ciągu długich wieków rozwoju kultury naszej , ściślej mówiąc, kultury
chrześcij ańskiej , nie udało nam się w zupełności wyzbyć tych pierwotnych
popędów, które głęboko tkwią w duszy ludzkiej prawami atawizmu. Ideały,
które chrystianizm głosił, były zbyt doskonałe, zbyt odległe, aby mogły być
urzeczywistnione na tej ziemi; ale wielkość kultury leżała właśnie w tej cią­
głej , wytrwałej i trudnej pracy przezwyciężania siebie samego, w pielgrzymce
doczesnej człowieka ku celom wiecznym. Można za poetą powtórzyć, że „cel
światów - szlachetnienie". I chociaż stopniowo u wielu coraz to bardziej sła­
bła wiara w dogmaty, a z nią uzasadnienie konieczności wyboru trudnej drogi
postępu wewnętrznego, niemniej czy to siłą tradycji, czy przez zrozumienie
niemożności wyboru innej drogi bez równoczesnego przekreślenia dotychcza­
sowego dorobku kulturalnego, życie szło dawnymi szlakami. Nie było tu j uż
tej głębokiej wiary, ale za to istotne przeświadczenie o wartości tego systemu
kultury, który rozwinął się na gruncie etyki chrześcij ańskiej . Z pewną słuszno­
ścią można by nazwać dzisiejszych ludzi o takich poglądach epigonami chry­
stianizmu.
Coraz to si lniejsze jednak są pozycj e przeciwników. Wyzwalają oni niskie
namiętności ludzkie, hołdują pysze, samolubstwu, zaborczości; uczucia pier­
wotne, przez długie wieki kultury przygłuszone, odżywają, zaczynaj ą się uze­
wnętrzniać, potężnieją. Jest w tym rozpętaniu nacjonalizmu j akaś siła żywio­
łowa, j akiś wielki rozpęd, wiara czasy i formy pogańskie przypominająca. Czy
ruch ten, niewątpliwie silny i żywy, zdoła stworzyć coś trwałego?
Jeżeli kiedykolwiek bawić się mogliśmy przepowiadaniem przyszłości, to
dziś chyba, po tylu doświadczeniach, zarzucić j e musimy. Wypadki idą za
wypadkami i ocenić ich doniosłości niepodobna, cóż dopiero przewi dzieć
cały skompli kowany układ przyszłości ! B yć może, era zwyci ęskiego nacj o­
nal izmu zdoła stworzyć nowe społeczeństwa, silniej sze i zdrowsze; może
zdoła obudzić w ludziach jakieś drzemiące w nich dotychczas ukryte siły
twórcze. Jesteśmy pełni głębokiego sceptycyzmu w tym względzi e i w razi e
zwycięstwa tych pierwi astków przewidujemy najsmutniejsze następstwa dla
l udzkości. A choćby nadchodząca epoka miała nam przynieść nowe społe­
czeństwo i nową kulturę, co oczywiście teoretyczni e jest możliwe, to j ednak
dla tych pogrobowców chrystianizmu, którzy ukochal i kulturę ideal istyczną,
na gruncie poj ęć chrześcij ańskich wyrosłą, będą te nowe twory zawsze dale­
kie, obce i niezrozumiałe .
Stanowisko antynacjonal istyczne byłoby może proste i łatwe, gdyby nie
pewne względy taktyczne : są ludzie, którzy czuj ą bardzo żywo wewnętrzne
kłamstwo i przesadę teorii nacj onalistycznych, ale j ednak nimi posługiwać
się muszą, gdyż są one cennym środkiem podtrzymywania oporu przeciwko
zaborczości obcych. Nie można zamykać oczu na dobre strony, które mogą
mieć owe teorie megal omanii narodowej : budzą poczucie przynależności do
grupy, umacniaj ą uczucia patri otyczne . W ich imieniu dokonano niejednego
aktu bohaterstwa czy poświęcenia. Artyści uświetni li te teorie, które dać mogły
żywy impuls twórczości w wielkim stylu i wzbogacić kulturę nowymi moty­
wami . Są one najwidoczniej potrzebne i jakkolwiek z wysokich stanowi sk
patrząc, należałoby je bezwzględnie potępić, niemni ej trzeba wejść w kom­
promis z życiem; podobnie z punktu widzenia praktycznego Kościół tol eruj e
nieraz prymitywne sposoby podtrzymania wiary wśród ludu. Cała wielka sztu­
ka życia polega tu na dużym poczuciu miary i taktu; trzeba owe rzeczy popu­
larne, konieczne taktyczni e, uważać za malum necessarium i żyć w kompro­
misie z rzeczywistością, ale z drugi ej strony nie należy zatracać nigdy z oczu
wielkich ideałów. W przeciwnym razie grozi nam albo abnegacj a życ ia, albo
też j ego zupełna barbaryzacja.
POST SCRIPTUM

Megalomania narodowa drukowana była przed laty w krakowskim „Prze­


glądzie Współczesnym" ( 1 924). Wywołała podówczas nieco zainteresowania
i trochę polemiki. Nie zestawiam tych głosów, które na ogół nie wniosły dużo
nowego, muszę jednak wspomnieć artykuł p. Zygmunta Wasilewskiego Roz­
brojenie duchowe narodu, który ukazał się w „Przeglądzie Wszechpolskim",
listopad 1 924. Nie podej mując polemiki, podaję kilka cytatów z tego artykułu,
aby ułatwić czytelnikowi niniejszej książki wyrobienie sobie sądu o megalo­
manii narodowej .
„Nigdy nie uczułem podobnego zażenowania, słuchając w dyskursie towa­
rzyskim niedorzeczności, jak w tym wypadku. Pali mnie wstyd, że w naszym
świecie naukowym może dochodzić do takich widowisk. Nie tego wstydzić się
trzeba, że czegoś nie wiemy, że nie znamy jakiejś gałęzi nauki, że j esteśmy
ubodzy w cywilizacji; ale to jest strasznym świadectwem upadku, gdy myś l
zdewastowana jest niemoralnością. Bo i w myśleniu obowiązuj e etyka. Cóż to
się stało z umysłowością polską Ś niadeckich, Stasziców, Kołłątaj ów, Ochoro­
wiczów, Ś więtochowskich, że doszło do p. Bystronia! Nie brak mu przecież
erudycj i , ma metodę naukową, ale nie umie, czy nie wolno mu myśleć.

Co by zrobił p. Bystroń w położeniu księdza Kopernika, gdyby odkrył, że


ziemia się obraca? Z tą swoją moralnością myślenia napisałby do Papieża:
«Ona się obraca i to jest malum necessarium; nie będę j ej utrzymywał, ale
będę myślał o czym innym, żeby nie zgrzeszyć».
Do takiego upadku doszła myśl w w. XX wskutek niesłychanego obskuran­
tyzmu, krzewionego przez propagandę głupkowatych idei internacj onalnych.

Gdyby p. Bystroń wszystkim j ednostkom w narodzie wybił z głowy i z serca


miłość, która idealizuj e i powiększa rzeczywistość, to oczywiście nie byłoby
narodu. Szczęściem, że tego nie zdoła. Przyklaśnie mu paru Polaków zwyro­
dniałych i paru Żydków.
Podziwiać należałoby słabą inteligencję pisarzy, którzy chcą na chorobie
wieku coś budować, gdyby się nie wiedziało, że i oni są tej choroby ofiarami,
że z tej chorej generacj i pochodzą. Operuj ące w Polsce mafie «cywilizatorów»
pragnęłyby rozkładem tych ofiar zatruć duszę narodu polskiego. Plany te, god­
ne skrytobój ców, rodzą się w głowach Żydów, zaj muj ących się podrabianiem
dziej ów narodów europej skich.
Nie po to naród po wielkich cierpieniach wywalczył sobie byt państwowy,
nie po to tworzy z wielkim nakładem szkoły, aby profesorowie bałamucili się
po taj nych związkach międzynarodowych i demoralizowali młodzież. Mamy
prawo domagać się, aby wychowanie było prowadzone w duchu narodowym, a
przede wszystkim żeby profesorowie nie byli obskurantami i wiedzieli, co j est
naród, który ich na wysokie stanowiska wynosi.
W zakusach rozbrajania Polski czy z sił obronnych, militarnych, czy ducho­
wych (co j ednocześnie i na jedną komendę jest planowane) musim� widzieć
zbrodniczy zamach na cywilizacj ę polską".
TRADYCYJNE POJĘCIA
O OB CYCH
I

Wiadomo od czasów biblijnych, że człowiek widzi źdźbło w oku bliźniego


swego, ale belki we własnym oku nie spostrzega. Dotyczy to sądów jednostki o
innych j ednostkach, ale nie mniej , czy też może jeszcze bardziej prawdziwe
jest w odniesieniu do sądów grupy społecznej o innych grupach. Sądy j ednost­
ki podlegająj eszcze kontroli rozumowej , spotykaj ąc się łatwo ze sprzeciwem
ze strony innych, podczas gdy ustalone przez wieki wartości społeczne, korzy­
stne poj ęcia o własnej grupie, ujemne zdania o sąsiadach zazwyczaj nie natra­
fi ają na opór. Zdumiewaj ący jest ten konserwatyzm, z którym utrzymuj ą się
przez długie stulecia przeżytki myślenia pierwotnego.
Dzisiaj oczywiście w sferach tzw. inteligencji, która przeszła przez j akie
takie przeszkolenie przyrodnicze, pojęcia o obcych, choćby niechętnie wi­
dzianych, są mniej więcej obiektywne. Oczywiście, nie bez zastrzeżeń ! W
poglądach wielu niewątpliwie wykształconych osób wyobrażenia o obcych
mogą być czasami wcale zabawne, ale ostatecznie mniej sza j uż o to. Jeżeli
jednak cofniemy się o sto kilkadziesiąt lat, to ze zdumieniem stwierdzimy, że
np . w Polsce w szerokich sferach społeczeństwa szlacheckiego, a więc war­
stwy bądź co bądź z książką nieco obytej , panowały zupełnie fantastyczne
pojęcia o obcych. Jeszcze w najbl iższym sąsiedztwie mieszkają j acy tacy lu­
dzie, choć i o nich czasami j akąś zmyśloną wieść kolportowano, ale w dale­
kich kraj ach znaj duj ą się ludzie nieludzie, zupełnie inni, widocznie coś gor­
szego. Oto przykłady takie w sławnej i osławionej encyklopedii ks . Bene­
dykta Chmielowskiego, dziekana rohatyńskiego, firlej owskiego i podkamie­
nieckiego pasterza: Nowe Ateny, albo Akademia wszelkiey scyencyi pełna,
Lwów 1 74 5 . W IV tomie tego sporego dzieła znaj duj e się Series varia w świe­
cie narodów:
Astemi : ludzie bez ust w Indji orjentalnej, porośli, liściem się okrywający, samym odo­
rem żyjący, alias noszą z sobą korzenia cytryny, balsamy, cynamon, ich wąchają.
Azanaghowie: olim w murzyńskiej ziemi ludzie z wargami dolnymi na łokieć długi­
mi, które sobie solili, od korrupcji prezerwując.
Pandorae: byli ludzie na równinach indyjskich, według Plinjusza, którzy w dzie­
cinnym wieku byli siwi, a w starym czarnego włosa. Żyli po lat 200.
Psyll i : byli ludzie przy Garamantach w Afryce, od urodzenia jadowitą trucizną
napojeni i samym nią wężom szkodzili.
Pegusiani i Sianitae: indyjskie nacje, rozmnożyli się z psa i niewiasty„.

Podajemy tu kilka przypadkowo wypisanych przykładów; series jest długa,


pracowicie skompi lowana z rozmaitych źródeł. Dziekan rohatyński nie był
bynajmniej twórcą tych osobliwych postaci; korzystał z obszernej literatury
zoologicznej i geograficznej wielu wieków. Głównym źródłem jest tu chyba
Pliniusza Historia natura/is, ale poza tym nie brak innych klasycznych i śre­
dniowiecznych dzieł, które zresztą najczęściej do Pliniusza nawiązują. W okre­
sie rozszerzania się horyzontu geograficznego, w wiekach pierwszych wiel­
kich podróży w dalekie kontynenty liczba tych wiadomości wzrastała szybko :
podróżnicy patrzyli ze zdumieniem na obce światy, których nie umieli j eszcze
obserwować, a z ich opowiadań tworzyły się potem legendy o dziwach zamor­
skich. Tak np. w XII wieku szerokie zainteresowanie wzbudził list tzw. popa
Jana do Manuela Commenusa, cesarza konstantynopolskiego, opisuj ący swoje
władztwo (zapewne w centralnej Azji) jako kraj pełen ludzi z rogami, jedno­
okich, z oczyma z przodu i z tyłu, centaurów, faunów, saryrów, pigmej ów,
olbrzymów, cyklopów (o tym zob. ciekawą książkę S. Baringa Goulda, Curio­
us myths of the Middle Ages, London 1 897). Cała mitologia klasyczna odżywa
tutaj, przerzucona w rzeczywisty, choć daleki i nieosiągalny kraj .
Podobne pomysły bywały niejednokrotnie podejmowane w literaturze przez
kaznodziej ów, przedstawiających gorszące życie obcych ludzi, przez poetów
moralizuj ących czy też tylko dla efektu artystycznego dających obrazy obcych
i niesamowitych ludów. Weźmy np. Wacława Potockiego, który w Moraliach
niejednokrotnie o tych dziwnych ludziach wspomina:

Lecz co kraj, to obyczaj . Nic ich to nie szpeci,


Że j awni e obcowali z swymi Masageci
Jako psi i barani; ani im to szpetnie,
Co inszy, choć z natury, działają sekretnie.
Geloni córki swoje do wszetecznej żądze
Pijani przedawali chłopom za pieniądze.

Malowali na wojnach dla postrachu twarzy,


Krew końską pili w głodzie, jako dziś Tatarzy.

Tyberyni, wygnawszy z łóżka, skoro zlęże,


Żonę, z zawinioną się głową kładą męże.
Sydoni rodzicielskie okrom głowy trupy,
Bo te na czasze złocą, żrą, włożywszy w krupy.
·

Płaczą, gdy się im rodzą, Heniochi, dziatki,


Patrząc na śmiertelnego żywota przypadki;
Skoro im śmierć w grób czyni z świata przenosiny,
Dobra myśl z przyjacioły, jako u nas chrzciny.

Bachirowie ten zwyczaj tak młodzi, jak starzy


Mieli: Komu ozdrowieć z choroby się zdarzy,
Że przestąpił o sobie wiecznych wrogów losy,
Nie umarłszy w chorobie, psom rzną.na bigosy.

Siwo się na świat rodzą, czerniej e kosmata


Starym Pandorom głowa, kiedy idą z świata.
Z jednym na tronie króla Nigryoci okiem
Sadzali. ..

... Seleutyckie matki j ajca niosły.


Skąd wykluwszy się, skoro lat piąci dorosły,
Wyrównawszy naj wyższe w Europie chłopy,
Do trzydziestu olbrzymy i srogie Cyklopy.

Psyl li wiatr południowy, wypadłszy z okrzykiem


Ze wsi i z miast, szablami sieką w polu szykiem,
Że im zboże opala, że owoce traci.
Podobni tym błaznowie u mnie Andabaci,
Którzy z nieprzyjacielem, gdy się bitwa zwłoczy,
Idą do okazyej, zawiązawszy oczy.

W tej osobliwej mieszaninie, będącej zresztą książkowego, uczonego po­


chodzenia, wyróżnić możemy bez trudu elementy prawdziwe obok fantastycz­
nych wiadomości. Tak np . dobrze znany etnologom jest praktykowany w nie­
których grupach zwyczaj naśladowani a przez mężczyzn porodu i skarżenie
się na rzekome bóle (tzw. kuwada); znane są przykłady wyrabi ania naczyń
obrzędowych z czaszek ludzki ch czy malowanie twarzy przez woj owników
idących do boju, co zresztą ma zapewne magiczny początek; poglądy na sto­
sunki seksualne bywaj ą też bardzo rozmaite . Ale obok tych szczegółów, które
są oparte na wi ernych sprawozdaniach, sporo tu materiału zupełnie fanta­
stycznego .
Ale to wszystko j est jeszcze książkową mądrością; opis starożytnego autora
przechodzi z rękopisu do rękopisu, z książki do książki. Obok tej erudycyjnej
wiedzy płynęły wiadomości o obcych ludach także z bardziej żywego źródła: z
relacji podróżników, których było coraz to więcej .
Podróżni cy przynosili bardzo rozmaite wiadomości, mniej lub bardzi ej
wi arygodne. Jedni obserwowal i wiernie, skrupul atni e, umiejętnie, inni za­
tracali poczucie rzeczywistości i przekształcali ją w sensie karykaturalnym
czy fantastycznym. Rel acj e przechodziły z ust do ust, zmieniały się, stawa­
ły się coraz mni ej prawdopodobne, coraz bardziej niesamowite. Oczywi­
ście, niejednokrotnie podróżnicy, chcąc podkreślić swe bohaterstwo , nie
żałowali inwencj i , aby kraj e obce przedstawić w przesadnych i groźnych
rozmiarach.
Pielgrzym, wracający z Rzymu czy zwłaszcza z Ziemi Ś więtej i opowiadają­
cy niestworzone rzeczy, musiał być częstym zj awiskiem, skoro nawet znalazł
się j ako charakterystyczna postać w komedii staropolskiej ; w utworze Mięso­
pust abo tragicomoedia z r. 1 622 występuje taki pielgrzym opisujący dalekie
kraj e :

Sofista :
Ludzie, proszę, jak tam zmieszkaj ą?
Pielgrzym :
Ludzie tam, jako ptacy, bez skrzydeł latają.
Sofista :
A w czym ci ludzie chodzą?
Pielgrzym :
Panowie możniejszy
Świetna i miękko we śkle, ciemniej gmin podlejszy.
Sofista :
Tfl Jakoż go oblecze, kiedy zechce, który?
Pielgrzym :
Tfl Są subtelne szróbki, gdzie się spaj a zgóry.
Sofista:
We śkle szróbki ?

Tak to się kształtowały wyobrażenia szerokiego ogółu o obcych ludach: z


jednej strony oddziaływała tu tradycja książkowa, erudycyjna, przekazywana
przez uczonych encyklopedystów czy poetów, z drugiej zaś podtrzymywały ją
relacje coraz to nowe o dalekich krajach i ludach, szerzone przez podróżni­
ków. Można by tu j eszcze dodać, że również tradycyjne wierzenia i baśnie
fantastyczne z wieloma nadzwyczajnymi istotami mogły tutaj współdziałać;
niej edno zj awisko świata nadprzyrodzonego przenoszono w stosunki ludzkie i
cechy groźnych postaci demonicznych przypadły żywym, choćby i dal ekim.
Ta osobliwa etnografia stopniowo zanika. Rozwój horyzontu geograficzne­
go, większy kontakt między ludami całego świata, bardziej obiektywne wiado­
mości o obcych ludach, szerzone przez szkoły czy książki, podważa u podstaw
dawne wyobrażenia. Wiemy dziś dobrze, że nie ma ludów jednookich, siwych
od urodzenia, żyj ących j edynie zapachem ziół.
Ale odwieczne treści nie giną tak szybko i bez śladu. Szkoła nie obejmuje
wszystkich, książka nie wszędzie dociera; w szerokich kołach analfabetów
dawne tradycje są jeszcze wcale silne. Ale nawet i ci, którzy posługują się
książką, nie zawsze wyrzekają się wszystkich dawnych tradycyjnych wiado­
mości; zdarza się, że obok informacj i podanych w książce, uznaje się jeszcze
wiele tradycyjnych wieści.
Jak może wyglądać taki tradycyjny pogląd analfabety?
Zaglądnijmy do materiałów etnograficznych; znajdujemy np. u nieocenio­
nego Kolberga następujący obraz świata w oczach włościan podkrakowskich
przed kilkudziesięciu laty.
„Za Polską są różne kraje, Węgry, Prusacy, Szwedy, Luteriany i Niemce roz­
maite, Talij any z Pigmontem królem, Francuzy, wreszcie nie ochrzczone Tur­
ki i Jameryka, bogata w złote góry. Za tymi krajami sąj eszcze dzikie kraj e i
kraj e cieplice, do zachodu słońca odwrócone. Za cieplicami są krańce świata:
tam mieszkają dzikie ludy niedowiarki, co nie mówią, tylko kwiczą. Mają one
gospodarstwo swoj e, lecz dopiero pod wieczór do roboty wstają, bo ich słońce
pali. Ci ludzie mają ogromne stopy u nóg; gdy jest bardzo gorąco, to się prze­
wracaj ą na ziemię i stopami jakby łopatami nakrywają głowy przed słońcem.
Maj ą tylko j edno oko, ale na wylot głowy. Za tymi kraj ami widać już kominy
piekielne, wyglądające jak straszne góry" .
II

Opowiadania o deformacjach fizycznych ludzi obcych i dalekich muszą,


rzecz prosta, ulec zmianie pod wpływem bliższego kontaktu z tymi obcymi :
wówczas przekonać się nietrudno, że jednak fizyczne ich różnice nie są tak
wielkie. Wtedy to tworzą się poj ęcia o ukrytych cechach ludzi obcych; mają
oni bardzo istotne wady, które ich czynią godnymi pogardy, ale nie są one
widoczne. Czami w Kongo utrzymuj ą, że Europej czycy dlatego noszą ubrania,
aby zakryć rany, którymi pokryte j est całe ich ciało. 1 Podobnie twierdzą mie­
szkańcy Ruandy, że człowiek biały nosi obuwie, chcąc ukryć kopyto ośle,2
którym jest napiętnowany jako gorszego, niż czarny, gatunku.
Zarzutów takich jest bardzo dużo. Słyszymy, że obcy maj ą troskliwie ukry­
wane pod ubiorem ogony, że krew oddają pępkiem, że maj ą kopyta zamiast
stóp, że mają anormalnie zbudowane organy płciowe itd. Zadaniem niniejsze­
go szkicu jest zebrać nieco takich przykładów dla wskazania, jakie to są wy­
obrażenia, które przechodząc tradycyjnie z pokolenia na pokolenie przyczynia­
ją się do utwierdzenia niechęci czy też pogardy dla innych grup społecznych.

Czarn o ś ć obcych

Do legendarnych wad, przypisywanych obcym, zaliczyć należy i czarność


wewnętrzną (np. podniebienia) nielubianych sąsiadów. Trudno powiedzieć o
kimś, że j est czarny, jeżeli na oko stwierdzić można, że to nieprawda; nato­
miast bez narażenia się na śmieszność można mówić o kimś, że ma np. czarne
podniebienie.
Otóż takich zarzutów słyszy się dość dużo. Przede wszystkim więc w woj e­
wództwach południowo-wschodnich często „czarnymi" nazywa się Rusinów;

1 Frassl i : Die Nege1psyche. Mówią też, że Europejczycy w wodzie wyglądająjak topielcy.


2 Czekanowski : Forschungen im Nil-Kongo Zwischengebiet, I. Może na podobnym tle po­
wstała baśń o oślich uszach króla Midasa?
twierdzi się, że mają czarne podniebienie. Znana jest tam osobliwa zabawa,
polegaj ąca na ustalaniu narodowości psa; zagląda się psu do pyska, mówiąc :
„Pokaż, czyś Polak czy Rusin", i następnie orzeka z czarnego czy czerwonego
podniebienia. Czarność przypisuj ą też sąsiedzi niewielkiej grupce etnograficz­
nej w północnej części powiatu mławskiego osiadłej , Poborzanom czy Poboża­
nom (nazwę tę wyprowadzono od boru, ale też i od herbu Pobóg); mówią więc
o nich, że maj ą „czarno w pysku", i z tego wyprowadzaj ą wnioski o ich gwał­
towności i złośliwości, gdyż podług zdania ludu, ten pies j est najkąśliwszy,
który ma czarno w pysku. Sami Pobożanie tłumaczą „czarność w pysku",
w którą widocznie uwierzyli, tym, że w lecie j adają dużo czarnych jagód, obficie
w okolicach rosnących . 1 Także Adalberg w Księdze przysłów notuj e powiedze­
nie: „To Poborzaniec z czarnym podniebieniem''.2 Znane j est też określenie
„ciemnych Mazurów" stosowane właśnie do Poborzan, które chyba też w związ­
ku z tą legendarną czarnością pozostaje.
Na odwrót znów Mazurzy tę czarność przypisuj ą sąsiadom ze wschodu; pod
Tykocinem mówi się więc: „Czamy j ak Żmudzin".3 Litwini nie pozostaj ą dłuż­
ni, śmiej ąc się, że „u Mazura czarna rura'', na co zresztą otrzymują odpowiedź:
„Póty czarna, aż go Litwin pocałuje".4 Mieszczanie krakowscy śmiali się z
górali, że mają czarne podniebienie.5 Na Kaszubach mieszkańców Kiełpina
nazywaj ą smokami (smoczy), gdyż mają oni czarno w ustach;6 wyzwisko „smo­
czypysk" znane j est także w Poznańskiem.7
Podobnie mówi się także o szlachcie. Włościanin, niechętnie odnoszący się
do szlachty, przypisuje jej najrozmaitsze wady fizyczne i moralne, między in­
nymi także ową czarność. Mówi więc lud na Podlasiu, drażniąc się w sprzecz­
ce ze szlachtą zagonową, że „u szlachcica w zadku czamo".8 Jeszcze stary
Gołębiowski przed stu laty z górą mówiąc o niechęci ludu do szlachty zagono­
wej wspomina o przysłowiowym zwrocie „czarny tył jak u szlachcica", co zre­
sztą bardzo racj onalistycznie a naiwnie tłumaczył. W Poznańskiem znany j est
na ten temat mało wybredny wierszyk, pouczaj ący, jak to w pewnych okazjach
można poznać szlachcica.

1 L. Rutkowski, Gościccy Papaje, „Wisła", XV.


2 S. Adalberg, Księga przysłów polskich, hasło Pobożanin.
3 „Wisła", X.
4 J. Karłowicz, Przyczynek do zbioru przys lów, Kraków 1 879.
5 „Materiały antropologiczne, archeologiczne i etnograficzne", XIV.

6 Nadmorski, Kaszuby i Kociewie.

7 Kolberg, „Poznańskie", III.

• „Materiały antropologiczne, archeologiczne i etnograficzne", I.


Ostatecznie możliwe j est, że przezwisko „czarny", stosowane do szlachty (a
potem w ogóle do inteligencj i miej skiej) w Krakowskiem' , można związać z
powyższymi przykładami. Nie wykluczamy jednak możliwości, że przezwisko
to oznacza po prostu diabła, którego też eufemicznie czarnym się nazywa.
Określenia te stosuje się także do obcych, przychodzących z zewnątrz na
terytorium polskie. Czarnymi nazywają więc Kaszubi obcych handlarzy (czy
nie Słowaków?) sprzedających łapki na szczury itp. drobne przedmi oty. Znany
autor dialektyczny kaszubski Hieronim (Jarosz) Derdowski opisuj e w cieka­
wym obyczajowo utworze O panu Czorlińscim, co do Pucka po sece jachoP.,
jak to w Warszawie nie chcieli uwierzyć szlachetce kaszubskiemu, panu Czor­
lińskiemu, że jest Polakiem:

Nie chcele mnie tam wierzyć, że jem jech rodociem,


Li czele mnie - niechże za to Pan Bogjech nie korze -
Do ty rodzi, z chtomy weszle czomi łapiczkorze.

Brano go więc widocznie za Słowaka, których też czarnymi nazywano.


Widocznie są to określenia, używane chętnie w stosunku do obcych - tych
czy innych. Adalberg notuj e jeszcze przysłowi owe powiedzenie : „Czarny jak
Szwed".3
Przypuszczać należy, że i w folklorze obcym dałoby się znaleźć podobne
przykłady. Przytoczyć można przykład opisany przez Tylora, któremu opowia­
dał Francuz-protestant o przezwisku „Gorgeo negro", czarne gardło, stosowa­
nym do hugonotów.4 Powiedzenie to brano tak dosłownie, że zmuszano nie­
kiedy dzi eci hugonockie, aby otwierały' usta i przekonywały wątpiących na­
ocznie, że mają gardło normalnej barwy.

Ślepo urodzeni

Bardzo powszechne jest w całej chyba Polsce przekonanie, dziś j uż oczywi­


ście pojmowane humorystycznie, że Mazurzy rodzą się ślepi i dopiero dzie­
wiątego dnia zaczynają widzieć. W Księdze przysłów Adalberga spotykamy
takie więc powiedzenia5: „ Ś lepy Mazur do dziewiątego dnia, ale j ak przejrzy,

1 np. „Materiały antropologiczne, archeologiczne i etnograficzne", I; zob. też Karłowicz, Słow-

nik gwar, hasło Czamy.


2 H. J. Derdowski, O panu Czorlińscim . . , Toruń 1 8 80.
.

3 S. Adalberg, Księga przysłów, hasło Szwed.

4 E. B . Tylor, Cywilizacja pierwotna, Warszawa 1 8 96.


5 Adalberg, Księga przysłów, hasło Mazur.
to wszystkich oszuka"; „Ślepy Mazur od ciemnej gwiazdy" ; „Taka to prawda,
jak że Mazury ślepo się rodzą''. Znane są też wyzwiska: „ Ś lepy Mazur" lub też
wprost: „ Ś leporód."1 „Psi narodzie, śleporodzie mazowiecki" - wyzywaj ą Po­
znańczycy2, a piosnka popularna, wychwalająca Wielkopolskę, śpiewa:
Może myślisz, że Mazury są od nas lepszymi?
Jednak my się tak, jak oni, nie rodzim ślepymi. 3

Na Kujawach znów witają Mazurów: „A, jak się masz, bratku śleporodzie?"4
„A ty ślepy Mazurze, co żytniczki jadasz! " - wołają nań Rusini podlascy5. Nawet
na Pokuciu spotykamy się z wierzeniem, że Mazur jest do dziewięciu dni po uro­
dzeniu ślepy, stąd też częsta obelga: „Ty dewietdenyku!" (ty dziewięciodniow­
cze !)6. Są to opowiadania stare; w dawnej Polsce były one niejednokrotnie okazją
do awantury. Jedną z takich awantur opisuje nam Pasek, który przeniósłszy się z
pogranicza mazowieckiego do Małopolski, stał się pośmiewiskiem sąsiadów:
„Przyjechali do mnie krewni żony mojej . . . przyprowadzili z sobą jakiegoś
też swego krewnego niej akiego, wielkiego pij aka. Byłem im rad, ale mi wielce
gniewno było na owego Kardowskiego, bo ustawicznie przymawiał Mazurom,
jak się ślepo rodzą, jako ciemną gwiazdę maj ą, et varia. Oni się tern srodze
delektowali i przyświadczali mu też, chcąc mię skonfudować, i na to go umyśl­
nie zaciągnęli. Przyniesiono na stół główkę cielęcą, powiedział na nią, że to
mazowiecki papież. Obaczył ciasto żółte, kładzione pod cielęcinę, powiedział,
że to mazowieckie komunikanty. Zgoła, wielkie dawał okazje."7
Pogląd to znany dość szeroko, nie tylko do Mazurów stosowany. Drażniono
tak w niektórych okolicach szewców, np. w Bochni8 :

Gdy się szewczątko ulęgnie, patrzy n a skórę jak pies,


Siedem dni nie widzi, słońcem się brzydzi,
Szkaradna bestyj a szewc.

A ks. St. Witwicki, mało znany, a ciekawy obyczajowo pisarz z XVII wieku,
w dziełach swych zwalcza popularne wierzenia, jakoby Żydzi rodzili się ślepi

1 Adalberg, Księga przysłów, hasło Mazur.


� Kolberg, „Poznańskie", III.
3 Wójcicki, Pieśni ludu Białochrobatów, r.

4 Kolberg, „Kujawy", L
5 Bartoszewicz, Łyki i kołtuny.

• Kolberg, „Pokucie", r.
7 Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki, wyd. Bruckner.

" „Lud", IX.


i do przejrzenia krwi chrześcijańskiej i hostii potrzebowali 1 ; przeświadczenie
to pozostaje w związku z utrzymuj ącymi się uporczywie wiadomościami o
świętokradztwie i mordzie rytualnym. Beauplan, inżynier francuski, który kil­
kanaście lat spędził na Ukrainie w służbie Władysława IV i bardzo ciekawie te
strony opisał, podaj e, że Tatarzy krymscy przez kilka dni po urodzeniu nie
mogą oczu otworzyć jak szczenięta.2
Z analogicznymi pojęciami spotykamy się w Niemczech, gdzie taką właśnie
ślepotę przypisuje się mieszkańcom Hesji, Szwabii i Westfalii : „Blinde Hes­
sen; die Hessen konnen vor neun nicht sehen; drauf los, wie ein blinder Hess e !
b linde Schwaben" (Szwabi s ą celem pocisków satyrycznych, tak mniej więcej
j ak u nas Mazurzy); „Die Westfalen sind wie die Hunde neun Tage blind, so­
bald sie aber zu sehen angefangen haben, gucken sie durch ein eichenes Brett
- wenn es ein Loch hat."3

U r o d z e n i i n a c z ej

Z historii obyczajowej scholarów krakowskich z XV wieku wiemy, że po­


szczególne nacj e toczyły pomiędzy sobą boje, słowne i ręczne. Jeden z popu­
larnych zarzutów przeciw Niemcom, który zwłaszcza Czesi podtrzymywali, to
twierdzenie o ich pochodzeniu z tyłu Piłata:
Teutonici sunt nati, vencrunt de culo Pilati.

W Acta rectoralia znaj dujemy pod r. 1 474 notatkę, że Bernard z Lubiszowa,


scholar, przed bursą Jerusalem wyprawiał awantury, powtarzaj ąc znaną pio­
senkę o Piłacie, rodzącym Niemców, a potem do obelg sfownych dodał pociski
kamienne.4
Jest to jakieś stare przeświadczenie, którego historii nie umiemy odtworzyć
ani też stwierdzić, jaką drogą właśnie z Niemcami się złączyło i kto po raz pierw­
szy o Piłacie wspomni ał. W każdym razie przypomnieć można, że spotykamy
już analogiczne wyobrażenie w Słowie Chrystolubca, zabytku cerkiewno-sło­
wiańskiego piśmiennictwa: „O Ozirisie mówią księgi kłamliwe, saraceńskie
Mahometa i Bachmeta przeklętego, że nie przyszedł (na świat) odpowiednim
otworem przy urodzeni u, lecz śmierdzącym, i dlatego go bogiem nazwali."5

1 A. Briickner, Dzieje literatury polskiej, Warszawa 1 908, I.


2 J. U. Niemcewicz, Zbiór pamiętników o dawnej Polszcze, Lipsk 1 839, III.
1 F. Sciler, Deutsche Sprichworterkunde, Munchen 1 922.
4 K . Morawski, Historia Uniwersytetu Jagiellońskiego, I L
5 A. Briickner, Mitologia slowiańska.
Przykry zapach obcych

Niechęć do obcych wyraża się też w przekonaniu, że wydaj ą oni specyficzny


zapach, który uzasadnia ich unikanie. Niewątpliwie istnieją specjalne zapachy
rasowe w związku z odmiennymi wydzielinami skóry; tak np. Europej czyk po­
znaje łatwo zapach murzyński, a Japończyk odczuwa przykro rasowy zapach
człowieka białego. Ale nie o to nam tu chodzi, lecz o fikcyjne zapachy, przypisy­
wane obcym dla ich zohydzenia czy też dla uzasadnienia ich odrębności.
B ardzo powszechne j est przekonanie o specj alnie nieprzyj emnym zapa­
chu ludności żydowskiej . Nie wykluczamy tu możliwości i stni enia specj al­
nego zapachu pewnych osobników, związanego może z wkładem murzyń­
skim w populacj i żydowskiej (pamiętać należy, że nie ma fizycznej rasy
żydowskiej , lecz historycznie ukształtowana mieszanina różnych elemen­
tów rasowych); w bardzo wielu wypadkach będzie można skonstatować taką
czy inną przykrą woń, powstałą wskutek nieczystości, nieprzewietrzania
mieszkań, specj alnego zaj ęcia lub też spożywani a pokarmów o ostrej woni,
podobnie zresztą j ak od innych grup ludności . Niewątpliwie jednak prze­
konanie, że „Żyd śmierdzi", ma charakter legendarny, wychodzący daleko
poza realne fakty; j est j ednym ze źródeł i zolacj i towarzyskiej ludności ży­
dowskiej . Nie j est ono zresztą wyłączni e własnością ludności polskiej ; spo­
tykamy j e często i na Zachodzi e : np . częstym określeniem Żyda w Alzacj i
jest „Stinker" . 1 Wi dzimy zresztą, ż e w wielu wypadkach określenie takie
ma j edynie wartość słowną. Tak np. pisze Starowolski o handlu: „Porzuć
smrodliwe rzemi osło Żydom smrodliwym."2
W świetle porównawczym poj ęcia te staj ą się jaśniejsze. Powszechne np.
jest przekonanie, że nieprzyjemny zapach wydają francuscy kagoci, „cagots"3 ;
są to potomkowie ludności niegdyś izolowanej , naj częściej w leprosoriach,
schroniskach dla trędowatych, którzy do dziś dnia są uważani za wyrzutków
społeczeństwa i w pojęciach szerokich warstw odgrywają rolę podobną do
Żydów u nas. Włosi mieli podobnie mówić o Lombardach; powszechne było
w średniowieczu przekonanie, że Saraceni mają charakterystyczny zapach,
który jednak tracą przez chrzest4 - tu więc związanie zarzutu z obcością reli­
gijną występuje najwyraźniej , skoro ów zapach nie jest właściwością fizycz­
ną, lecz religijną.
1 Gaidoz et Sebillot, Blason populaire de la France.
2 Starowolski, Reformacja, wyd. Turowski.
3 F. Michel, Histoire des races maudites de France et d'Espagne, Paris 1 846, I.

4 Michel , I. Tenże autor stwierdza dawność tych zarzutów w stosunku do Żydów.


Obcy ludożercy

W ciekawym z wielu względów dzienniku prowadzonym w czasie służby


artyleryjskiej w armii księcia Józefa, ciągnącej na wiosnę i w lecie 1 8 1 3 pod
Lipsk, opowiada Kazimierz Brodziński o rozmowie z „szulmajstrem" we wsi
saskiej Witgendorf:
„Wpadłszy w rozmowę o naszym wojsku, dowiedziałem się (z łaski szczegól­
nej otwartości), że była przed przyjściem tu naszym niektóra prostota, utrzymu­
jąca, że Polacy są ludożercami. Miarkując po j ego mądrości, słusznie to utkwić
musiało w sercu pana szulmajstra. Dowodziłem od Gotów, Sarmatów, że takimi
nigdy nie byliśmy; grzeczny pan szulmajster mówił, że temu nigdy nie wierzył, a
jeszcze tym bardziej teraz, gdy nas widzi tak uczciwymi ludźmi" . 1
Z przekonaniem, ż e obcy s ą ludożercami, specjalnie zaś, że jedzą dzieci, spo­
tkać się można niejednokrotnie; jest to jedno z owych ciemnych wyobrażeń, roz­
powszechnionych w szerokich masach, które nie tak łatwo dają się wyplenić. Zna­
ne jest także na ziemiach polskich. Niemiec K. B. Feyrabend, który podróżował po
ziemiach polskich z końcem XVIII wieku i w swych Kosmopolitische Wandenm­
gen dużo miejsca poświęcił Galicji, opowiada szeroko o rozruchach, jakie powsta­
ły wśród Żydów w Brodach na wieść o poborze starozakonnych do wojska. 2 Strach
przed Francuzami, których sobie wyobrażano jako ludożerców, był głównym po­
wodem oporu; miejscowa ludność, uzbrojona w koły i drągi, zwyciężyła garnizon;
dopiero batalion sprowadzony ze Lwowa położył kres zamieszkom.
Przekonanie, że Moskale są ludożercami, utrzymuj e się bardzo uporczywie.
W zbiorze pieśni ludowych z okolic Stanisławowa (wieś Uhomiki) znajduje­
my utwór półliteracki, pieśń dziewczyny, która rozważa możliwości wyjścia za
mąż i stanowczo odrzuca Rosjanina:

Przeor w Tyśmienicy ślubu by mi nie dal,


Bo Moskal niewiara czartu duszę sprzedał.
Na naszym kościele Boże słońce świeci,
Mówią, że Moskale jedzą żywcem dzieci. 3

Z paralel obcych przypominam, że wedle popularnych legend Ludwik XI


miał pić krew dzieci, a Regent kąpał się we krwi ludzkiej , podobnie jak i Ma-

1 K . Brodziński, Nieznane pisma prozą, wyd. A. Łucki, Archiwum do dziejów literatury i


oświaty, xn.
2 St. Schniir Pepłowski, Cudzoziemcy w Galicji. Kraków 1 8 9 8 .
3 W zbiorach rękopiśmiennych dyr. S. Udzieli (Muzeum Etnograficzne na Wawelu).
rat; echa to potwornych zarzutów, tak często kierowanych przeciwko zniena­
widzonym władcom. 1 Jerzy von Frandsberg (zm. 1 528), wódz wojsk Maksy­
miliana I i Karola V, zwany był przez Szwajcarów „Leutefresser".2
Poj ęcie o Rosjanach-ludożercach znane było również we Francj i ; w r. 1 8 1 5
żadne dziecko nie miało odwagi pokazywać się poza domem, gdyż wierzono
powszechnie, że kozacy jedzą dzieci.3

Niskie pochodzenie

Obok zaszczytnych rodowodów, którymi chełpią się ludzie czy ludy, mamy
do czynienia ze zj awiskiem odwrotnym : przypisywanie poszczególnym lu­
dziom czy całym plemionom pochodzenia od przodków, uj emnie wartościo­
wanych. Tak np. ludowe wierzenia francuskie mówią o pochodzeniu „cagots"
od Żydów4, uzasadniając w ten sposób niechętne do nich stanowisko; papież
Stefan w r. 770 miał twierdzić, że trędowaci muszą pochodzić od śmierdzącej
rasy Lombardów.5 Wiemy, z j ak żywymi protestami spotykaj ą się teorie antro­
pologiczne, które takiej czy innej populacj i przypisują związek z typem raso­
wym wartościowanym uj emnie; przypomnieć można choćby teorie o fińskim
czy tatarskim podłożu ludności rosyjskiej , które uważane są przez teoretyków
rasowej słowiańskości Rosjan za ubliżaj ące (i nawiasem mówiąc, niezależnie
od ich uzasadnienia naukowego, używane były jako argument w walce naro­
dowościowej , że przypomnę tutaj znane pomysły Duchiński ego i ich znacze­
nie dla utrwalenia niechęci polsko-rosyjskiej).
Osobno wspomnieć należy przypisywanie pochodzenia z nizin socj alnych.
Z j aką pogardą bojarowie Księstwa Litewskiego, pyszni z tradycj i rzymskiego
pochodzenia, mówili o szlachcie polskiej , która wyszła z chłopów: „Lachowe
ne była szlachta, ale byli ludy prostyi, ani meli herbów swoich - ale my szlach­
ta staraj a rymskaja" ! 6 Do dziś dnia jeszcze j est dość powszechnie odczuwane
przeciwstawienie narodów „lepszych" „gorszym", przy czym gorszym naro­
dem jest ten, który nie może się wykazać socj alnym uwarstwowieniem i udzia-

1 R. Rosieres, Psychologie tegendaire de l 'accusation d'heresie, Revue des traditions popu-

laires, IV.
2 G. Krebs, Militiirische Sprichworter und Redensarten, Wien, I 895.

3 P. Sebillot, Lafolklore de France, IV.

4 Michel, I.
5 Michel, I.
6 J. Jakubowski, Studia nad stosunkami narodowościowymi w Litwie przed Unią Lubelską,

Warszawa 1 9 1 2 .
łem warstw wyższych w tworzeniu kultury narodowej ; pod tym względem zna­
mienne jest przeciwstawienie Węgrów czy Turków jako narodów „lepszych"
Rusinom czy nawet Czechom. 1
Widzimy to zj awisko bardzo wyraźnie w odniesieniu do poszczególnych
rodzin czy jednostek, którym się zarzuca (słusznie czy niesłusznie) pochodze­
nie z plemion obcych, nisko wartościowanych, czy też ze stanów niższych.
Ostracyzm społeczny, który spotyka taką np. Liber Chamorum, księgę w XVII
wieku ułożoną, a zestawiaj ącą osoby podszywaj ące się pod szlachtę (do dziś
nie odważono się księgi tej wydać drukiem, mimo że wymienieni tam łyki i
chamy dziś sąjuż istotnie starą szlachtą), czy też taką Semi-Gotha, almanach
podający pracowicie wypracowane genealogie rodzin dynastycznych i szla­
checkich żydowskiego pochodzenia, j est najlepszym dowodem, jak dalece
stwierdzenia takie, chociażby nawet odpowiednio udowodnione, są uważane
za społecznie niepożądane, wnoszące zaczyn niepokoj u i niezgody. Przypo­
mnieć można również zarzucanie komuś pochodzenia nieślubnego; j est to ulu­
biony temat wyzwisk polskich (i nie tylko polskich), a także wyśmiewanie za­
wodu ojcowskiego ; stąd to w tradycj ach rodzinnych tyle szczegółów się zataja
czy fałszuj e, aby uniknąć potępiającego wyroku wszechwładnej opinii.

Obcy j ako czarown i c y

Z wierzeniem tym spotykamy się bardzo powszechnie. Ludzie obcy, których


życie społeczne, a zwłaszcza praktyki kultowe są niezrozumiałe, łatwo ucho­
dzić mogą za czarowników, skoro czynności ich są taj emnicze; z drugiej zaś
strony czarami często trudnią się obcy, gdyż tubylcy obawiają się izolacji spo­
łecznej , w której czarownik żyć musi, a zarazem też nie mieliby tego niesamo­
witego uroku, który z natury rzeczy ma człowiek nieznany. Przypisywanie cza­
rów obcym dotyczy zarówno grup niżej stoj ących, jak i przewyższających tu­
bylców kulturą: w j ednym wypadku mamy do czynienia z bardziej rozbudowa­
nym systemem praktyk czarodziej skich, w drugim wyższość techniczną bierze
się za dowód posiadania magicznych mocy nad przyrodą. Tak więc zarówno
biały człowiek może uważać za czarownika człowi eka pierwotnego, który wy­
konywa wiele praktyk niezrozumiałych dla obcych, ale często budzących w
nich lęk i ożywiających podświadomie tkwiące w nich treści prelogiczne, j ak

1 Widzimy to zwłaszcza w chlubieni u się taką czy inną krwią w rodzie, przy czym chętnie
wspomina się węgierską, a nie mniej chętnie zapomina o czeskiej . Przypomnieć można, że rodziny
niemieckie chętnie mówią o przymieszce polskiej , oczywiście szlacheckiej.
i na odwrót, biały człowiek może uchodzić za czarodziej a jako właściciel bro­
ni palnej , sposobów szybkiej lokomocji itp.
O przykłady nietrudno. W Ruandzie, tak szczegółowo opisanej przez Cze­
kanowskiego, 1 widzimy obok rządzącej warstwy pasterskiej i zależnej war­
stwy rolników j eszcze grupę myśliwych błąkaj ących się po lasach i pogardza­
nych przez obie warstwy społeczne; pariasi ci, Batwa, zajmują się garncar­
stwem i sprowadzaniem deszczu, a więc są faktycznie czarownikami. Przypo­
mnieć można, że posiadanie pewnych umiejętności technicznych, jak w tym
wypadku garncarstwa, w naszych wiejskich stosunkach młynarstwa czy zwła­
szcza kowalstwa, łatwo łączy się z przypisywaniem danym ludziom zdolności
czarowania. hmy przykład afrykański, notowany przez tego samego badacza,
jest bardziej charakterystyczny2: wszystkie plemiona sąsiaduj ące z Pigmej ami
uważaj ą ich za groźnych czarowników, choć wiara w czary nie jest bynajmniej
wśród tej ludności specjalnie żywa; chodzi tu więc o podkreślenie niechęci czy
też uzasadnienie obawy zarzutami o czary. Podobnie za groźnych czarowni­
ków, wtaj emniczonych we wszystkie tajemne kunszta, uchodzą Albarambo,
którzy maj ą używać tych sztuk dla szkodzenia sąsiadom.1
Pozostańmy jednak przy materiale polskim. Jest on również charakterystycz­
ny i typowy, ponieważ zaś bliższy j est naszemu kręgowi zainteresowań, przeto
też lepiej może służyć j ako przykład.
Stwierdzić tu możemy, że czarownikami normalnie są osoby obce. Może to
być ktoś niedawno do wsi przybyły, może być mieszkaniec jakiej ś bardziej od
środka odległej sadyby, może zajmować się niezwykłym rzemiosłem, wyma­
gającym znaczniejszej wprawy technicznej, np. młynarz. Najczęściej będzie to
ktoś jeszcze bardziej etnicznie, językowo, religijnie obcy.
A więc oczywiście, za czarowników bywaj ą bardzo często uważani Żydzi i
Cyganie. Ludzie, żyj ący odrębnym życiem społecznym, posługuj ący się ob­
cym j ęzykiem, nie biorący udziału w życiu społecznym i rel igij nym gromady
wiejskiej, także zewnętrznie odmiennie wyglądaj ący, do tego zazwyczaj je­
szcze trudniący się innymi, nie znanymi przeciętnemu wieśniakowi zajęciami,
muszą z natury rzeczy wywołać ze strony wsi reakcję niechętną. Jedną z form
tej niechęci j est uznanie ich za czarowników.
Zarzut czarów bywał bardzo często kierowany przeciw Żydom; niej eden
też Żyd spłonął na stosie jako czarownik. Posądzenia o kradzież hostii czy też

1 Czekanowski, I.
2 Czekanowski, II.
' Czekanowski, II.
zabij anie dzieci dla uzyskania chrześcij ańskiej krwi łączą się naj ściślej z
uznaniem Żydów za czarowników, którzy właśnie do swych praktyk święto­
ści czy krwi niewinnej potrzebowali . Taj emniczość kultu i niedostępność
ksiąg reli gijnych zdawała się usprawiedl iwiać te poglądy. Nieszczęścia oso­
biste, klęski elementarne, zawieruchę woj enną często przypisywano czarom
żydowskim.
Podobnie ma się rzecz z Cyganami. Większość ich przyszła na ziemie pol­
skie ze wschodu i istotnie przyniosła wiele rozmaitych praktyk magicznych,
zwłaszcza wróżbiarskich; Cyganki do dziś dnia bardzo powszechnie trudnią
się wróżbiarstwem. Lud obawia się tych przelotnych, a taj emniczych gości,
uważa ich za groźnych czarowników, których należy się wystrzegać.
Ale te poglądy są dobrze znane i do dziś jeszcze wcal e powszechne. Zwróć­
my raczej uwagę ku obcym narodom, którym przypisywano niegdyś sztuki cza­
rodziejskie.
Za czarowników uchodzili czasem Niemcy. Przewaga kultury technicznej
czyniła z nich ludzi tajemniczych; sukcesy ich przypisywano więc bardzo po­
wszechnie stosunkom ze złymi siłami lub też wprost czarom. Bano się więc
Niemców j ako czarowników, broniono się też przed nimi różnymi sposobami
magicznymi.
Wacław Potocki wspomina w wierszu Sposób na charaktery o takiej wła­
śnie wierze :

Niemiec z Polakiem, mając z sobą coś na pinku,


Dali sobie nazaj utrz termin pojedynku.
Boj ąc się charakterów, przy Niemcu zwyczajnie,
W świeżem, chłopskiem, umazał szablę Polak łajnie.

Odwieczny to sposób przeciwko czarom. Charaktery są to znaki magiczne


służące do wywołania pożądanych następstw lub też jako obrona przed nie­
szczęściem. Niemcy, biegli w taj emnych naukach, którzy zwłaszcza w zakre­
sie magii wojskowej wytworzyli całą umiej ętność, „Passauer Kunst", posługi­
wali się często takimi charakterami . 1
Umiejętność czarowania przypisywano też Szwedom; ludzie obcy, w rze­
miośle wojennym biegli, do tego protestanci, łatwo w przekonaniu szerokich
sfer społeczeństwa polskiego mogli uchodzić za czarowników. „Tameczni in­
co!ae każdy strzelec, każdy żołnierz, a do tego i charakternik" - pisze o nich
Pasek. Za znamienitego czarownika uchodził Karol XI I.

1 J . S. Bystroń, Charakternicy. Studia staropolskie k u czci A. Brucknera, Kraków 1 928.


Za większych jeszcze czarowników uchodzili Finowie; „Na charakterach,
co się Finni sadzą'' - pisze Kochowski . Mieli oni taką opinię także u Skandy­
nawów; sami zaś za mistrzów w czarach uważali Lapończyków. 1
Za biegłych w sztuce wojskowych czarów uchodzili ukraińscy hajdamacy;
sukcesy w walce przeciwko wojskom Rzeczypospolitej próbowano tłumaczyć
czarami. O tym wzmiankuje Kitowicz: „Nie mogę pominąć tego, lubo mam za
bajki i gusła, że Polacy wierzyli mocno, iż między hajdamakami wielu znaj do­
wało się charakterników, których się kule nie imały". W innym znów miej scu
pisze: „Słyszałem od wielu towarzystwa bywalców w potyczkach z hajdamaka­
mi, że ci wystrzelone do siebie kule z sukien zmiatają jak pigułki śniegowe, że je
wyjmują zza pazuchy, że j e w ręce łapią i na urągowisko naszym odrzucaj ą''.
Rzewuski w Pamiętnikach Soplicy podaje również, że sławnego kozaka Sawę
uważano za takiego właśnie czarownika: „Między j ego kozakami urosło przeko­
nanie, że był charakternikiem, jak mówią na Ukrainie, to jest że umiał kule za­
mawiać, aby go żadna trafić nie mogła. Od nich i do nas ta pogłoska się rozeszła,
co go bardzo obrażało, raz, że był katolikiem dobrym, po wtóre, że jako rycerz
miał sobie za krzywdę, gdy o nim myślano, jakoby dlatego na niebezpieczeństwo
się narażał, że wiedział, iż mu się nic nie stanie". Tradycje o czarach hajdama­
ków zachowały się jeszcze przez długie czasy wśród ludu ukraińskiego.
Za czarowników uchodzili powszechnie Tatarzy; sukcesy ich woj enne przy­
pisywano stale gusłom. Już Długosz na ten temat pisze (pod r. 1 24 1 , w związ­
ku z bitwą pod Legnicą) : „Wiadomo, że Tatarzy od początku swego aż po
dzisiej sze czasy w wojnach i wszelakich sprawach używali zawsze czarów,
umieli wróżyć, uroki czynić i zaklinać; między narodami barbarzyńskimi nie
ma żadnego, który by więcej nad nich pokładał ufności w swoich gusłach, prze­
powiedniach i czarach, kiedy poczynać maj ą j akie dzieło; tej też sztuki użyli
podówczas w bitwie z Polakami".
Oczywiście, także Tatarów litewskich miano za czarowników; posługiwali
się oni przecież tajemniczymi znakami alfabetu arabskiego. Azulewicz, autor
Apologii Tatarów z r. 1 63 0, tak w tej mierze pisze:2 „Mają oni zaiste pienią­
dze, które ich bracia im przysyłaj ą, nie umiej ą ich czytać, ale dalibóg nie masz
tam konterfektu diabelskiego. Maj ą te pieniądze jako znak błogosławieństwa
rodziców, ale nikt nie wyczytał, aby tam B ogu bluźnili. Ej , i czyż za to palić
trzeba, że kto ma sztuczki srebrne i złote? To czytać nie umiecie, a gadacie: to
diabelskie pismo".

1 E. B . Ty lor, Cywilizacja pierwotna, I; tamże wiele dalszych przykładów.


2 T. Czacki, O litewskich i polskich prawach, wyd. Turowski, Kraków 1 8 6 1 .
NAZWY I PRZEZWI SKA
GRUP PLEMIENNYCH
I LOKALNYCH
Nazwy i przezwiska grup obcych, choćby i naj drobniejszych, są wcale po­
uczaj ące. Jeżeli ma się określić obcego, to oczywiście najchętniej oznacza się
go cechą naj bardziej charakterystyczną; zbiór takich określeń może być cieka­
wym przyczynkiem do naszego tematu, do psychologii niechęci czy nienawi­
ści plemiennej . Materiał ten z tego jeszcze względu j est ważny, że na ogół jest
dość konserwatywny; często zdarza się, że j akieś poglądy dawno zostały za­
rzucone i jedynie w terminie ślad po nich pozostał. Tak więc te drobiazgi i
ciekawostki tradycyjnej kultury mogą służyć j ako źródło do poznania zaginio­
nych j uż poglądów i w tym też celu je tutaj zbieramy.
Nie j est to pierwszy zbiór tego rodzaj u. W r. 1 8 82 zebrał nieco tych nazw
Jan Karłowicz i wydał pod tytułem Imiona niektórych plemion i ziem dawnej
Polski (w „Pamiętniku Fizj ograficznym"). Materiał ten pomnożyłem wielo­
krotnie, wydaj ąc w r. 1 924 pracę pt. Nazwy i przezwiska polskich grup ple­
miennych i lokalnych w zbiorze „Prace i " materiały antropologiczno-archeo­
logiczne i etnograficzne" t. IV. Od tego czasu zdołałem j eszcze niejeden szcze­
gół dodać; materiał ruski zebrał sumiennie Wł. Markow, Słownik nazw i prze­
zwisk grup plemiennych i lokalnych, w lwowskim „Ludzie", t. XXVI. Otóż
pracę moją sprzed dziesięciu lat uzupełniam nowym materiałem, odrzucam
balast cytatów i włączam w zbiór rozpraw poświęconych „megalomanii naro­
dowej " .
Ograniczam s i ę tutaj d o materiału z ziem polskich, czasem tylko podaj ąc
ciekawsze paralele z sąsiednich terytoriów. Oczywiście, można by znakomicie
zbiór ten pomnożyć, uwzględniaj ąc w szerszej mierze materiał obcy, ale w ten
sposób nie uzyskalibyśmy dużo nowego dla naszych celów: nazwy i przezwi­
ska są bardzo typowe i powstaj ą w analogiczny sposób w różnych kraj ach.
Zbierano zresztą nazwy te niejednokrotnie; kto by chciał bliżej materiał ten
poznać, znaj dzie go, również w rzeczowym układzie, w książce R. Kleinpaula,
Menschen- und Volkernamen, Lipsk 1 8 85, lub też w krótszym uj ęciu Lćinder­
und Volkernamen w znanym zbiorze Goschena, Lipsk 1 9 1 O .
I. NAZWY I PRZEZWISKA TOPO GRAFI CZNE

§ 1 . Najprostszą wydaj e się rzeczą określić mieszkańców pewnego teryto­


rium przez samo terytorium, tworząc nazwy takie jak K o c i e w i a c y, mie­
szkańcy Kociewa, K r a k o w i a c y, mieszkańcy okolic Krakowa, N a d w i -
ś 1 a n i e, mieszkający nad Wisłą; obok nich również częste są określenia tery­
torium górskiego czy nizinnego, zalesionego czy bagnistego w nazwach takich
j ak g ó r a 1 e, d o 1 a k i, 1 a s o w i a k i, b o ł o t n i k i. W tej kategorii spotyka­
my też najwięcej istotnych nazw, tj . terminów, którymi sama ludność się posłu­
guje mówiąc o sobie, daleko zaś mniej przezwisk, podczas gdy inne rodzaje
mają bezwzględną przewagę przezwisk, nadawanych przez sąsiadów od pew­
nych właściwości, które im się wydają z tego czy innego powodu śmieszne.
§ 2. Wiele nazw określa górzystość albo nizinność terenu; poni eważ zależ­
nie od ukształtowania terenu zmienia się typ gospodarczy i kulturalny, prze­
to powstawanie taki ch właśnie nazw j est bardzo zrozumiałe. Należą więc tu
przede wszystkim g ó r a 1 e karpaccy w najrozmaitszych rozgałęzieniach,
którzy sami się tak zwą; górale ruscy, zwani przez sąsiadów Ł e m k a m i, sami
nazywają się h i r n i a k a m i, mieszkańcami gór, a bardziej na wschód mie­
szkający w e r c h o w i ń c a m i. M a g u r c z a n i e i b a b i g ó r c y okre­
ślają się dokładniej wedle pasm górskich, które zajmuj ą; z a g ó r z a n i e mie­
szkaj ą nad wyżyną Rabą. Na podgórzu krakowskim osiedli p o d g ó r z a n i e,
którą to nazwą obejmuj e się ludność krakowską na prawym brzegu Wisły aż
po granice góralszczyzny. Drobniejsze grupki, noszące nazwę górali, spotyka­
my pod Międzyrzeczem podlaskim, gdzie wśród tzw. b o j a r ó w mieszkat'1-
cy wsi Łuby, Kożaryki i Łuniew noszą nazwę g ó r a 1 i, podobnie w powiatach
sztumskim i suskim na prawym brzegu dolnej Wisły znajduj emy g ó r a 1 i .
Przeciwieństwem górali s ą mieszkańcy równin i dolin. R ó w n i a k a m i
nazywają górale mieszkańców sandeckich dolin, d o 1 a k a m i zaś zwą góra­
le śląscy tzw. 1 a c h ó w śląskich, mieszkaj ących na północ od Cieszyna na
dolinach wzdłuż granicy pruskiej ; podobnie górale podhalańscy d ó 1 s k i m i
ludźmi zwą przybyszów z dolin, a więc każdego nie-górala. D o 1 i ń c a m i
nazywają Huculi mieszkańców Krasnego Łęku około Żabiego. D o ł y czy
d o ł y n i a n i e to nazwa mieszkańców okolic Przemyśla i Jarosławia, nadana
im przez górali ruskich. Nawet w obrębie j ednej wsi może zj awić się ta nazwa
w odniesieniu do mieszkatl.ców niżej położonej dzielnicy, jak np. we wsi Bia­
doliny lub Osielca, gdzie d o I a n a m i nazywa się tych, co niżej mieszkaj ą.
§ 3 . Kilka nazw oznacza mieszkańców borów. Spotykamy ich w kilku miej­
scach: w puszczy tucholskiej , w borach kujawskich, w puszczy sandomier­
skiej . B o r o w i a k a m i zwie się szczep pomorski, osiadły w borach koło
Tucholi i Chojnic; na Kociewiu spotykamy się też z formami b o r o w i e c,
b o r o n i e c, na Chełmińsce b o r a k, b o r u s . Na Kujawach b o r o w i a k a -
m i zwie się ludność od Sompolna, Brdowa, Przedcza, czyli tzw. Kuj aw boro­
wych; szlachta i mieszczanie zwą znów b o r o w i a k a m i mieszkańców po­
wiatu konińskiego. B o r o w c y to ludność pomiędzy Wisłą a dolnym Sanem
w puszczy sandomierskiej po Leżajsk i Mielec; nazwę tę otrzymują również od
sąsiadów ruskich polscy mieszkańcy Majdanu sieniawskiego w powiecie jaro­
sławskim. W lasach w powiecie j anowskim (gm. Modliborzyce) mieszkańców
wsi Maj dan, Ciechocin, Ś winki i Gwizdów nazywaj ą b o r o w i a k a m i; j est
to również ślad kolonizacj i ogromnego kompleksu lasów sandomierskich.
Ciekawą grupę stanowią tzw. p o b o r z a n i e, siedzący w lasach na półno­
cy powiatu mławskiego nad granicą pruską, w parafii janowieckiej , grzebskiej ,
wieczwnińskiej . Jest to drobna szlachta „bez ukształcenia, przesądna, grubych
obyczaj ów", j ak mówi relacj a z 1 857 r.; są oni celem pośmiewiska sąsiadów,
którzy mówią o nich, że maj ą „w pysku czarno" itd. Próbowano nazwę tę wy­
prowadzić od herbu Pobóg, prawdopodobnie j ednak pochodzi ona, podobnie
jak powyższe, od boru. Spotykamy oboczne formy p o b o c z a n i n, p o b o -
r z a n i e c.
Obok mieszkańców borów spotykamy też mieszkańców lasów.
Na Pomorzu mamy 1 a s a k ó w (kasz. 1 e s o c e). Nazwa ta jest niestała;
Cenowa nazywa tak mieszkańców powiatu kartuskiego, drugi raz wejherowskie­
go. Nadmorski podaje, że północni Kaszubi nazywają tak mieszkańców powiatu
kartuskiego i części wejherowskiego. Kociewiacy zaś nazywają I a s a k a m i
mieszkańców okolic Czerska, którzy już nie kaszubią. Zasłużony badacz ka­
szubszczyzny Fr. Lorentz zna nazwę I a s a k ó w jeszcze na kępie puckiej w
odniesieniu do lesistej parafii mechowskiej . Ks. Frydrychowicz, autor cennych
opisów Pomorza w Słowniku geograficznym, wymienia wieś za wsią I a s a -
k ó w, mieszkaj ących w południowej części powiatu starogardzkiego, w wy­
karczowanej już przeważnie, mało urodzajnej okolicy, stanowiącej kończyny
borów tucholskich; ośrodkiem ich siedzib jest wieś parafialna Czamy las.
Lud, osiadły w dawnej puszczy sandomierskiej między widłami Wisły a Sanu
w pobliżu Sandomi erza, sam nadaj e sobie nazwę 1 a s o w i a k ó w, w odróż­
nieniu od c h ł o p ó w z p o 1 a, mieszkańców bezleśnych okolic. Pol ludność
całego tego terytorium obejmował łączną nazwą 1 a s o w c ó w, b o r o w c ó w,
1 i s o w i a k ó w czy g r ę b o w i a n.
P u s z c z a k a m i lub p u s z c z a n a m i nazywaj ą się sami mieszkańcy
puszczy Zielonej nad Narwią, przez sąsiadów przezywani K u r p i a m i ; prze­
ciwstawiają oni puszczę kraj owi polnemu, mówiąc np., że idą „z puszczy do
Polski". Nazwę p u s z c z a k ó w noszą też mieszkańcy lasów w okolicy Raj­
grodu i Augustowa.
Polska to polny kraj , p o I a n i e, później Polacy, to mieszkańcy pól. Obok
tej wielkiej nazwy plemiennej mamy ki lka drobnych grupek, które również od
pola biorą nazwę: p o 1 a n zna Cenowa w powiecie świeckim, p o 1 a n i c y to
mieszkańcy stepowej części Pokucia w okolicy Tłumacza, Horodenki, Ober­
tyna i Gwoźdźca, p o 1 a n i e to ludność białoruska w powiecie słonimskim w
okolicy miasteczka Kosowa.
§ 4. Dużo nazw pochodzi od rzek. W czasach dawnych, gdy Polska była nie
tylko polnym, ale i wodnym krajem, poszczególne plemiona osiadały w dorze­
czach rzek i jeżeli utrzymywały bliższe stosunki z sąsiadami, to najczęściej na
drodze wodnej ; dookoła większych rzek skupiało się pierwotne osadnictwo i
rzeki były jedynymi podówczas drogami handlowymi i kulturalnymi . Plemiona
północnosłowiańskie brały też powszechnie nazwy od rzek, B o b r z a n i e od
Bobrzy, H a w e l a n i e od Haweli, S p r o w i a n i e od Sprewy, B u ż a n i e
od Bugu, P o ł o c z a n i e od Połoty; nie brak i drobniejszych grup. Wiele nazw
odnosi się do osadnictwa brzegów Wisły. Należą tu przede wszystkim starzy
W i ś 1 a n i e , jeden z podstawowych szczepów małopolskich; n a d w i ś 1 a -
n i e to mieszkańcy okolic nad Wisłąpołożonych w powiecie wadowickim, z a -
w i ś I a n i e to mieszkańcy przeciwległego brzegu Wisły na dół od Krakowa.
Z a w i ś 1 a k i to ludność mazowiecka prawego brzegu Wisły, a lewego Bugu i
Narwi, p o w i ś I a k i zaś mieszkają w powiecie garwolińskim w okolicach Gar­
wolina, Żelechowa, Karczewa (nazwa to znana po obu brzegach rzeki). Mie­
szkańcy prawego brzegu Bugu, bez różnicy j ęzyka, to z a b u ż a k i. Od niewiel­
kiej Mrogi w powiecie rawskim wzięli nazwę p o m r o ż a n i e, o których pisze
jeden z najstarszych krajoznawców Święcicki, że „bezecne ich obyczaje i niesły­
chane zuchwalstwo napiętnowane zostało niesławą w pieśniach pospólstwa"
( 1 624). P o s a n i a c y, koloniści leśni kilku osad w puszczy radomskiej w po­
wiecie kozienickim, przybyli z początkiem ubiegłego wieku z puszcz nad Sa­
nem. N a d r a b i a n i e osiedli brzegi dolnej Raby, nad górną żyją r a b c z a -
n i e . O d r a k i to (wedle Pola) plemię śląskie, k i s u c z a n i e to górale pol­
scy w Czadeckiem nad górną Kisuczą. Kilka nazw stwierdza ogólnie, że grupa
jakaś osiadła nad rzeką. Nadwiślańskich mieszkańców powiatu garwolińskie­
go zwą też u r z e c z a n a m i; urzeczem nazywa się wąski pas, po obu brze­
gach Wisły się ciągnący, zwłaszcza od ujścia Pilicy aż do ujścia Świdra i Je­
ziorny. N a d r z e c z a n i e to Kurpie, o p i e k i nad Pisą. P o r z e c z a n a m i
nazywają mieszkańców lewego nadbrzeża Warty, poczynaj ąc od uj ścia Pro­
sny. G ó r a 1 e w o d n i osiedli nad Rabą i Skawą. W podobny sposób tworzą
się też nazwy ruskie. Z a r i c z a n y to mieszkańcy wsi Rekszyn w powiecie
brzeżańskim. Z a r i c z i e n y to ogólne określenie Hucułów, mieszkających w
danej wsi po drugiej stronie rzeki. Z a b u ż a k i są to oczywiście mieszkańcy
prawego brzegu B ugu.
Ciekawą nazwą są W a s s e r p o I a c y; używają jej Niemcy na oznaczenie
Polaków śląskich, a w szerszym znaczeniu w ogóle mianuj ą tak wszystkich
Polaków na pograniczu niemieckim; nazwa to pogardliwa. Od N i emców prze­
szła ona i do nas; po raz pierwszy użył j ej znany kaznodziej a X. Jadam Gda­
cius, „sługa słowa Bożego w Kluczborku": Drugie kazanie pokutne o ogniu
gniewu Bożego (Toruń 1 64 1 ).
A zwłaszcza nassy Wasserpołowie nadęci
Niech pi erwey Polskie czytaj ą Autory z chęci ...

Przezwisko to spotykamy na oficjalnych mapach niemieckich, w podręcznikach


szkolnych itd. Jest przypuszczenie, że to wielka liczba stawów na pograniczu ślą­
sko-galicyjskim dała początek tej nazwie, raczej jednak należy próbować wyja­
śnienia w inny sposób. Niemcy w wiel u miastach pogranicznych, w takim np.
Wrocławiu, mieli do czynienia z dwoma rodzaj ami Polaków : jedni to była szlachta
polska, za interesami, dla studiów lub też dla przyjemności podróżująca, a więc
Polacy par excellence, drudzy to byli flisacy polscy, którzy dochodzili niej edno­
krotnie wcale daleko na zachód; otóż ów l ud wodny, jak go w Polsce nazywano,
mógł bardzo łatwo otrzymać nazwę W a s s e r p o 1 e n, którą następnie przenie­
siono na lud polski zachodnich dzielnic, zwłaszcza tam, gdzie nie było inteligencji
polskiej, a więc na Śląsk; ojciec slawistyki Dobrovsky mówi jednak ( 1 8 1 4) o mo­
wie polskiej w Prusiech książęcych: „Das Wasserpolnische in Preussisch-Littauen".
Nazwę b o ł o t n i k ó w nadają okolice Kosowa w powiecie słonimskim,
tzw. p o 1 a n i e, sąsiadom swym osiadłym za szosą moskiewsko-brzeską ku
B erezie Kartuskiej .
§ 5 . Wielka liczba nazw plemiennych tworzy się od nazw terytoriów; od
każdego terytorium można taką nazwę na j ego mieszkańców utworzyć, nie są
więc one ciekawe. Mamy więc k o c i e w i a k ó w od Kociewa, p o d I a s i a -
k ó w od Podlasia, p o I e s z u k ó w od Polesia, k r a j n i a k ó w od Krajny
(tutaj przytoczyć można, że tak samo zwą się wedle Sembery osadnicy polscy
w powiecie liptowskim). Podobnie i od miast, będących centrum pewnej oko­
licy, tworzy się łatwo nazwa na oznaczenie ludności całej okolicy, jak k r a ­
k o w i a c y, s a n d o m i e r z a n i e, r z e s z o w i a c y, l u b l i n i a c y; z nazw
tych zaciekawić nas mogą tylko nazwy osadników niemieckich, pod Pozna­
niem w drugiej połowie ubiegłego wieku spolonizowanych, tzw. b a m b r ó w,
pochodzących z okolic Bambergu; Kolberg znał jeszcze dziś j uż zapomnianą
nazwę d u r I a k ó w, pochodzących z miasta Durlach. R a j c h a m i nazywa
lud górnośląski osadników niemieckich żyj ących we wsiach polskich (niem.
Reichs!ander). O I ę d r y, o I a n d r y, h o I e n d r y to również nazwa osadni­
ków, która wskazuje na dawną kolonizacj ę holenderską. Wsie, które mają być
zaludnione przez potomków jeńców szwedzkich, noszą nazwę s z w e d ó w,
np. w okolicach Tarnowa i Dąbrowy, podobnie w Rzeszowskiem; także mie­
szkańcy Rudna w powiecie chrzanowskim są nazywani s z w e d a m i i utrzy­
muj e się tu tradycj ę pochodzenia szwedzkiego. T a t a r a m i nazywają sąsie­
dzi mieszkańców Sokołowa pod Rzeszowem; miejscowości, które mają trady­
cj ę pochodzenia tatarskiego, jest w Polsce dość dużo. W a ł a s i wreszcie,
zamieszkuj ący podgórze śląskie w okolicach Cieszyna, to niegdyś ludność pa­
sterska o kulturze pochodzenia wołoskiego. Jak wiadomo, cała kultura paster­
ska szła Karpatami od wschodu ku zachodowi, od Wołoszy; stąd też w o ­
ł o c h, w a ł a s z y n oznaczał pasterza wysokogórskiego .
§ 6. Wreszcie wypisuj emy j eszcze nieco nazw, które należy zaliczyć do to­
pograficznych, a które nie dały się włączyć do powyżej zgrupowanych. Z a -
p a ś n i k a m i czy z a k o r d o n i a n a m i zwano w okolicach Krakowa mie­
szkańców Królestwa. Z a k o r d o ń c a m i zwali też Rusini galicyj scy sąsia­
dów zza kordonu rosyj skiego. Z a d z i e I a n a m i mieli wedle Pola nazywać
górale ruscy, zamieszkuj ący północne stoki Karpat, swych współplemieńców
na węgierskiej stronie; z a b i a 1 a n i e to ludność w powiecie żywieckim od
B iałej ku Oświęcimowi . Z a m i s z a ń c y, z a m i s z a n y j n a r i d nazywa­
ją Łemki enklawę j ęzykową ruską w powiecie jasielskim; p r z y j ę t y m i na­
zywają w okolicach Sącza spolonizowanych kolonistów niemieckich. P o d r u -
s i n i a k a m i nazywaj ą Mazurzy pruscy mieszkańców okolic Augustowa.
Od form osadnictwa pochodzi nazwa w s i a k ó w, nadawana na Podhalu
mieszkańcom wsi (np. Rafałowa, Bystrego, Chochołowa, Cichego i in.) przez
górali z polan i tych wiosek, które niedawno z polan powstały.
II. NAZWY I PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE
NA WŁAŚCIWOŚCI JĘZYKOWE

§ 7. Ogromna liczba nazw i przezwisk pochodzi od właściwości języko­


wych. Na podstawie języka, a więc pewnych właściwości fonetycznych, od
używanych tych czy innych słów, zwłaszcza zaś nawoływań i przekleństw, czę­
sto się powtarzających i głośno wymawianych, nietrudno natychmiast odróż­
nić kogoś , kto nie należy do danej grupy językowej , i podchwyciwszy naj bar­
dziej charakterystyczną cechę, utworzyć przezwisko na oznaczenie, a naj czę­
ściej wyśmianie obcych. Wyśmiewanie obcego języka, a nawet sąsiedniego
dialektu j est rzeczą bardzo powszechną; nawet wśród inteligencj i zdarza się
często słyszeć zdanie, że język np. czeski czy ruski jest bardzo śmieszny, a
jeżeli się cofuiemy nieco w ubiegłe lata lub też do niższych warstw ludu, nie­
trudno będzie spotkać się z twierdzeniem, że tylko własny j ęzyk j est prawdzi­
wy i dobry, a wszystkie inne są tylko przekręceniem i naśladownictwem. W
niechęciach wzajemnych poszczególnych dzielnic polskich czy też miast nie­
małą rolę odgrywa twierdzenie, że tam a tam „nie umieją mówić po p olsku";
ludzie przeszczepieni na inny grunt uważaj ą za swój święty obowiązek wystę­
p ować w roli nauczycieli po prawności językowej , niejednokrotnie w naj fatal­
niej szy sposób (np. w Poznaniu w ostatnich łatach). Nietolerancja językowa
wydaje się jednym z najpoważniejszych zj awisk. Ciekawy przykład daj e nam
St. Jabłonowski w ogłoszonym niedawno pamiętniku Złote czasy i wywczasy,
gdzie opisuje, jak to wybiera się zza kordonu austriackiego do Kongresówki,
aby walczyć w powstaniu 1 83 0 r., i wiele rzeczy go tam dziwi i razi : „Z mło­
dzieżą zrazu nie sympatyzowaliśmy wcale; bo czyż to było możliwe, gdy my
mówili «dorzuć trzasek na kominek», a oni «ciśnijże tam wiórów na kominek»
- co było śmiesznem, nieprawdaż?"
§ 8. Jak wiadomo, do określeń na tej podstawie powstałych należy prastara
nazwa S ł o w i a n, czyli ludzi posługujących się zrozumiałym j ęzykiem, a więc
słowem, i również stare przezwisko N i e m c ó w, tj . łudzi niemych, nie urnie-
jących mówić. Na naszym terytorium etnograficznym spotykamy prócz tego
dwie grupy kresowe, jedną północno-zachodnią, drugą południową, a miano­
wicie S ł o w i ń c ó w pomorskich w powiecie stołpskim, ostatni szczątek po­
tężnego niegdyś plemienia pomorskiego, dziś już prawie doszczętnie zgerma­
nizowanego, którzy sami tą nazwą się określają, tudzież na południowej stro­
nie Tatr S ł o w i a k ó w, której to nazwy używa polska ludność tych stron w
odróżnieniu od Słowaków i Rusinów.
Nazwa N i e m c ó w nie oznaczała pierwotnie jednego szczepu czy też ludzi
jednym językiem mówiących, lecz ogólnie każdego, kto mówił w sposób dla Sło­
wianina niezrozumiały; z czasem dopiero naród ten, z którym najczęściej stykali
się Słowianie zachodni, otrzymał wyłączną nazwę niemieckiego. Długo jednak
musiało zachować się określanie obcych w ogóle jako Niemców, przede wszyst­
kim oczywiście wśród ludzi mniej wykształconych; wśród ludu spotykamy się z
nim do dziś dnia. Słowniki nasze nie znają co prawda wyrazu Niemiec w znacze­
niu obcego w ogóle, ale nietrudno byłoby wynaleźć nieco przykładów. Tak więc
w Listopadzie Rzewuskiego szlachta starej daty wyznaje zasadę, że „właściwiej
dobremu szlachcicowi służyć panu z panów niż za górami świecić baki niemcom
paryskim", a Sienkiewiczowski Bartek zwycięzca bije Francuzów dlatego, że to
takie same Niemcy, tylko jeszcze gorsze. W Małopolsce znamy jeszcze określe­
nie bardziej sprecyzowane, które obcym nie tylko niemotę, ale i głuchotę przypi­
suje, skoro nie rozumiej ą, co się do nich mówi; tak więc cały obszar Podgórza od
dołów Sanockich po Gorlice, Szymbark i Pilzno skolonizowany przez Sasów do
dziś dnia nosi nazwę N a G ł u c h o n i e m c a c h, podobnie w Rzeszowskiem
osadnicy z Saksonii i Holandii, w XIV wieku jeszcze przybyli, noszą nazwę
g ł u c h o n i e m c ó w. Ludzi mówiących w obcym języku, a więc Niemców czy
Żydów, nazywaj ą Kaszubi j a m r o t a m i, ludźmi szwargoczącymi ; podobnie
Polacy na Litwie nazywali Koroniarzy b e ł k o t a m i „nie umiejącymi ni pi­
sać, ni mówić po polsku". Podobnie „nieodstępny dodatek w potocznej mowie
o Żmudzinach" k u k u t i s, k u k u ć, tłumaczy się czasem jako kukający, tj .
mówiący ptasim j ęzykiem. Dosłownie jednak znaczy to „dudek"; bliżej o tym
starym przezwisku później .
Wreszcie mamy ciekawy przykład podziału całej grupy językowej wedle więk­
szej lub mniejszej liczby charakterystycznych cech; są to wśród Kaszubów tzw.
F a j n k a s z e b i, na północ osiedli i zachowuj ący więcej istotnych znamion
kaszubskich aniżeli południowi G r o b k a s z e b i, zbliżeni bardziej do sąsie­
dnich polskich narzeczy. W żarnowskiej parafii mieszkają - wedle Cenowy
- d r o b o c e s z e czyli d r o b o I o c e; „ti barzo swoją godką drobOcą abo
drobolą'', mówią drobno, zapewne szybko.
§ 9 . Od ogólnych określeń przechodzimy do szczegółowych, a więc zrazu
do przezwisk od pewnych właściwości fonetycznych. Najbardziej znaną na­
zwą, na tej podstawie utworzoną, to kaszubscy B y 1 a c y (Beloce ); mieszkań­
cy kęp swarzewskiej, oksywskiej, częściowo puckiej , mówiący l zamiast /, a
więc belo (było). Wszystkie słowniki kaszubskie znają tę nazwę; Berka (Bi­
skupski) zaznacza nawet (r. 1 8 9 1 ), że liczba mówiących tak rośnie z dnia na
dzień, że coraz częściej słychać nawet w Chojnicach belaczących Kaszubów i
innych mieszkańców Pomorza. Innych nazw podobnego typu nie braknie, choć
maj ą one charakter bardziej lokalny. W okolicach Grójca nazywają mieszkań­
ców okolic pobliskiego Tarczyna b e n o k a m i, mówią oni bowiem „bene"
jadł, „bene" pił, zamiast będę jadł, będę pił. Mieszkańcy podkarpackiego Iwo­
nicza nazywaj ą swych niedalekich sąsiadów Lubatowczan i Równian p e d a -
k a m i ; zamiast powiedział, mówią oni „pedział", zamiast powiadał: „pedał,
„padał". W Małkowicach w powiecie gródeckim sąsiadów zwą b u ł a k a m i;
podczas gdy Małkowiczanie mówią „byty", „był", cała okolica zna tylko for­
my „buty", „buł", stąd i przezwisko. Pod Tykocinem nazywają Grodnian t r e -
b a k a m i, gdyż mówią „treba" (trzeba). Dalej na wschód spotykamy się z kil­
ku grupami białoruskimi, które zależnie od różnic fonetycznych nosząprzezwi­
ska s a k a ł y, s i e k a ł y, s i a k a ł y, s i o k a ł y; orientacyj ny szkic ich roz­
mieszczenia podaj e Federowski . Ponadto w powiecie sokólskim mamy j eszcze
d z i e k a ł ó w. Pol eszucy zwą też Ukraińców s e k a ł a m i.
Z kresów zachodnich znane mi j est tylko j edno takie przezwisko, a miano­
wicie h a ł e c z k a r z e, nadawane mieszkańcom wsi morawskich pod Raci­
borzem przez sąsiaduj ącą ludność polską; zamiast gałeczka (kluska) mówią
oni „haleczka". Mieszczan koprzywnickich, wymawiaj ących o „w zabawny
sposób", nazywaj ą sąsiedzi w u j o s z k a m i lub g u l d u n a m i, g u l d o ­
n a m i z naśladowaniem owego zabawnego dźwięku.
Ze starych polskich przezwisk wspomnieć należy o s i b r e t k a c h, Mazu­
rach, używaj ących formy enklitycznej si i mówiących „bretku" (bratku). Żar­
tobliwa kolęda mazowiecka z początku XVII wieku zaczyna się od słów:
Perolmy sie sibretkowie tą gąsą.

Wyraz ten spotykamy też w „Sejmie piekielnym" z 1 622 r.


§ 1 O. Wiele przezwisk pochodzi od wyrazów często używanych, a więc przy­
słówków, przyimków, wykrzykników itp. Mamy tu więc takie określenia jak
k i e j c a k i, Mazurzy w powiecie łukowskim we wsi Górce kockiej , k i e j c u -
n y, j ak w powiecie radzyńskim zwą przechodniów od Czemiernik w po­
wiecie lubartowskim; używają oni wyrazu „kiej". T y 1 o s a m i zwą Dobrzy-
niacy niektórych Mazurów pruskich, trudniących się spławem drzewa na Drwę­
cy, od wyrazu „tyło" (tylko). Na Kaszubach nazywają n i n i a k a m i mie­
szkańców powiatu słupskiego i lęborskiego od częstego używania wyrazu „ni­
nia'', ejże, no !
Od właściwości językowych ma też pochodzić niejasna nazwa g o c h ó w,
znana już Derdowskiemu i Hilferdingowi ; oznacza ona mieszkańców parafii
borzyskowskiej w powiecie głuchowskim; Lorentzowi powiedział j eden z mie­
szkańców Borzyskowa ,jo j em richtich goch"; Nitschowi zaś wskazano teryto­
rium gochów bardziej na północ Gak wiadomo, ludzie chętnie przerzucają prze­
zwisko im nadawane na sąsiadów). Nazwa ta pochodzić ma od częstego uży­
wania niemieckiego wyrazu „doch". Wyraz ten oznacza także Kaszubę, który
stara się poprawnie mówić po polsku. Z Kaszub pochodzi też nazwa I s t k e r,
w polskiej formie zapewne i s t k i, zanotowana przez Hakena w r. 1 779 na
oznaczenie nadmorskich Kaszubów, używających często partykuły „istka". Lo­
rentz nie zna dziś już ani nazwy, ani samego wyrazu.
Z innych okolic mamy żartobliwą nazwę b a j a k ó w, mieszkańców Turo­
wy w powiecie radzyńskim używających często słowa „baj u". Mieszkańcy pol­
skich gromad należących do Sambora otrzymują od śródmieszczan pogardli­
wą nazwę n a n u c h ó w, bo oj ca nazywają „nano". J a c k o w i e jabłonkow­
scy, tworzący drobną, ale wyraźnie odrębną grupę mieszczańską wśród góral i
śląskich, mają mieć nazwę od wyrazu ,j acy" w znaczeniu „tylko", choć są i
inne próby etymologii. Podobnie j a c a k a m i I ub g i e c a k a m i zwą sąsie­
dzi mieszkańców wsi Jędrzej ów, Batorz, Biała i Żyłowice w okolicach Janowa
Ordynackiego z powodu używania tego wyrazu. Wielką grupę stanowią Ł e m -
k i, najbardziej na zachód wysunięci gói:ale ruscy, którzy nazwę swą maj ą
zawdzięczać wyrazowi „Iem", tylko . Rusini węgierscy dzielą s i ę n a kilka
odłamów, przezywanych od używania niektórych wyrazów, a więc c o t a k i
mówiący „co", s o t a k i mówiący „so'', I e m a k i mówiący „Iem" podobnie
jak Łemki, I i s z a k i mówiący „lisz", tylko.
C o t a k a m i nazywają Rusini Słowaków, używających partykuły „co"; Spi­
szacy znów nazywają Łemków c o p a k a m i, najprawdopodobniej z anal o­
gicznego powodu. J u k a w c y to mieszkańcy okolic Przemyśla i Jarosławia,
mówiący ,j u", zamiast „uże", „wże". A b o k a n i e nazywaj ą mieszczanie z
Uhnowa wieśniaków z Butyn, mówiących „abo", zamiast używanego po­
wszechnie „aj a" . Nazwa B oj k ó w, górali ruskich z B eskidu wschodniego,
ma pochodzić od częstego używania wyrazu „boj e"; etymologię tę podtrzy­
muj e B ruckner w Słowniku etymologicznym języka polskiego (hasło Bojki) .
Na północ od grupy łemkowskiej mieszkaj ą t a k o ż n i k i, mówiący „takoż".
S y h o t n i k i, używający słowa „sehodne'', to mieszkańcy Mszańca w powie­
cie starosamborskim. Od używania odmiennych form czasownikowych pocho­
dzi nazwa b e m k ó w, mieszkańców kilku wsi na północ od terytorium łem­
kowskiego, mówiących „bem", zamiast „budem" czy „budemo"; podobnie i
k a u k i s i w e c k i e, mieszkańcy Siwek naddniestrzańskich, są tak nazywani
od form „kae", „kau" zamiast powszechnej „każe", „każu". Od rzeczowni­
ków biorą nazwy b a t i u k i zajmujący większy obszar również na północ od
Łemków (od słowa „batko") i k a r t o c h y, wieśniacy z Butyn pod Uhnowem,
nazywaj ący tak kartofle.
Nazwy takie powstawać mogą bardzo łatwo; w taki sam zresztą sposób po­
wstaj ą przezwiska osobiste i w zbiorach nazwisk i przezwisk bez trudu będzie
można je wyróżnić. Przy zetknięciu się łudzi, pochodzących z różnych grup,
przezwisko takie tworzy się szybko; tak np. w obozach emigrantów polskich w
Ameryce, które zwiedzał A. Janowski, Poznańczyków nazywano p y r k a m i
(pyry - kartofle), a Królewiaków k o p i j k a m i od tych wyrazów, których
inni nie znali. Podobnie służących w garnizonach wielkopolskich Białorusi­
nów nazywa się c h a z i a j a m i, gdyż na pytanie, kim jest, żołnierz taki odpo­
wiadał najczęściej, że j est chaziainem, gospodarzem.
W ten sam sposób tworzą się nazwiska obcoplemieńców. Niemców nazywa
się w Chełmińsce fa d r a m i, Niemki m u t r a m i; d e r d y d a s a m i ich na­
zywano w Galicji w początku ubiegłego wieku. Niemcewicz opowiada w swych
pamiętnikach, że gdy Wybicki w r. 1 806 położył kres urzędowaniu władz pru­
skich, uczynił to krótkim wezwaniem: „Fort stąd, wy derdidasy ! " Już stary Rej
nazywa Niemca d a j c z m a n k i e m, wyśmiewając w Zwierciadle skąpstwo
niemieckie:
A c o z grochu n i e doje kawalca słoniny,
To włoży do kalety dajczmanek nasz miły.

Autor Wojny chocimskiej nazywa znów Niemców wyrazem b r u d e r:


Każdego by z pluder
Wytrząsł; bo gdy ogrodu dopadł głodny bruder,
Żarł bez względu j arzyny niewarzone póty,
Że mu brzuch w twardy bęben, kiszki poszły w druty.

Zniemczonych Czechów czy też czeskich Niemców zwano w Galicj i od


czasów rozbiorów b 6 h m a k a m i . Od wyrazu niemieckiego V e t t e r po­
chodzi zapewne nazwa F e t e r a k ó w; wedle Cenowy miałaby to być grupa
zamieszkała w powiecie starogardzkim na Pomorzu; Lorentz jej zupełnie nie
zna, ks . Fr(ydrychowicz) w Słowniku geograficznym nazywa tak niemieckich
mieszkańców lewego brzegu Wisły między Gniewem a Subkowami na tzw. Fe­
trach; Fetraki są między sobą często spokrewnieni i wzaj emnie nazywaj ą się
kuzynami, V e t t e r. Z innych języków pochodzi określenie staropolskie k a ­
t a n a - żołnierz węgierski i w ogóle Węgier; mówi więc Pasek o wielmoż­
nych grafach katanach - węg. k a t o n a, żołnierz.
Henryk Dembiński w pamiętnikach z czasów wyprawy na Moskwę podaj e
nazwę w o 1 i t ó w , którą oznaczano Włochów, służących w armii napoleoń­
skiej .
Z niedawnych czasów wojennych przypomnieć można zabawne, a ogromnie
w wojsku niemieckim popularne określenie Polaków P o mj e, pochodzące od
wyrazu „panie'', które j est rzeczywiście chyba naj częściej powtarzanym wyra­
zem polskim. Niemiec, do którego zwracano się z przemową zaczynającą się
od słowa p a n i e, nazywał każdego Polaka P o m j e, tworząc także złożone
wyrazy j ak P o mj e b a u e r, P o mj � h a u s e r itd. Tak samo zresztą two­
rzono i nazwy Francuzów od poszczególnych zasłyszanych słów, a więc B a­
warzy ich nazywali m u s s i e (od „monsieur"), t u 1 e m ó n (od rozkazu:
„tout le monde en avant"), o 1 a 1 a itp.
§ 1 1 . Osobno wyróżniamy te przezwiska, które nawi ązuj ą do powtarzanych
głośno przekleństw lub nawoływań. Przekleństw nie udało się nam zebrać dużo:
naj charakterystyczniej sze to chyba p i e r o n y na Górnoślązaków, od ulubio­
nego ich przekleństwa. Tegoż pochodzenia jest określenie Niemca fa r fi u k -
t e r, używane na Litwie, a także fi u k, oznaczające również niedorostków;
może i wyraz fi a k, używany na wschodnim Mazowszu i uchodzący u Niem­
ców za ostrą obrazę, tu włączyć należy.
Od wulgarnych wyzwisk włoskich pochodzi nazwa k a c o k u 1 o na okre­
ślenie Włochów, używana w XVII wieku; spotykamy się z terminem tym w
sławnej księdze samozwańczej szlachty, znanej pod nazwą Liber Chamorum.
„Teliani zwał się Włoch z rodu: ten kacokulo przedawał na łokieć towary".
B e ś t e fr a n t y to termin, który powstał z węgierskiego przekleństwa i nie­
wątpliwie najpierw Węgrów oznaczał, zanim stał się określeniem człowieka z
głupi a chytrego. Stryjkowski w Kronice tak te różne zawołania opisuje:

Włoch 6 D i o ! 6 D i o ! każdy lamentował,


Drudzy la Dona nostra ! krzyczą, uciekając,
A węgrowie beste freng biją, naganiaj ąc.

Z przykładów obcych przypomnieć można stare francuskie okreś lenie An­


glików g o u d o n s, powtarzaj ące się np. stale w aktach procesu Joanny d' Arc,
a pochodzące od przekleństwa „goddam'„. Przekleństwo to było i jest bardzo
charakterystyczne dla Anglika, którego rządy purytańskie zmusiły do ograni­
czenia pomysłowości w tym zakresie; j est to przekleństwo typowe i właściwie
jedyne. Wymownie na ten temat wykłada Figaro w komedii Beaumarchais (Le
Mariage de Figaro) : „Diable! c ' est une belle langue que l ' anglai s ! il en faut
peu po ur all er loin. A vec Goddam, en Angleterre, on ne manque de rien, nulle
part ... Les Angl ais, a la verite, ajoutent, par-ci par-la, quel que autres mots en
conversant, mais i l est bien aise de voir que Goddam est Ie fond de la langue . . . "
Ciekawsze są przezwiska utworzone od nawoływań na zwierzęta, przede
wszystkim na konie. Rzecz to zrozumiała, że w miasteczku, na jarmarku, w
drodze, gdzie się spostrzega wiele osób, nie stykając się z nimi bliżej , można
najłatwiej wyróżnić ich po ubiorze lub zaprzęgu, a nadto po jedynych słowach,
które się słyszy, tj . nawoływaniu na konie; j eżeli wołanie to j est różne od po­
wszechnie używanego w danej okolicy, łatwo poznać, że to obcy, i nadać mu
nazwę od tego nawoływania. Tak np. w Poznańskiem ponad Wartą od Nowego
Miasta aż do dawnej granicy (we wsiach Orzechowo, Czechowo, Pogorzel i ce)
mieszkaj ą t a ś t a k i, nazywani tak, gdyż jednym lej cem powożą i ściągając go
ku sobie, wołają „taśta-taśta". Pomiędzy południkami Olkusza i wsi Godko­
wie, leżącej na zachód w stronę Oj cowa -jak opisuje St. Ciszewski - mieści
się pas ziemi piaszczystej i lichej, zamieszkanej przez lud j ak ona ubogi. Lud
ten po drugiej stronie Olkusza, ku Sławkowu, także koło Skały nazywają p i -
c h a c z a m i ; południową ich granicę stanowi dawna granica państwowa,
północnej Ciszewski nie umiał dokładnie wyznaczyć. Nazwa ich pochodzi od
wykrzyknika „picha", który m popędzają konie, co się wydaj e sąsiadom nader
zabawne. Grupa ta j est pośmiewiskiem całej okolicy; pichaczy uważaj ą za nie­
dołęgów i żebraków, śmieją się z ich gospodarstwa, ich sposobu mówienia ­
są oni dla okolicy tym, czym mieszkańcy Pacanowa i Ryczywołu dl a całego
kraj u. Pichaczy tych nazywają również J ę d r k a m i - o czym nieco później .
Dodać można, że Federowski zna w okolicach Żarek, Si ewierza i Pilicy nawo­
ływanie koni na lewo : „Piicha! iichesa ! " Pichaczem nazywają też w kopal­
niach chłopca popychaj ącego wózki - tutaj najwidoczniej pomieszano pogar­
dliwą nazwę pichaczy z popychaczem. Dalej spotykamy się z nazwą h e c i a ­
k ó w na oznaczenie mieszkańców wsi Czechowa, Wrotkowa i Dziesiątej w
p owiecie lubelskim: nazwa ta pochodzi od nawoływania na konie „hecia". Czy
wyraz h e c i a k, używany w wielu okolicach w znaczeniu uj emnym, oznacza­
jący człowieka nieokrzesanego, awanturnika, brudasa, pozostaj e w związku z
tym okrzykiem, nie umiem powiedzieć.
H e s z t a k a m i nazywają Ukraińcy Poleszuków, wołających na konie „heta,
beszta" (na prawo, na lewo), a znów tamci nazywają Ukraińców s e k a ł a m i
od częstego używania wyrazu „se", o czym powyżej . H e s z t a k a m i nazy­
waj ą również z tego samego powodu Ukraińcy spod B i ałej Cerkwi mie­
szkańców okolic Tetyj owa (powiat taraszczański) i Pohrebyszcz (powi at
berdyczowski).
Przypuszczać należy, że zbadanie terytorialnego zasięgu różnych nawoły­
wań na konie (i w ogóle na zwierzęta) pozwoliłoby nam określić dokładnie
granice niektórych grup etnograficznych. Sądząc z szyderstw, jakimi się darzy
tych, co odmiennych nawoływań używają, można by wnosić, że w obrębie jed­
nej grupy tylko jeden rodzaj jest uznawany; mielibyśmy więc do czynienia z
cechą bardzo wyraźną i zapewne też raczej stałą, niezmienną. Ciekawy ten
temat należałoby polecić pamięci naszych geografów językowych.
§ 1 2 . Liczne przezwiska pochodzą od imion chrzestnych. Zwyczaj e nada­
wania imion są najrozmaitsze, zależnie od okolic. Czasami możemy wniosko­
wać wedle imienia, z jakiej okolicy kto pochodzi, z dość znacznym stopniem
prawdopodobieństwa; mówi się też, że w tych a tych okolicach są np. same
Woj ciechy czy Pawły, Marianny czy Rejny (Reginy). Przykładów powstawa­
nia określeń całych grup lokalnych wedle naj częściej powtarzających się imion
mamy dość dużo. Tak np. Mazurzy w Prusach Książęcych zwą mieszkańców
powiatu lubawskiego i brodnickiego F r a n k a m i, J ó z w a m i i A n t k a -
m i; imiona te, bardzo powszechne wśród katolickiej ludności tych powiatów,
nie znane są Mazurom-protestantom, podobnie zresztą jak nieznane były j e­
szcze w XVI wieku.
J o n a m i nazywa okoliczna ludność Kurpiów z parafii myszynieckiej ; maj ą
t o być „natwardzij sy Kurpsie" i jako tacy uważani są przez mieszkańców są­
siedniej parafii kadzidlańskiej za prostaków. Używają oni najczęściej imienia
chrzestnego Jan, a nadto nie skracaj ą go U ak w sąsiedztwie) Janek czy Jasiek,
lecz wszystkich od dziecka do starca wołają Jonami. Na pograniczu północ­
nym góralszczyzny wzajemna niechęć górali i ludności podgórskiej , tzw. La­
chów, wyraża się w wielu wyzwiskach i przezwiskach; J a ś k a m i g ó r a 1 -
s k i m i zwą dolińcy górali, którzy znów tamtych S t a ś k a m i nazywaj ą.
Badana przez Ciszewskiego grupa etnograficzna p i c h a c z y, rozsiedlona w
okolicach Olkusza i Skały, a będąca celem wyrafinowanego szyderstwa ze stro­
ny sąsiadów, zwana j est także J ę d r k a m i .
Drobna grupa kilku wsi księżackich w Łowickiem (Złaków, Maszyca, Zdu­
ny, Bocheń) tworzy - jak opisuje M. Wawrzeniecki - utartą i odrębną ca­
łość; sąsiedzi nazywaj ą ich J a n t k a m i lub J a ń t a k a m i, opowiadając o
nich wiele śmieszności, ale uznając ich rzetelność i pracowitość; noszą oni
białe sukmany, a mowę zawsze zaczynają od słów „a so". Przezwisko to po-
chodzi przypuszczalnie od licznych Antonich. Kilka wsi w parafii suchożebr­
skiej powiatu siedleckiego to W o c h y; „ Wocha to zara poznać i z mowy, i z
przyodziewy", mówią sąsiedzi. Ks. Pleszczyński, który o nich wiadomość po­
dał, przypuszcza, że j akiś Wach, czyli WaWI"zyniec, przybył kiedyś z głębokie­
go Mazowsza i dał początek tym wioskom - raczej jednak nazwę tę odnieść
by należało do licznych w tych wsiach Wawrzyńców, czy może raczej Wojcie­
chów. Woj ciech zresztą j est bardzo częstym wśród ludu imieniem, że może
nawet stać się określeniem rodzaj owym; nazywają też Żydzi w Radomskiem
chłopów po prostu Wojciechami, a w szopce Żyd mówi do Ambrożego : „Zej­
no, panie Wojciechu".
Przykładów takich spotykamy sporo w literaturze staropolskiej ; mówiąc o
chłopach, często używają autorzy imion własnych. Chłop polski j est więc naj­
częściej Maćkiem lub Bartkiem, ruski zaś to Hryć lub Iwan. O M a ć k a c h
z e w s i mówi Potocki w Moraliach; w Wojnie chocimskiej mamy obraz
szlachcica, zadowolonego „byle zbył takowemi Maćkami pańszczyznę". W Mo­
raliach znajduje się także w tym samym znaczeniu Bartek:

Kogo natura w domu potępiła Bartkiem,


Jako się w matce począł, tak zginie zapartkiem.

Rusin to zazwyczaj Hryć. Mówi więc Demian w Sielankach Zimorowica:

Nie tylko to, lecz prostym wylągłszy się frycem,


I u następnych wieków mam być prostym Hrycem?

Potocki w Poczcie herbów, narzekając na zanik animuszu woj ennego u


szlachty, pisze :

Mało w wojsku szlachty oj cowiców,


Połowa cudzoziemców, druga Maćków, Hryców,
Wilków chowanych.

Podobnie Rej , mówiąc o chłopach polskich i ruskich, przeciwstawia ich w


imionach, zwąc G r z e g o r z a m i i W a s i ł k a m i. Zbigniew Morsztyn pi­
sze znów, wychwalając waleczność porucznika chorągwi pancernej Al eksan­
dra Mierzeńskiego :

Oj, niejednego zbrojnego Iwana


Posłała ręka twoja do Abrama.

Najłatwiej , oczywiście, powstają przezwiska podobne na pograniczu naro­


dowościowym, gdzie wyraźnie występuje odrębność form imiennych. Tak np.
H a n y s e k na Górnym Ś ląsku oznacza Prusaka, od zdrobnienia „Hans, Han­
nes"; stąd też przysłowie : „Przyj dzie kryska na Matyska", występuje na Ś ląsku
z przeznaczeniem dla Hanyska. Liber Chamorum (hasło Just) pisze o Juście
Ś lązaku, synu chłopskim, „za szlachcica h a n c p i z d e r udaj e się"; jest to
widocznie wulgarne przekręcenie tego samego Hansa. Ogólnym określeniem
Niemca może być także F r y d r y c h, imię wśród ludności polskiej normalnie
nie spotykane; Krasicki w Panu Podstolim jako radę gospodarczą głosi, że
„lepsze nasze Maćki, Bartosze za kilka złotych i szczupłą ordynarj ą, niż te
Frydrychy, których złocić trzeba".
Zwłaszcza w stosunku do Żydów powstawanie przezwisk imiennych jest bar­
dzo łatwe; można Żyda nazwać Jankiem, Szmulem czy Chaimem, Żydówkę
Rytką czy Faj gą, a każdy zrozumie, o kogo chodzi. Znany pisarz J. Korczak jest
autorem książki dla dzieci Mośki, Joski i Srule, domyślić się nietrudno, że cho­
dzi tu o oznaczenie Żydów, podczas gdy w drugiej książeczce Józki, Jaśki i
Franki mowa o chrześcijańskich dzieciach. Ze znanych bardziej przezwisk Ży­
dów najczęstsze to M o ś k i (lp. Mosiek lub Mojsie) i I c k i; górale Beski­
dów mówią o H e r s z 1 a c h.
Za dawnych czasów austriackich, gdy to jeszcze napływowa ludność cze­
ska dawała się dobrze we znaki całej Galicj i , powszechna była pogardliwa
nazwa W e n c I i c z k ó w; jest to zdrobniała forma często wśród Czechów do
dziś dnia używanego imienia Wacław (św. Wacław j est patronem narodowym
Czech). P e p i k czy P e p i c z e k, zdrobnienie Józefa, jest dziś naj częściej
używanym przezwiskiem Czechów. Dla analogii przypomnieć można, że B a­
warczycy nazywają Austriaków S c h a n i, żołnierze zaś bawarscy noszą na­
zwę popularną H a n n e s ; obie nazwy to formy zdrobniałe imienia Johannes,
używanego w Austrii czy w Bawari i.
Można dodać mimochodem, że Jan Andrzej Morsztyn określa pochodzenie
win formą narodową imienia własnego w wierszu Do Stanisława Morsztyna,
Rotmistrza JK Mości:

Po prostu piłeś Janusze i Chwany,


Hańce, Iwany, Dzioanny i Zany,
I każdać była przyjazna kraina,
Co rodzi grona albo śle po wina.

Rozumie w ten sposób wina węgierskie, hiszpańskie, niemieckie, ruskie,


włoskie i francuskie.
Imię spotykamy też czasami na oznaczenie stanu czy zawodu. W lwowskiej
gwarze złodziejskiej policjant to j a ń c i o; gdzieniegdzie oznacza on w ogóle
żołnierza. W dawnej armii austriackiej odróżniano starych M i c h a ł ó w, słu­
żących trzeci rok, i z i e I o n y c h J a ś k ó w, rekrutów. M a ć k a m i nazy­
wano czasami żołnierzy formacj i polskich tworzonych w kraju, w odróżnieni u
od h a I e r ó w z armii generała Hallera. Podobnie chłopów nazywa się niejed­
nokrotnie M a ć k a m i czy B a r t k a m i ; równie łatwo dojść do uogólnienia
K a ś k i czy M a r y s i w znaczeniu kobiety wiejskiej . Łobuzy podmiejskie w
Krakowie noszą powszechnie nazwę a n t k ó w; odróżnia się wi ęc a n t k ó w
zwierzynieckich, krowoderskich, podgórskich itp. Słownik warszawski zna rów­
nież a n t k a w znaczeniu łobuza terminuj ącego na złodziej a; nie spotykamy
tam natomiast powszechnego a I f o n s a, sutenera.
Podobnego pochodzenia jest również fr y c, powszechnie znany i używany
w najrozmaitszych znaczeniach od kilku wieków. Klonowic używa wyrazu tego
we Flisie : „Jeżeliś fryc abo szyper nowy"; Morsztyn mówi w najogólniejszym
znaczeniu o frycu jako kimś początkuj ącym, niedoświadczonym: „Będąc fry­
cem w woj nie". Linde ma również formy pochodne fr y c a s z e k i fr y c y -
s k o (np. „Biedne fryczysko bywa pospolicie w gospodarskim domu celem
szyderstwa czeladzi" - z końca XVIII wieku); fr y c o w a ć oznaczało nai­
grawać się z nowego kolegi, fr y c o w a n i e zaś było zabawą, polegaj ącą na
bawieniu się kosztem nowicjusza, a także w ogóle początki j akiejś pracy (np.
Minasowicz 1 75 5 : „Pyrrhusie, mord Pryama twoje frycowanie"). Dziś jeszcze
powszechnie spotykamy wśród ludu i sam termin fr y c na oznaczenie chłopa­
ka, zwłaszcza początkującego w zawodzie, np. młodego kosiarza, flisa, rybaka,
górnika; fr y c o w a n i e, bicie, ćwiczenie kogoś, fr y c o w e, poczęstne, fr y -
c o w i n y, fr y c ó w k a, zabawa ludowa w związku z wyzwoleniem początku­
jącego pracownika i jego kosztem. Fryc jest oczywiście pochodzenia niemiec­
kiego; zapożyczenie to stare, przypuszczalnie z XVI wieku, wskutek ożywienia
stosunków handlowych z Gdańskiem przyszło do Polski wraz z wielką liczbą
żeglarskich terminów technicznych. Do dziś dnia w Niemczech j est j ednak to
skrócenie imienia „Friedrich" powszechne, np. K u c h e n fr i t z e, cukiernik
(Berlin) , K a r t u n fr i t z e, manufakturzysta (Berlin), V o g e 1 fr i t z e, sprze­
daj ący ptaki (Lipsk), Z i g a r r e n fr i t z e, handlarz cygar (Berlin), P i c k e 1 -
f r i t z e, żandarm (gwara wędrowców), Z a p p e I fr i t z e, żołnierz cyklista
(gwara żołnierska); F r i e d r i c h oznacza w ogóle posługacza domowego.
Podobnie mogą powstawać nazwy zawodowe także z innych imion, np. służą­
cy, J o h a n n lub H e i n r i c h, w złożeniach np. L e i c h e n h e i n r i c h, słu­
żący szpitalny (gwara żołnierska) czy A uj u s t e, służąca berlińska.
Dodać by można, że imię może oznaczać również człowieka o pewnych
właściwościach charakteru. G a b r y ś (zdrobnienie Gabriela) oznacza na Ko-
ciewiu człowieka nigdy z niczego niezadowolonego, H a w r y ł o na Rusi
(również od Gabriela) oznacza człowieka nieokrzesanego, głupiego; podobnie
w stosunku do ludności polskiej B a r t e k; pisze przecież j eszcze Narusze­
wicz w sławnej Odzie do bizuna:
Ty w grzeczną młodzież Bartki zamienisz niezgrabne.

M a c i e k to obżartuch, M a r c i n e k u Mazurów pruskich to mrukliwy


człowiek, o 1 s z o w y M a r c i n znaczy tyle co gamoń. J e w a oznacza zło­
śnicę (pod Krakowem). K a ś k a to gaduła, plotkarz, mężczyzna czy kobieta,
często K a ś k a - b aj a (okolice Krakowa, Bochni i Wadowic). R a s e j n i u
M a g d i, Magda rosieńska oznacza głupiego Żmudzina z powiatu rosieńskiego.
Bardzo ciekawą wiadomość zawdzięczamy relacj i Kleina o stosunkach ta­
trzańskich w pierwszej połowie XIX wieku. Zbójnicy nie zachowywali imion
chrzestnych, w ich miejsce każdy otrzymywał imię stosowne do budowy ciała
i skłonności ; tak więc silnego i grubego zwali K u b ą, słabego M a ć k i e m,
wysokiego, wielkiego B a r t k i e m, małego J ę d r k i e m, bojaźliwego J a c -
k i e m, zdolnego i rozumnego J a n k i e m, które to imię zazwyczaj nosił ich
przywódca, harnaś .
Znane są również imiona na oznaczenie przedmiotów (np. „maciek" - gru­
ba kiszka) czy zwierząt (zaj ąc - „filip" lub „maciej", wilk - ,j akubek"; bo­
ciana już Klonowic każe zwać flisom „księdzem Wojciechem"). Ale to już do
nas nie należy.
Jeśli - jak widzimy - przezwiska powstałe z imion są bardzo częste, to
nazwiskowe należą do zupełnych wyj ątków. Przezwiskiem takim jest K a c z -
m a r e k, używany przez Niemców na określenie Polaków służących w wojsku
pruskim; w rzeczywistości nazwisko to jest w Wielkopolsce bardzo częste. Spo­
tykałem się również w Poznaniu z wyrazem k a c z m a r e k na oznaczenie żoł­
nierza w ogóle. Poza tym przykładem nie znam innych; analogię pewną można
by upatrywać w wiedeńskim, z początkiem bieżącego stulecia bardzo powszech­
nym określeniu B r z e z i n a na Czechów, które zawdzięcza swój początek
popularnemu kupletowi antyczeskiemu: każda jego zwrotka kończyła się refre­
nem „Servus Brzezina"; kuplet ów wywołał wiele wrzawy, podobnie jak niedłu­
go przed wojną powstała warszawska piosenka antyżydowska o Jakobsonie.
Zabawny szczegół przekazuje nam Fredro w Trzy po trzy; j eden z dowódców
francuskich nie mogąc sobie dać rady z nazwiskami polskimi, nauczył się wre­
szcie wymawiać nazwisko swego adiutanta Suchorzewskiego (które oczywiście
wyszło jako Siukorowski), „a raz zrobiwszy ce tour de force, chrzcił nim po­
tem wszystkich polskich oficerów, będących przy j ego sztabie".
III. NAZWY I PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE
NA WŁAŚCIWOŚCI UBIORU

Ubiór wyróżnia człowieka, pozwala często poznać jego pochodzenie, stan


majątkowy, czasem zawód; zwłaszcza w czasach dawniejszych niwelacj a spo­
łeczna nie zaznaczała się wyraźniej w ubiorze, zewnętrzny wygląd, kolor i krój
ubioru określały człowieka wcale dokładnie. W zwyczaju starym to rozpozna­
nie człowieka po ubiorze zaznaczyło się wcale silnie; o przykłady nietrudno .
Weźmy choćby starego Rej a, który w Żywocie człowieka poczciwego tak okre­
śla ludzi różnych sytuacji społecznych wedle ich ubioru: „By też siedział napoć­
ciwszy i nabaczniejszy człowiek, gdy przyj dzie chociajby najwiętszy nikcze­
mnik, a łańcuchów zawiesza na sobie, już się ty pomkni szarasy, siądźże ty
pozłocisty. Przyj dźże do jakiego prawa, do jakiego sądu, kędy chcesz: ano spra­
wuj e swoj ą rzecz ubogi lisi kołnierz, a jako sobol przydzie, pomkni się wierę,
lisie, siędzie tu sobol. A ubogi baran ten musi za piecem czekać, aż sie i tchórze
pirwej odprawią".
§ 1 3 . Najbardziej rzuca się w oczy kolor odmienny stroj u; z daleka już go
wyróżnić można, podczas gdy różnice kroj u, nakrycia głowy, obuwia, zauwa­
żyć można dopiero z bliska. Stąd też grupy, którym zależy na utrzymaniu ści­
słej łączności także na zewnątrz, obowiązkowo używają tych samych barw, j ak
np. mundury wojskowe poszczególnych rodzajów broni , habity zakonników,
togi fakultetów uniwersyteckich, barwy klubów sportowych itp.; osobno j e­
szcze wyróżnia się odrębną barwą tych, którzy mają już to wybitne stanowisko
(purpura kardynalska, fiolety biskupie, czerwień rektorska), już to spełniaj ą
funkcje pomocnicze i jako tacy powinni być łatwo dostrzegalni (służba pałaco­
wa, hotelowa itd.). Nazwy, biorące początek w tych właśnie różnicach, są nie­
przeliczone. W zakresie organizacj i kościelnej mówi się o c z a r n y m i n -
t e r n a c j o n a I e , o p u r p u r a t a c h, generał społeczności jezuitów zwie się
c z a r n y m p a p i e ż e m, kardynał przewodniczący kongregacj i de propagan­
da fide c z e r w o n y m w odróżnieniu od b i a ł e g o („papa bianco, nero,
rosso"); c z e r ń c a m i zwie się powszechnie zakonników prawosławnych,
b i e ł o r y ź c a m i sekciarzy rosyjskich, chodzących na biało, podobnie b i e -
I a n a m i zwano u nas kamedułów, skąd nazwy miejscowe Bielan pod War­
szawą i Krakowem; s z a r a k a m i nazywa lud duchownych mari awickich,
odzianych w szare sutanny. W ten sam sposób stworzono we Francj i nazwę
s o e u r s g r i s e s itd.
Również w wojsku tworzenie podobnych nazw j est bardzo łatwe ; w czasie
wojny powstało ich niemało, np. I e s b I e u s, Francuzi, I e s g r i s, Niemcy;
d i e F e I d g r a u e n, Niemcy, d i e H e c h t g r a u e n, Austriacy; I e s c o I s
b I e u s, d i e B I a u j a c k e n, marynarze; b ł ę k i t n y m i nazywano u nas
halerczyków. Mówi się też o c z e r w o n y c h, b i a ł y c h, ż ó ł -
t y c h ułanach, o k a n a r k a c h, żandarmach woj skowych; n i e b i e s k i m
nazywa się w Poznaniu policjanta, podobnie jak na Górnym Śląsku z i e I o n -
k ą (niemieckiego). Z zielonego koloru mundurów austriackiej straży skarbowej
wyśmiewała się ich popularna nazwa S p i n a t w a c h t e r, niby szpinakowy
strażnik, często w Galicj i używana. Wszędzie tam, gdzie widać uniform, prze­
zwisko łatwo powstać może; przedsiębiorstwa posłańców miej skich w Po­
znaniu, messenger boyów, odróżniaj ą się kolorami, możemy więc posługi­
wać się c z e r w o n y m i czy z i e I o n y m i k o ł o w n i k a m i (dawniej
„rote", „griine Radler"); w Poznaniu też spotkałem się z określeniem naczelni­
ka ruchu na dworcu kolejowym jako c z e r w o n e g o c z a p k i. Kluby spo­
rtowe często biorą nazwy od kolorów, w których występuj ą (b i a ł o - c z e r -
w o n i, c z a r n i itd.).
Dla nas jednak naj ciekawsze będą formacje przezwisk stanowych i plemien­
nych. Rzecz to zrozumiała, że w czasach, gdy stany wyraźnie odróżniały się od
siebie także w zewnętrznym wyglądzie, powstały nazwy określające je kolo­
rem ubioru. Najbardziej znaną taką nazwą jest k a r m a z y n; nazywano tak
szlachtę zamożną od karmazynowego koloru żupanów, a drobną szlachtę,
której nie stać było na taki zbytek i która chodziła w szarych siermięgach,
s z a r a k a m i lub też s z a r ą czy s z a r a c z k o w ą s z l a c h t ą. „Oj co­
wie nasi - pisze Starowolski - szarą szlachtą się zwali, iż nie używali bła­
watów i purpur świetnych, kontentowali się suknem, które w domu robiono".
W jednym z pism politycznych z czasów rokoszu Zebrzydowskiego czytamy:
„Ano pan s z k a r ł a t n y znowu mówi : milcz, s z a r a k u". Szary koniec
stołu ma również - zdaniem Glogera - od tego pochodzić, że tam właśni e,
u końca, szaraczków sadzano . Od żółtych żupanów mieszczan wywieść na­
l eży pogardliwą nazwę ł y k ó w; chodzili oni niegdyś w łyczakowo żółtych
żupanach, wyrabianych z włókien konopnych. Podanie chłopskie woli jednak
nazwę tę tłumaczyć dawnym jakoby zwyczaj em wieszania mieszczan na łyku,
p odczas gdy szlachtę na rzemieniu, a chłopów na powrozie wieszano. Przezwi­
sko to jest do dziś dnia szeroko znane, zwłaszcza w Małopolsce (spod Krako­
wa), w okolicach Żarek i Siewierza, w Kieleckiem, ale również Poznańskiem,
na Mazowszu i Podlasiu; Derdowski w swym p oemacie kaszubskim o panu
Czorlińscim przemawia do Żyda: „Ty piecielny łeku" (ty piekielny łyku) . Tutaj
też można wspomnieć, że prastara nazwa kobiety, b i a ł o g ł o w a, do dziś dnia
utrzymująca się wśród ludu już to w dawnej formie, już to jako kaszubska
b i a ł k a, b i a ł e c z k a, b i a ł y s z c z e czy mazurska b i a I i c z k a, pocho­
dzi od białego ubioru kobiecego.
Na ogół niewiele mamy nazw plemiennych, które by od barw się wywodziły.
Lud polski na Liptowie zwie się k r a ś n i k a m i, najprawdopodobniej od kolo­
ru czerwonego w ubiorze. Goszczyński w swym Dzienniku podróży do Tatrów
odróżnia b i a ł y c h g ó r a I i we wsiach Kamieni ca, Ochotnica i Tylmano­
wa (powiat sądecki) i c z a r n y c h, mieszkaj ących w głębszych górach. Podob­
nie lud w okolicach Tarnowa odróżnia białych i czarnych górali , zależnie od
barwy guni ; mieszkają więc górale c i s c i (czyści) w Tatrach, c z a r n i, czyli
główni, na „górach'', b i a I i bliżej ku Lachom. Na Pomorzu s p otykamy się z
nazwą ł y c z a k ó w, którą może odwieść należy, podobnie jak powyżej ł y -
k ó w, od żółtego koloru ubioru. Przezwisko c z a r n y, stosowane chętnie tu i
ówdzie do inteligentów, nie musi mieć związku z ciemnym ubraniem surdutow­
ca, choć i to możliwe; kto wie, czy nie należałoby tu widzieć terminu zastępcze­
go za diabła, z którym często się obcego porównuje, albo też echa p rzeświad­
czeń, że ów obcy ma czarne podniebienie, o czym zresztą j eszcze później .
C z a r n y m i w r o n a m i nazywają sąsiadki kobiety zachodniej i południo­
wej części powiatu krakowskiego ze względu na ulubiony przez nie dawniej
ciemny kolor chustek.
Od barwy ubrania noszą też przezwiska biłgorajskie, znajdujące się w War­
szawie, c z a r n o s z y j k i lub g ę s i. M o d r a l a m i przezywaj ą sąsiadki
dziewczęta z Bl iżyc (w okolicach Żarek) od modrych zapasek i kiecek. S y n i i
ł a t k y to w ustach ludu ruskiego w Chełmszczyźnie Mazurzy, noszący szafi­
rowe sukmany. Nazwa b u r e k, b u r y, używana na oznaczenie Moskala (żoł­
nierza rosyj skiego), ni ewątpliwie pochodzi od burego koloru płaszczy woj­
skowych; przezwisko to w czasie ostatniej wojny znane było w pułkach gali­
cyjskich i na wsi, a sięga j eszcze czasów powstania styczniowego (a może j est
starsze). Wł. L. Anczyc w Pieśniach zbudzonych kilkakrotnie mówi o b u ­
r y m M o s k a I u, o B u r y m, B u r k u.
Na kresach wschodnich spotykamy podobne nazwy na oznaczenie wielkich
grup. Przypuszczać należy, że nazwy B i a ł ej i C z a r n ej Rusi z różnicy
barw ubiorów powstały - może i Czerwoną Ruś tu włączyć należy? Nazwy to
jednak tak dawne, że trudno tu twierdzić cokolwiek stanowczo, choć rzeczy­
wiście ubiór białoruski do dziś dnia wykazuje przewagę barwy białej , a raczej
szarej . Odnośnie do nazwy Czarnej Rusi, chce widzieć w niej Kulwieć do­
słowne tłumaczenie przezwiska Jaćwieży, wywiedzionej z ,j odas vezis" -
czarny łapeć; Jadźwingowie mieli chodzić w łapciach, stale błotem uczernio­
nych, jak to dziś jeszcze na Polesiu widać. Bardziej na północ spotykamy się z
nazwami Litwinów i Żmudzinów, biorącymi asumpt z barwy wierzchniego
ubioru, a znaczącymi po polsku tyle co szarosiermiężny Żmudzin i rudosier­
miężny Litwin.
Dodać wreszcie można, że na Rusi koczownicze plemiona turskie zwano
c z a r n y m i k ł o b u k a m i.
§ 1 4. Od ogólnej formy ubrania pochodzi parę przezwisk; naj częściej krót­
kość ubrania w odróżnieniu od długich sukman włościan polskich daje tu po­
czątek. Tak więc k u r t ą nazywa się w S iedleckiem Niemca, oczywiście z
powodu krótkiego ubioru, także I u p ą lub I u p k ą od krótkiej j upki . Kurta
to pies z oberwanym ogonem, potem człowiek mały, kusy, a także ubiór
wierzchni nie sięgaj ący kolan; u podstawy leży łacińskie curtus (cf. też pies
„skurtyzowany", „curtus Iudaeus"). Od czasów Pola pokutuj e też w opisach
kraj oznawczych nazwa k u r t a k ó w, maj ąca oznaczać Łemków ruskich; pi­
sze o nich Pol w Rzucie oka na północne stoki Karpat: „K u r t a k i, czyli C z u -
c h o ń c e, dla kusego stroju tak nazwani, są rodem, który się stosownie do
natury gór rozsiadł długim a wąskim pasem na przestrzeni niskiego B eskidu i
ościennych j ego łańcuchach, przyległych Beskidowi od północy" . Kopernicki
j est zdania, że to „od nazwy «kurtak» i «czychanie» stworzył Pol Kurtaków i
Czuchańców". Sądzić by więc można, że nazwy te są wynalazkiem Pola - ale
dobry znawca tych okolic ks. Sarna w monografii powiatu jasielskiego pisze
wyraźnie, że „Rusini nazywają się k u r t a c a m i lub c z u c h o ń c a m i, a to
od kusego stroju" - czyżby i tu zaważył wpływ Pola?
Niemca nazywa się też k u s y m, znów od kusego ubioru. Derdowski w
Panu Czorlińscim mówi „kęsy mniemniec". W tymże samym zabawnym poe­
macie zj awia się i „tęsąc kęsych czartów", tysiąc kusych czartów; diabeł, w
niemieckim stroju chodzący (diabeł zawsze chodzi w ubiorze znienawidzonej
grupy: szlacheckim dla chłopów, niemieckim dla Polaków itd.), jest również
k u s y m, w Poznańskiem także k u s a I e m czy k u s i e I c e m; dodać można,
że k u s aj d a to człowiek krótko ubrany ·(Kuj awy, Lublin).
Do kroj u odnosi się również przezwisko o z p ó r (rozpór), nadawane na
Kujawach szlachcie czy też w ogóle każdemu ubranemu po miejsku z rozporem
z tyłu, którego nie ma sukmana; rozpór noszą tylko Niemcy i lud się niechętnie
odnosi do ubiorów tego kroj u. R o z p o r aj d a to człowiek chodzący w sur­
ducie. Ł o p a t ą nazywano w okolicach Wrześni włościan z powiatu babi­
mojskiego od sukmany z połami w kształcie łopaty skrojonymi.
Od lichego materiału, z którego ubodzy włościanie czy drobna szlachta kro­
ili sobie ubranie, pochodzą przezwiska p a r c i a k ó w czy p a r c i a n c i a -
r z y w Lubelskiem: oznaczają one ludzi chodzących w „parciaku", tj . płótnie
domowej , grubej roboty. Podobnie i Kaszubi nazywają zagonową szlachtę
p a r c a n ą s z l a c h t ą.
Ogólne określenie człowieka nieporządnie ubranego może być czasami sto­
sowane do całej grupy: ł a c h u d r a m i nazywa lud w powiecie puławskim
drobną szl achtę, ł a t ą czy ł a t k ą mianuj e się surdutowców, określenie
b r a t ł a t a oznacza nędzarza z pretensj ą do państwa. O b e r w u s a m i, a
więc odartymi, łachmaniarzami, nazywa lud nadrabski mieszczan.
§ 1 5 . Przechodzimy z kolei do nazw powstałych z określenia wierzchniego
ubioru męskiego.
Kilka nazw takich spotykamy na Kaszubach. Przede wszystkim sami K a -
s z u b i mają wedle etymologii pochodzić od ubioru; stary Bogufał około
1 250 r. pisze: „Cassubitae . . . a longitudine et latitudine vestium, quas plicare
ipsos propter earum latitudinem et longitudinem opportebat, sunt appellati . Nam
huba in slavonico plica seu ruga vestium dicitur. Unde cass hubi, id est, plica
rugas interpretatur"; wyjaśnienie to powtarza również Długosz, a w XVIII wie­
ku Chmielowski w Nowych A tenach : „Cassubi, ludzie tak zwani od fałdów
gęstych na sukni"; Mrongovius wywodzi ich od kożucha. Nie wspominam in­
nych prób obj aśnienia: jak zwykle przy starych nazwach plemiennych, etymo­
logia jest niejasna.
K a r w a t k a m i nazywa się ludność kaszubską w powiecie lęborskim,
słupskim i bytowskim od długiej karwatki, rodzaj u kaftana (wedle Hilferdi nga
karwatka j estjakby kamizelką noszonąpod kurtką); Lorentz nazwy tej nie zna.
K i d I o n i czy k i d 1 a n i to mieszkańcy powiatu kościerskiego noszący „ki­
dlony'', tj . długie, szerokie płaszcze; także ta nazwa nie jest znana Lorentzowi.
K a b a t k a m i nazywają mieszkańców parafii główczyckiej i cecenowskiej
nad j eziorem Łebskiem od „kabatów"; nazwa ta została powszechnie przyj ęta
w literaturze naukowej, choć, jak Lorentz twierdzi, jest to przezwisko znane
jedynie Słowińcom.
Od „kabata" pochodzi również przezwisko k a b a c i a r z, stosowane na Ślą­
sku Cieszyńskim do tych, co chcą uchodzić za lepszych od włościan i wkłada­
ją kabaty; zdaj e się, że i wyrażenie „przekabacić się" pochodzi od zrzucenia
długiego stroj u polskiego i włożenia krótszego niemieckiego. W odróżnieniu
od kabaciarzy synowie chłopscy, uczący się w gimnazjum cieszyńskim w po­
łowie XIX wieku, nosili nazwę k a m i z e 1 k a r z y; podobnie w Poznańskiem
nazywano tych, którzy pozostawali wierni dawnemu strojowi, długiej „karuze­
li" płóciennej lub bawełnianej , k a m z e 1 a k a m i. K a ft a n i a k a m i na­
zywano mieszkańców podgórza karpackiego od Liska do Sanoka, s u k m a -
n i a r z a m i tych, co w sukmanach chodzili, k o p i e n i a k a m i czy k o -
p i j n i k a m i nazywano ludność od Słomnik ku Koszycom zapewne od „ko­
pieniaka", opończy od deszczu bez rękawów.
Wśród ludności góralskiej, wyróżniającej się odrębnym strojem, j est kilka
podobnych nazw. G u ń k a r z a m i zwą na Ś ląsku Cieszyńskim górali cho­
dzących w „guńkach"; s i e r c z a n a m i zwano górali tatrzańskich od „siera­
ka'', opończy z kapturem; c z u h a ń c a m i od „czuhani", również opończy
Łemków.
Z nazw lokalnych przytaczam określenie b a r c h a n o w e s p e n c e r k i,
nadawane przez sąsiadów mieszkańcom kolonii górniczej w Zagłębiu, Krąż­
ka, od ubioru, który noszą przy pracy. K o ż u c h a r z to przezwisko owcza­
rzy: „ Wy owczarze, wy czarne kożuchy". - śpiewa piosenka; k o ż u s z e k
b a r a n i to przydomek brukowego wesołka warszawskiego z końca XVIII
wieku itd.
C h a ł a c i a r z a m i powszechnie nazywają Żydów od charakterystyczne­
go długiego i czarnego chałatu.
§ 1 6 . Od spodni dwie zaledwie nazwy pochodzą; tutaj trudni ej o większe
różnice. Z hi storycznych nazw przypomnieć się godzi s a n k i u I o t ó w
(„sans-culotte"), których Wrotnowski w tłumaczeni u wykładów literatur sło­
wiańskich Mi ckiewicza niesłusznie bezportkimi nazywa, skoro nie chodzi l i
o n i przecież dosłownie bez portek, lecz j edynie zamiast „culotte", krótkich
spodenek szlacheckich, nosili długie pantalony. Dawniej jeszcze Rzymia­
nie, którzy, j ak wiadomo, nie uznawali tej części ubrania, nazywali dzisiej ­
s z ą Francj ę „Gallia Bracata", niby Galia Spodniasta. U nas j edna z grup góral­
skich nosi nazwę od spodni, a mianowicie k I i s z c z a k i . „Czternaście tyl­
ko wsi należy do tego małego rodu, który dla różnicy w stroj u przez szyder­
stwo nazywany bywa kliszczakami, nosi bowiem w «kliszcw ściągłe spo­
dnie; sam siebie nazywa góralem", pisze o nich Wincenty Pol. Nazwa ta
natrafiała na zastrzeżenia, ostatecznie j ednak przyj ęła się w literaturze etno­
graficznej . Dodać można, że w analogiczny sposób utworzono nazwę k ł y n -
c i na określenie mieszkańców wsi Koniuchy w powiecie brzeżańskim, noszą­
cych spodnie szyte „ w klin".
Ciekawe natomiast dziej e mają p I u d r y : jest to powszechne dziś jeszcze
przezwisko Niemców. Wyraz sam oznacza pierwotnie szerokie spodnie obce­
go kroj u (niem. Pluderhose).
Stryjkowski w Kronice opowiada o klęsce niemieckiej pod Grunwaldem:
A oni uciekal i, pludry z nóg zrzucając,
Drugi też w nie napocił...

Walczono przeciw pludrom od dawna; w literaturze moralizatorskiej i saty­


rycznej XVI i XVII wieku, skierowanej przeciwko prądom nowatorskim, plu­
dry niepoślednią odgrywaj ą rolę. Kasztelan smoleński Mieleszko w mowie
swej w 1 5 89 r. przeciwko strojom nowomodnym domaga się, by „z niemiecka
pluder nie używać"; Starowolski w Reformacji obyczajów polskich żali się, że
„w pludry się ubieramy, żebyśmy się wyrzekli oj czystych obyczajów" ; Wa­
cław Potocki występuj e również przeciw pludrom w wierszu Do jednego Sta­
rokończyka:
Żeś Polakiem, zrzuć pl udry, przodków swych zwyczajem,
A wdziej portki.

W Wojnie chocimskiej z pludrami spotykamy się kilkakrotnie :


Pyszny Niemiec krwią zaszargał pludry.

Gdzie indziej znów mamy do czynienia z przeciwstawieniem Węgrów i Plu­


drów, a więc Niemców. Zaznaczyć jednak należy, że wyraz ten może mieć
nieraz szersze znaczenie i odnosić się w ogóle do sąsiadów z zachodu, chodzą­
cych w niemieckim stroju, jak choćby w tej że Wojnie chocimskiej:

Dziewięć tysięcy ludzi ; nie pociągam pióra:


Niemców, Francuzów, Finów, Belgów i co pluder
Rodzaju, których przywiódł sam Karol Man-Suder.

Pasek używa formy płudrak na oznaczenie Szwedów: „Idźże, złodziej u plu­


draku, do domu" .
§ 1 7. Kilka zaledwie nazw pochodzi od nakrycia głowy. M a g i e r a m i
nazywa się chłopów z okolic Tarnobrzega, noszących czapkę magierkę z brą­
zowego sukna z czerwonymi kutasami; podobnie nazywa się oryli z okolic
Ułanowa, a następnie w ogóle wszystkich flisaków z byłego zaboru austriac­
kiego, zwanych też g a I i c j a k a m i łub a u s t r i a k a m i. C z a p k a m i
zwą sąsiedzi mieszkańców Czatkowic w powiecie chrzanowskim, zapewne od
osobliwej formy czapek lub też może od wyrobu czapek. R o g a c z a m i na-
zywano w r. 1 9 1 9 i 1 920 żołnierzy formacj i wielkopolskich, noszących wyso­
kie rogatywki ; zdarzało się słyszeć również żartobliwą nazwę i n f u ł a t ó w.
Od kobiecego nakrycia głowy pochodzi wiele rozmaitych nazw, jak c z a p a -
r a g a, c z e p c z a r k a, c z e p c u I a; c z e p c u I a m i zwie się w Zakopanem
wychowanice zakładu Zamoyskich w Kuźnicach.
B i a ł o g ł o w y i analogicznie utworzone nazwy pochodzą od białego na­
krycia głowy. Mieszkanki Krzczonowa w powiecie lubelskim noszą wśród są­
siadów nazwę s i t a r e k z powodu osobliwego stroj u głowy, podobnego do
sita (czyżby to była kimbałka?).
W miarę rozpowszechniania się miejskich stroj ów tworzy się nazwy na po­
czekaniu: k a p e 1 u ś n i c a, kobieta chodząca w kapeluszu, nie przykrywająca
już głowy chustką, c y I i n d e r na oznaczenie osób, używających tej formy
kapelusza itp.
§ 1 8 . Stosunkowo dużo przezwisk pochodzi od obuwia. Obuwie j est wyra­
zem zamożności i kultury; ci, co nauczyli się już chodzić w skórzanych bu­
tach, śmieją się z biedaków, którzy muszą chodzi ć w drewnianych czy też
prymitywnych skórzanych chodakach, z mieszkańców gór, używaj ących spe­
cj alnego obuwia, czy też z tych, co jeszcze noszą łapcie pl eci one z łyka.
Tutaj nal eży wymienić przede wszystkim k u r p i k a m i zwanych mieszkań­
ców puszcz nadnarwiańskich; dziś używamy powszechnie tego określenia,
chociaż właściwie jest ono przezwiskiem. Sami Kurpie zwą się p u s z c z a -
k a m i i obrażają się o nazwę Kurpiów. „Kurpie" czy też „kurpiele" to łapcie
plecione z łyka lipowego, przytwierdzone do nóg również łykiem, okręconym
po kolana, używane przede wszystkim na Podlasiu, jak stwierdza Gołębiow­
ski . Tenże autor dodaje, że w ziemi ciechanowski ej i łomżyńskiej są całe osa­
dy zwane k u r p i k a m i .
Pi erwotne t o obuwi e zanika coraz bardzi ej . Wasilewski, autor cennej
monografi i wsi podlaskiej Jagodne, stwierdził, że dawniej wszyscy owe
lipowe łapcie nos i l i , a j uż w latach osiemdzi esiątych ubiegłego wieku j e­
dynie ci, co ciągle z lasem byl i w styczności, zachowal i te kurpie, i to zwy­
kle w lesie je nakładaj ąc i zdejmuj ąc. Jagodzianie wstydzi li się kurpiów ,
zwłaszcza że sąsiedzi, śmiej ąc się z ich konserwatyzmu, nazywaj ą ich k u r -
p i a r z a m i . K u r p i a r z a m i nazywali też mieszkańcy Kozienic włościan
z Jedlni w puszczy radomskiej . Kurpiami nazywano w powiecie puławskim
mieszczan. Nawet na samym terytorium Kurpiów, w puszczy Zielonej , wsi,
które już buty obuły, śmieją się z tych, co j eszcze po dawnemu chodzą, nazy­
wając ich s z I a c h c i c a m i w c h o d a k a c h. W odróżnieniu od nich no­
szący skórzane obuwie nazywają się s k ó r z n i a k a m i .
Znane jest szeroko określenie szlachty zagonowej jako c h o d a c z k o w e j ;
zwie się ich też wprost c h o d a k a m i . Chodak j est to również obuwie bardzo
prymitywne. Gołębiowski podaje, że na Rusi jest to obuwie ze skór bydlęcych
wraz z sierścią odartych z wołu, bywały jednak i chodaki z łyka; w ogóle ter­
minów kurpie, chodaki, postoły, łapcie używa się w różnych okolicach dość
jednoznacznie, choć typy obuwia są najrozmaitsze. C h o d a c z n i a k a m i
przezywaj ą w Lubelskiem chłopów spod Janowa, używających jeszcze choda­
ków; w okolicy Kraśnika mówi się o c h o d a c z a r z a c h. Do nich to odnosi
się, śpiewana w okolicach Bychawy, piosenka:

Nie widać, nie widać


Chłopa zawiślaka,
Za górą, za lasem,
Oj , poprawia chodaka.

Na pograniczu ruskim spotykamy się z nazwą „postoły", która ma znaczyć


tyle co chodaki czy kurpie: owija się nogę suknem lub szmatą, a czworogrania­
sty kawał skóry z dziurkami po brzegach służy za podeszwę; bywają też postoły
z kory lipowej plecione. W postołach tych chodzą Rusini; ludność polska, tzw.
Mazurzy, nigdy ich nie nosi; stąd też Rusinów p o s t o I n i k a m i nazwano.
Od innego j eszcze terminu, a mianowicie „łapci", pochodzą przezwiska ta­
kie jak ł a p c i a r z e w powiecie janowskim, ł a p c i a s t a s z I a c h t a w
powiecie puławskim na oznaczenie zagonowej szlachty, s z I a c h c i c ł a p -
c i o w y na Wołyniu, ł a p c i e jako pogardliwe określenie mieszczan; tu też
może należy nazwa ł a p c a n ó w, nadana Białorusinom przez Małorusinów.
B ardziej na zachód, a więc w Radomskiem, Kaliskiem, w okolicach Żyw­
ca, chodaki nazywa się „trepkami"; mamy więc t r e p c a r z y, ludzi chodzą­
cych w trepkach, którą to nazwą darzy się włościan przybyłych z ziemi kali­
skiej . Na północy, zwłaszcza na Kaszubach, ale też np . w ziemi mławskiej ,
chodak nazywa s i ę „korka", w zdrobniałej formie „koreczka"; j est o n drew­
niany, z lekkiego drzewa z wierzchem skórzanym. K o r c z a k a m i nazy­
waj ą sąsiedzi lud kaszubski południowo-zachodniej części powiatów kar­
tuskiego i zachodni ej kości erskiego, przede wszystkim zaś drobną szlachtę
tych powiatów: �obłocki zna ten termin w ogóle j ako przezwisko ubogiego
szlachcica.
Odrębność stroju i obuwia górali i mieszkańców dolin w województwie kra­
kowskim dała również powód do przezwisk; z charakterystycznych kierpców
góralskich śmiano się dużo. Wiesław Brodzińskiego chwalony był przez rówie­
śników, że umiał wybornie :
Z karczmy rozpędzać cesarskie woj aki,
Wyśmiać wędrownym góralom chodaki.
Pośmiewiska te do dziś dnia są żywe na pograniczu. Krakowiacy nazy­
waj ą górali k i e r p c a r z a m i, a ci wzajem nazywaj ą tamtych L a c h a m i
p o d k ó w c z a r z a m i, wyśmiewaj ąc buty z obcasami i podkówkami, tak cha­
rakterystyczne dla stroju krakowskiego; lub też b a g a n c i a r z a m i („bo­
gańcie" - stare, niezgrabne buty).
Można by tu jeszcze dodać, że j u c h t a m i nazywa się w Poznaniu po­
spólstwo, używające butów ze skóry juchtowej . Może i wyraz k a p c a n, ozna­
czaj ący człowieka do niczego, biedaka, niedołęgę podupadłego majątkowo,
wywieść należy z „kapci", sukiennych chodaków, jak twierdzi Gloger.
Także brak obuwia może dać początek przezwisku. Tak np. we wsi Brzeziny
w powiecie ropczyckim, rozłożonej na dwu przeciwległych stokach doliny,
mieszkańcy strony południowej nazywają sąsiadów swych z północnego stoku
b o s a k a m i, dlatego że ci na wiosnę już boso chodzą, podczas gdy oni sami
jeszcze w butach po skorupie śnieżnej chodzić muszą, stąd też s k o r u p a m i
są zwani. Odróżniamy też zakonników t r z e w i c z k o w y c h i b o s y c h,
także b o s a k a m i nazywanych; bezdomni rosyjscy włóczędzy noszą nazwę
b o s i a k ó w itp.
§ 1 9. Od rozmaitych szczegółów ubioru mogą powstawać również na­
zwy lub przezwi ska, nie będą to j e dnak już nazwy grup etnograficznych,
lecz raczej grup zawodowych, noszących ściśle przepisany strój , celem wy­
raźnego odróżnienia się od innych. Nazw takich dużo p owstaj e w odniesie­
niu do księży, zwłaszcza zakonnych; nie mogą nas one tu interesować. Cie­
kawszym przezwiskiem tego rodzaj u są m a n k i e t n i c y, mari awi c i . Nie­
równie ważniej szymi dla nas są te nazwy, które nawiązuj ą do pewnych sta­
l e przez l udzi pewnej grupy noszonych przedmiotów, j ak torby, laski, faj ki.
K a 1 e c i a r z a m i nazywają w okolicach Lublina i Bychawy włościan z po­
wiatu j anowskiego i biłgorajskiego, chodzących stale z torbą skórzaną, kale­
tą. Opowiadaj ą o nich, że nie rozstaj ą się oni nigdy z torbą i przysięgają „ko­
biecie i kalecie". W miarę częstszych przycinków na ten temat zaczęto za­
rzucać ów zwyczaj . Koło Turobina niegdyś w każdym domu była kaleta do
podróży, z porządnego rzemienia, z różnymi dodatkami, co każdy miał sobie
za chlubę i po czym można było poznać, że to jest chłop ze wsi ; koło r. 1 9 00
z powodu wyśmiewania tylko starzy ludzie jeszcze ją nosi l i . T o r b i a r z a -
m i nazywano w Sandomierskiem podczas wojny ostatniej łudzi przybyłych
zza Wisły w poszukiwaniu żywności; tak nazywano również żołnierzy austriac­
kich.
K i j a k a m i zwano niegdyś mieszkańców podkrakowskiej wsi Piaski , tru­
dniących się skupem bydła na rzeź. Byli to ludzie znani z uczciwości: bez
pieniędzy, z kij em w ręce rozchodzili się we dwóch po woj ewództwie krakow­
skim i sandomierskim, zakupywali woły od obywateli na kredyt, daj ąc im w
zastaw swe kije, pędzili woły do Krakowa i sprzedawali je rzeźnikom, a wróciw­
szy, oddawali co do grosza dług, a kij e z zastawu oswobadzali. Posiadali pełne
zaufanie szl achty i nie było przykładu, by kijak nie dotrzymał słowa. Kolberg
przytacza za Mączyńskim i Gołębiowskim inne tłumaczenie; mieli mianowi­
cie kij acy roznosić po domach krakowskich mięso na kiju, wspartym na ramie­
niu, i od tego kijakami ich zwano; kij e te były nabijane krzemieniami. Mie­
szkańcy Piasków opowiadają jeszcze żartobliwą legendę na ten temat. Kij a­
ków spotykamy też w dawnym piśmiennictwie: utwór Jana Dzwonowskiego
Niepospolite ruszenie abo gęsia wojna z r. 1 62 1 mówi o nich j ako o niesfor­
nym oddziale wojskowym:

. . . owi kijacy, odarta piechota,


Nie masz sam nic dobrego, każdy z nich niecnota.

Od używania fajki pochodzi przezwisko · c y b u c h, którym określa się Niem­


ców, a także czasem Żydów. Jedna z antyniemieckich pieśni z ziemi dobrzyń­
skiej kończy każdą zwrotkę refrenem:
Niemcy, psy cybuchy.

Mieszkańców środkowego obszaru Rusi podkarpackiej zwą sąsiedzi b I a -


c h a m i - od charakterystycznych faj ek, do połowy blachą obłożonych. W
okolicach Nakła nazywaj ą kolonistów niemieckich p i p s z t o b a m i od nie­
odstępnej faj ki (niem. Pfeifenstab).
IV. CECHY FIZYCZNE LUB MORALNE

§ 20. Z wyglądu fizycznego człowieka oczywiście najłatwiej zauważyć i


zapamiętać jego włosy i zarost, dlatego też, rzecz prosta, niektóre nazwy stąd
swój początek biorą. U nas, zdaje się, najpowszechniejszą taką nazwąjest k o ł -
t u n, służący powszechnie na określenie człowieka ciasnego, małomieszcza­
nina lub też drobnego szlachcica; wydawca ciekawego pod względem obycza­
j owym pamiętnika mieszczanina podlaskiego z początku XIX wieku K. Barto­
szewicz w tytule Łyki i kołtuny przeciwstawia małomieszczan drobnej szlach­
cie. Określenie to zdaj e się jest powszechne, nazywaj ą więc tak mieszczan
lwowskich, małomieszczan w Staszowie w Kieleckiem, w Urzędowie w Lu­
belskiem, mieszkańców miast w ogóle w Kaliskiem; w Łęczyckiem nazwa ta
stosuj e się nie tylko do mieszczan, ale i do szlachty na jednym dworku siedzą­
cej . Wspomniany przed chwiląpamiętnikarz podlaski zna kołtuna jedynie jako
określenie szlachcica. Kołtun, jak wiadomo, jest splotem włosów, nieczysto
utrzymanych, co niegdyś w Polsce uważane było za chorobę; do dziś dnia je­
szcze nie j est on na wsi zj awiskiem rzadkim, a niegdyś musiał być w wielu
okolicach powszechny, skoro nosi łacińską nazwę plica polonica, niemiecką
Weichselzopf Wedle świadectwa Glogera z początkiem XIX wieku na Piń­
szczyźnie i w niektórych częściach Mazowsza pewna część ludności oboj ej
płci nosiła zapuszczone kołtuny, a do dziś dnia j eszcze lud powszechnie boi się
usunąć kołtun, uważaj ąc, że go „pokręci". Oczywiście, kołtun mógł występo­
wać także u mieszczan czy u drobnej szlachty, której poziom życia w zakresie
higieny osobistej niewiele był wyższy, przede wszystkim jednak był powszech­
ny na wsi, gdzie powstawaniu j ego sprzyj ało niechluj stwo, a utrzymaniu się
głęboko zakorzenione przesądy. Trudno więc przypuszczać, by przezwisko
kołtun mogło powstać na wsi; raczej j est ono własnością wyższych sfer, które
w ten sposób manifestowały swą niechęć dla prostactwa małomiej skiego czy
drobnoszlacheckiego.
Z innych przezwisk podobnego typu przypomnieć można znanego powszech­
nie z Warszawy czy Krakowa g u d ł a j a; j est to określenie Żyda, a j eżeli ze-
stawimy j e z innymi przezwiskami, jak k u d ł a c z lub k u d ł a j , również
oznaczającymi Żyda, to związek z bujnym owłosieniem Semitów uznamy za
niezaprzeczony. Przypomnieć też można, że często mówi się w ogóle o k u -
d ł a t y c h Żydach; A. Nowaczyński nazwał niedawno w zapale polemicz­
nym j ednego z publicystów krakowskich k u d ł a t y m s k o r p i o n e m, a to
tylko dla j ego żydowskiego pochodzenia, bo ani do skorpiona nie jest podob­
ny, ani też kudłaty. Skoro mowa o Żydach, to częste jest określenie p e j s a t y
Żyd albo też wprost p e j s a k, j ak na Mazowszu pruskim. Brodaci i długowło­
si Rusini również dostarczyli nieco materiału do podobnych przezwisk. W po­
wiecie radzyńskim (wieś Turowa) Rusina unitę nazywa się k a ł a k u t e m; tę
samą nazwę nosi również brodaty i długowłosy pop, a także kosmaty kogut,
który dał początek przezwisku. Na Huculszczyźnie gal icyjskiej nazywaj ą Hu­
cułów po bukowińskiej stronie b a r a n a m i, gdyż tam księża i niektórzy chło­
pi noszą brody. Powszechne przezwisko Małorusinów c h a c h o ł, znane w
Rosji, a także nieraz i na pograniczu polskim (np. w Chełmszczyźnie) używa­
ne, jest również podobnego pochodzenia; tak samo zresztą c z u b y i c z u -
b a r y k i.
Tutaj też, zdaje się, włączyć będzie można i staropolską nazwę k o z i ń -
c ó w na określenie Tatarów, która być może przeprowadza porównanie obro­
słego i rozczochranego Tatara do kozy, choć może nazwa ta odnosić się rów­
nież do osiadłych Tatarów, hodujących kozy, co ludność polska czy ruska mia­
ła w pogardzie.
§ 2 1 . Kilka nazw, a raczej przezwisk, pochodzi od wad fizycznych; jeżeli
pewne wady czy choroby poj awiają się częściej wśród pewnej grupy, to i prze­
zwisko łatwo powstać może. Do nich należy określenie g a r d ł a k ó w. Na­
zwę g a r d I a c z y zna Słownik geograficzny na oznaczenie mieszkańców
okolic Muszyny w powiecie nowosądeckim, niskiego wzrostu, słabego zdro­
wia, z często występującymi wolami. Dodać można, że wyśmiewanie wola jest
znane i na Ś ląsku Cieszyńskim, gdzie miasteczko Jabłonków, zamieszkane
przez zdegenerowanych j a c k ó w , nosi żartobliwą nazwę wolatego Wiednia.
Z innych takich przezwisk bardzo powszechne j est p a r c h, używane naj­
częściej w stosunku do Żydów, ale również do szlachty, zwłaszcza drobnej
(np. w ziemi dobrzyńskiej , na Kujawach, w Mławskiem), i mieszczan; przezwi­
sko to oznacza człowieka cierpiącego na parchy, chorobę skórną, a więc zawie­
ra zarzut niechlujstwa, podobnie jak kołtun. Liczne są pochodne : p a r c h a c z,
p a r c h o 1, p a r c h u I a, p a r s z y w y, p a r s z y w i e c.
Osobliwą jakoby formę głowy ma oznaczać przezwisko ś p i c z a k a, nada­
wane przez niemieckich mieszkańców powiśla płockiego ludności polskiej .
Do innego rodzaj u przezwisk należy o b r z e z a n i e c, stosowany do Tata­
rów wschodnich dzielnic Polski; Tatar - jak pisze Kolberg - staj e się stra­
szliwy, gdy usłyszy ten epitet. K r y m s k i m i o b r z e z a ń c a m i zwie Zi­
morowic Tatarów w Sielankach. Analogiczne przezwiska stosuje się do Ży­
dów, i to od czasów bardzo dawnych (curtus Iudaeus) ; w Polsce spotykamy się
z o b r z y n k i e m, który oznacza normalnie Żyda, choć bywa i do mieszczan
stosowany. Kochowski w Psalmodii używa wyrazu r e k u t y t, z łacińskiego
recutitus.
Prócz przezwisk wyśmiewających istotne wady czy braki fizyczne znane są
także jeszcze inne, powstałe na tle fantastycznych opowiadań o fizycznej odręb­
ności obcych. Do takich przezwisk należy np. ś 1 e p y M a z u r czy ś 1 e p o -
r ó d; echo to odwiecznych wierzeń, że niektórzy obcy ludzie rodzą się ślepi
jak zwierzęta i dopiero po kilku dniach zaczynają otwierać oczy. Nie będziemy
tu zestawiali tych przezwisk, gdyż o tej legendarnej ślepocie obcych mówi
szerzej jeden z poprzednich rozdziałów niniejszej książki . Podobnie legendar­
nym zarzutem j est również wewnętrzna czarność obcych, o której także j uż
była mowa.
§ 22. Wiele przezwisk podchwytuj e pewne cechy charakteru - nie są one
zazwyczaj dodatnie ! A więc obcy są niezgrabni, głupi, leniwi, brudni . Po­
wszechne przezwisko mieszczanina k u I f o n oznacza człowieka dużego i
niezgrabnego, próżniaka i obszarpańca; podobnie m u r g a, którą to nazwą mie­
szczanie darzą chłopów we Wschodniej Galicj i . Mieszczan z Myślenic nazy­
waj ą w okolicach Babiej Góry, nad Rabą i Skawą m u r g a m i, safandułami.
T r ą b a m i olchowieckimi nazywają włościanie z Tarnowa w Chełmskiem
mieszkańców najbliższej wsi Olchowic. T e I s z i a n p 1 u m p i s, przezwisko
Żmudzinów z powiatu teleszewskiego, oznacza przypuszczalnie niezgrabiaszy
teleszewskich. Mieszkańcy Starczynowa pod Olkuszem maj ą przezwisko ł e -
p a k ó w, zapewne od chytrości . Przychylne określenia należą do rzadkości;
tak np. wieś polska Starorypińskich pod Kupinem w powiecie płoskirowskim,
gdzie wszyscy umieli w pierwszej połowie ubiegłego wieku czytać, a niektórzy
i pisać, zwana była od dawnych czasów przez Rusinów m u d r y h o ł o w y.
Żydzi galicyj scy maj ą wiele przezwisk wyśmiewających głupotę sąsiadów, a
więc t u r n e w e r h o i t i k to głupiec z Tamowa, b r o d e r a k s t u r e m,
uparty człowiek z Brodów, k r u k e r e r n a r u n e m, krakowscy głupcy.
P r ó ż n i a k i to określenie drobnej szlachty w powiecie puławskim; p a r -
t a c z a m i nazywano tam mi eszczan. D z i a d y, d z i a d o k i to powszech­
na nazwa żołnierzy austriackich na terenie byłego generał-gubernatorstwa lu­
belskiego. Niechl uj stwo wyśmiewa nazwa k o p c i u c h y, nadawana w po-
wiecie pilzeńskim mieszkańcom wsi Czarnej, gdyż tam „izby wyglądaj ą j ak
ciemnice, wszystko zaplugawione, niebielone". Od żarłoczności pochodzą na­
zwy p o d p a s i p ę p k i na mieszkańców Bolesławia w Zagłębiu Dąbrow­
skim, a także żydowskie I e m b e r g e r p i p i k, lwowski żołądek, czy r e j -
s z e r fr e s s e r, rzeszowski żarłok. Ogólnie potępiają sąsiadów nazwy takie
jak s i u r e k, określenie nadawane mieszczanom w Pierzchnicy w Kieleckiem,
co ma pochodzić z niem. „schurke'', łotr, albo żargonowe s a m b o r e r g a -
n u w e m, samborskie łaj daki .
Wreszcie p o g a n a m i łub n i e d o w i a r k a m i przezywa się Niemców,
Żydów, a nawet Litwinów; niczym Mazur Litwina bardziej nie rozgniewa, jak
nazywaj ąc go p o g a n i n e m.
V. NAZWY I PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE
NA STAN GOSPODARCZY I SPOŁECZNY

§ 23 . Różnice w stanowisku społecznym, które tak wyraźni e zaważyły na


losach kultury włościańskiej, musiały pozostać w pamięci ludu i po nastaniu
nowych stosunków; świadczy o tym wiele nazw, do dziś dnia powszechnych.
Najbardziej z nich znana to k s i ę ż a c y, poddani dóbr duchownych klucza
łowickiego; dzięki l iberalniejszym warunkom życia mogli się oni rozwinąć w
grupę stojącą pod licznymi względami daleko wyżej od otaczaj ących ich do­
okoła s z 1 a c h e t c z a k ó w. B i s k u p c a m i zwie się ludność wsi Ozier­
czyn w powiecie ihumeńskim, niegdyś własności biskupów wileńskich; k s i ę -
s t w a n y to mieszkańcy księstwa zatorskiego, które długi czas zachowało
swą odrębno:ś ć; s t a r o ś c i a n y to górale z dóbr dawnego starostwa nowo­
tarskiego - za czasów Pola mieszkańcy Wróblówki i Starego Bystrego nigdy
inaczej się nie określal i . O r d y n a t a m i nazywa się włościan z ordynacji
zamojskiej ; „Wy ze szlachetczyzny, my z ordynacj i" - mówią. T o w a r z y ­
s z e to chłopi osiedli we wsiach, wchodzących niegdyś w skład stworzonego
przez Staszica Towarzystwa hrubieszowskiego. S z p i t a I n i k a m i nazywali
sąsiedzi włościan ze Świątnik pod Sandomierzem, obowiązanych do służby
przy katedrze.
Daleko gorszy los przypadł w udziale poddanym dóbr szl acheckich, co
widzimy nawet w nazwach. Mieszkańcy Małobądza noszą nazwę p o d -
d a ń c z u c h ó w; włościanie wsi Grodkowic, Łysokań i Szarowa w Bocheń­
skiem są nazywani b a s i o r n i a k a m i, bitymi basiorem za czasów pańszczy­
zny, a także h a j d a m a k a m i; b a t o ź n i k a m i nazywa lud w powiecie
puławskim drobną szlachtę, która zajmowała wyższe stopnie w hierarchii
fo lwarcznej .
B o j a r y, grupa kilkunastu wsi w okolicach Międzyrzecza podlaskiego, w
nazwie swej akcentuj e odrębność stanową; bojarzy byli niby drobną szlach­
tą, ale pod względem kulturalnym nie różnili się od okolicznej ludności wło­
ściańskiej .
Osobno wspominamy j eszcze o nazwie c e s a r z a k i na określenie mie­
szkańców byłego zaboru austriackiego, znanej np. na Górnym Ś l ąsku; w
powiecie chrzanowskim, należącym niegdyś do obszaru Wolnego M iasta
Krakowa, odróżni ano na prawym brzegu Wisły c e s a r z a k ó w, na lewym
P o 1 a k ó w. K aj z e r l i k oznaczał żołnierza austri ackiego; nazwa ta po­
chodzi zapewne jeszcze z czasów napol eońskich : używa j ej Sienkiewicz w
Legionach . Jabłonowski w pamiętniku opowiada, jak lekarz Niemiec, które­
go podczas rozruchów we Lwowie w r. 1 84 8 rabuj ą ruscy żołnierze, broni
się : „Dobri ludie, ja kai serlich, ja kein Polak" . Nazwa ta odżyła w niedaw­
nych czasach : stosuje się ją czasami w Warszawi e do byłych urzędników
austriackich.
§ 24. Od rodzaju gospodarstwa, od hodowli takich czy innych zwierząt, od
uprawy zbóż itd. pochodzi również nieco nazw.
Z odcieniem pogardy mówi lud o tych, których nie stać na nabycie krowy i
którzy muszą się zadowolić kozą, „żydowskim nabytkiem". Niewątpliwie od
hodowli kóz p ochodzą takie nazwy jak k o z i a r y, grupa wsi drobnoszlachec­
kich w okolicach Siedlec i Łukowa, opisana przez ks. Pleszczyńskiego, k o -
z a n y, którą to nazwę daj e się tzw. w o c h o m na północ od Siedlec; k o -
z i a r a m i zwie też lud mieszczan ze Stoczka w łukowskim powiecie. K o -
ź 1 a r z e to mieszkańcy miasteczka Skępe w powiecie l ipnowskim, k o z i a -
r z e znów to szewcy w Dobczycach. Może należałoby tu włączyć za Karłowi­
czem i nazwy c h ó z i a k, k o z i a k, k ó z i e c używane nad Notecią w oko­
licach Czarnkowa na oznaczenie komorników i budników, a także c h a z a -
k ó w czy k o z a k ó w pod Rawiczem, choć inne próby wyjaśnienia wydaj ą
s i ę bardziej prawdopodobne.
K r o w i a r z e to mieszkańcy okolic Piotrkowa kuj awskiego używaj ący ­
wbrew powszeclmemu zwyczaj owi - krów do robót polnych. O w c z a r z a -
m i zwie się w Łęczyckiem szlachtę kaliską, na jednym dworku siedzącą, a
także mieszczan. K a r p i a n y czy k a r p i k i, mieszkańcy księstwa zator­
skiego, noszą przezwisko od licznych stawów rybnych.
Od uprawy owsa, który najczęściej siej ą, noszą nowotarżanie przezwisko
o w s i a k ó w. Wieś Borowa w powiecie pilzeńskim dzieli się na dwie części o
różnej glebie: mieszkańcy dzielą się na ż y t n i a k ó w i o w s i a k ó w. Ś 1 i -
w i a n a m i lub j a b ł c z a r z a m i zwą włościan sadowników w Biskupicach
w powiecie wielickim. Mieszkańcy na Kurpiach noszą przezwisko w ł o c h u -
n i a r z y od jagód włochunów, których całe fury dostarczaj ą do Warszawy.
J a ł o w c z a k a m i nazywaj ą dalsi sąsiedzi szlachtę ze Zdziar w powiecie
płockim, która na opał używa j ałowca.
§ 25. Dużo wreszcie nazw pochodzi od głównego zaj ęcia ludności . Jak wia­
domo, miasteczka, a często także wsie, zajmuj ą się pewnym tylko rodzajem
wytwórczości; w niektórych miejscowościach siedzą sami szewcy, w innych
garncarze, w innych znów siciarze itd., stąd też nietrudno o nazwy, określające
całą grupę przez ich główny zawód.
Tak więc s z e w c a m i zwą mieszczan z Siemiatycz na Podlasiu, k o p y -
c i a r z a m i mieszkańców Koprzywnicy w Sandomierskiem; ł u p i e r z a m i
zwą nad Rabą i Skawą mieszkańców Zembrzyc, garbujących skóry końskie,
o b ł u p y k o t i u h y, oprawcy, to przezwisko mieszczan z Kut na Pokuciu.
S z e r g a, oprawca, to przezwisko mieszczanina w ogóle. K o ż e m i a k a m i
zwą na Litwie tzw. Tatarów litewskich, trudniących się przeważnie garbar­
stwem.
Mieszczanie z Wadowi c noszą przezwisko f i a c z a r z y, gdyż w mie­
ście j est dużo rzeźników; r z e ź n i k a m i zwą w powiecie j anowskim wło­
ścian przybyłych z Galicj i ; p ł u c z y fi a k a m i nazywa się obelżywie mie­
szkańców miast. O b w a r z a n c z a r z e to mieszkańcy Osieka w Sando­
mierskiem.
Od zajęć leśnych pochodzą nazwy s m o 1 a r z y we wsi Gibałki na Kur­
piach, którzy dawniej pędzili smołę, szeroko znana nazwa b u d n i k ó w, ko­
lonistów leśnych na ziemiach wschodnich, a także w Puszczy Kampinoskiej i
jaktorowskiej ; koloniści ci mieszkali w stawianych naprędce budach i trudnili
się rabunkową gospodarką leśną. P i 1 a r z a m i zwano w Lubelskiem wło­
ścian, przybyłych z zaboru austriackiego (czy od piłowania drzew?). T r y b a -
r z a m i zwą sąsiedzi ludność nadwiślańskich wsi od Piekar aż do Bóbrka,
trudniącą się holowaniem galarów w górę.
G ó r n i k i lub g ó r n i a k i to lud w powiecie chrzanowskim, obfituj ą­
cym w kopalnie; z w a r y c z e to d o dziś dnia jeszcze pozostała nazwa wło­
ścian młodiatyńskich i kniaźdworskich w okolicach Peczeniżyna, gdzie nie­
gdyś były żupy solne.
R y b a k a m i nazywa się powszechnie nadmorskich Kaszubów. R y b u -
s y to przezwisko mieszkańców Wzdowa w okolicach Sanoka, gdzie prowa­
dzi się gospodarkę rybną. W. Potocki w Moraliach wspomina:

Toż o Prusakach, Ślązakach i dziś między nami


Mówią, że jako wydry prześmierdli rybami .

D z w o n i a r z e to mieszkańcy Kadzidła w puszczy kurpiowskiej obowią­


zani do posług kościelnych. K r ę c i b a t y to mieszczanie puławscy, trudniący
się furmaństwem.
Od drobnego rękodzieła pochodzą nazwy p r z e t a c z a r z y z Budzowa
na Pogórzu, k i j a n a r z y wyrabiaj ących kij anki w Osielcu; g r z e b i e n i a ­
r z y w Górnych Ś leszowicach, o n u c a r z y w Dolnych Ś leszowicach w po­
wiecie wadowickim itd.
Do obcych również stosuj e się podobne określenia: d r u c i a r z e to częste
określenie Słowaków, którzy jako domokrążcy obchodzili całą Polskę; Wło­
chów nazywa się czasem k a t a r y n i a r z a m i.
VI. PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE
NA ULUBIONE POTRAWY

§ 26. Również odmienne gusty kulinarne dają niej ednokrotnie powód do


wzaj emnych docinków i przezwisk. Naj bardziej z nich znane i najstarsze to
chyba b o ć w i n a na określenie Litwinów, a także b o ć w i n i s k o lub b o -
t w i n i s k o, b o ć w i n i a r z. Nazwa ta pochodzi od l itewskiego zwyczaj u
kwaszenia ogonków liściowych ćwikły i używania ich n a zupę, której t o bo­
ćwiny w Polsce nie używano, uważając, że nie jest to potrawa dla ludzi; tak
więc np. odzywa się Pasek, wyładowuj ąc złość na Litwinów, którzy go nocą
napadli:

Z a coś mnie, taki synu, kukuć, napastował?


Wszakżem boćwiny w Wilnie nic nie zakosztował,
Bo to świńska potrawa, jeść się jej nie godzi,
Widzę, Litwin a świnia w jednej sforze chodzi .

Szyderstwa z boćwiny litewskiej po szlacheckich silvach rerum w wieku


XVII są częste. Na odwieczny żart, zwrócony przeciwko Mazurom, że się śle­
po rodzą, odpowiadali zaczepieni Litwinom: „Czy u waszego Radziwiłła bo­
ćwina się obrodziła?"
B a r s z c z a m i makowskimi nazywają sąsiedzi mieszkańców podgórskie­
go Makowa, od barszczu buraczanego, który chętnie spożywaj ą; b o b r a r z a -
m i („bóbr", „bób") mieszkańców Sławkowa, którzy sadzą dużo bobu, stano­
wiącego ich główne pożywienie. Ś mieją się chłopi z mieszczan, że źle się odży­
wiaj ą: „Mięsa nie j adł, a kluj e zęby na ulicy".
B o r ó w c z a r z a m i zwą sąsiedzi mieszkańców Głogowa, c e b u 1 a r z a ­
m i mieszczan z Ropczyc.
K a r p i e 1 a r z e to mieszkańcy Byczyny w powiecie chrzanowskim. Lud­
ność Nowogrodu nad Narwią nosi nazwę g r y c z a n, gdyż trudni się wypieka­
niem i sprzedażą ulubionych w okolicy placków gry czanych; dżiś jednak rzad­
ko się j uż te placki spotyka i nie wszyscy umieją je wypiekać; Potkański zna
nazwę h r e c z a r y. R e j b a k a m i zwi e się mieszkańców wsi Gral i na Kur­
p iach od rejbaków, klusek kartoflanych, za co ci ogromnie się gniewaj ą. S i -
t a r z a m i nazywano dawniej Mazurów; nazwa ta miała wziąć początek na
elekcj i Walezego od kaszy, którą żywiono l iczne rzesze drobnej szlachty ma­
zowieckiej . Ludność białoruską od Suchowol i nazywaj ą Mazurzy k a p u -
ś n i a k a m i.
K i s z k a m i zwie się mieszkańców Nowej Góry w powiecie chrzanow­
skim; g ł u p i ą k i s z k ą ż m u d z k ą lub też ż m u d z k i m i s z u p i e -
n i a m i zwie Litwin Żmudzina; szupienie jest to narodowa żmudzka potrawa,
p ęczak z opiekanym wieprzowym, a wśród półmiska zakręconym i do góry na­
strojonym ogonem - j ak objaśnia W. Pol. Ż ó ł t o b r z u c h y to przezwi­
sko Sandomierzan, których ulubioną potrawą były flaki na żółto.
Kilka nazw pochodzi od zup, właściWych różnym okolicom. Mieszkańcy
Przebieczan w powiecie wielickim noszą nazwę ż u r a r z y od ulubi onego
żuru; ż u r o w n i a k a m i nazywa lud nadrabski mieszkańców wsi Grodko­
wic, Łysokań i Szarowa. G a I a s i a r z e to zwolennicy zupy owocowej lub
jagodowej zwanej galas ze wsi Bodzanowa w powiecie wielickim. S e k u -
1 a t c a r z a m i zwą sąsiedzi amatorów sekulatki w Sułowie, również w powie­
cie wielickim. Wreszcie Żydzi przemyscy otrzymuj ą od swych współwyznaw­
ców przezwisko p r e m e s ł e r j a u e c h, zupa przemyska.
B o c h e n i a r z a m i nazywa się robotników rolnych idących na l ato do
Prus; głównym ich pożywieniem jest chleb i mleko. M a ś I a n c a r z e w To­
maszkowicach w powiecie wielickim raczej od kuchni się wywodzą niż, jak
podaje Cercha, od chodu poważnego kobiet, „że gdyby na ich głowi e postawić
maślnicę z maślniczką, to by się nie wylała".
Kilka przezwisk „kuchennych" stosuje się do obcych, z nich najczęstsze to
k a r t o f i a r z e na określenie Niemców (na Mazowszu i Podlasiu) czy k a r -
t o f i a n n i k i na Litwie. „Jak Niemiec, z głodu zj adam kartofle, a buty po­
darte jak pantofle" - pisze Czajkowski w Dziwnych życiach Polaków, gdzie
indziej znów życzy Niemcom, „żeby pludry szwaby tam zmykal i, gdzie piwa
nie warzą, gdzie kartofel nie sadzą". W okolicach Nakła koloniści niemieccy,
przybyli j eszcze za czasów Fryderyka II, noszą nazwę w r u k e fr e t e, pożera­
cze brukwi. Do Włochów stosuje się często określenie m a k a r o n i a r z y.
VII. PRZEZWISKA ZWIERZĘ CE

§ 27. Liczne sąprzezwiska zwierzęce. Takjak w życiu codziennym człowie­


ka głupiego nazywamy osłem, a niezgrabnego koniem, tak też w stosunku do
całej grupy nietrudno o taką nazwę. C i e 1 a k i to mieszkańcy Ościłowa w
ciechanowskim powiecie; c i o ł k i to mieszkańcy Paczółtowic w powiecie
chrzanowskim; c a b a n y to mieszczanie chrzanowscy i w ogóle mieszcza­
nie; ź r ó b k a m i nazywaj ą włościan mieszczanie w okolicach Oj cowa.
S z i a u 1 i n b u I i s, byk szawelski, to określenie Żmudzinów z tamtych oko­
lic. Tu też włączyć należy powszechne i stare określenie Niemców, s z o ł ­
d r y, pochodzące od niem. „schulter"; w niektórych okolicach (np. w Cieszyń­
skiem) szołdra oznacza szynkę i tak też należałoby widzi eć w Niemcu opasłą
szynkę, świnię. R y s i a m i nazywają mieszczanie wieliccy okolicznych chło­
pów, s u k a to Żydówka na Mazowszu.
Kilka nazw mamy ze świata ptaków, a więc przede wszystkim powszechny i
stary k u k u ć, w litewskiej formie k u k u t i s, na oznaczenie Żmudzina. Li­
twini żalili się na Paska, że wyj eżdżaj ąc z gospody, napisał na ścianie „wiersze
narodowi naszemu hańbę czyniące", zaczynające się od słów:
Za coś mię, taki synu, kukuć, napastował?

K u k u t i s oznacza dudka czy kukułkę . Wedle obj aśnień Kiborta, Ż e -


m a j t i s k u k u t i s znaczy: Żmudzin kukułka, mówiący j ęzykiem kukułki,
która śmieje się i krzyczy, wydając dźwięki podobne do głosu ludzkiego,
lecz n iezrozumiałe. „Żemajti kukuti, kudiet ne kukuui ?" Żmudzinie kukuł­
ko, czemu nie kukasz? - mówi przysłowie, określaj ąc tych, którzy ukrywaj ą
myś l .
Także k u 1 o n czy g u 1 o n, bardzo powszechne przezwisko mieszczanina
w Małopolsce, zwłaszcza w Kieleckiem, oznacza ptaka brodzącego (oedicne­
mus) . Mieszkańcy Łośna pod Sławkowem to g a w r o n y . K w i c z o ł a m i
nazywano w dolinach ludność góralską, roznoszącą po miastach kwiczoły na
sprzedaż.
Szeroko znanym przezwiskiem są p i s k o r z e czy p i s k o r k i łęczyc­
kie; nazywano tak drobną szlachtę i mieszczan. Było to przezwisko obraźliwe :
„biada temu, kto by się z tern odezwał wobec Łęczycanina lub smuknął tylko
ustami, naśladuj ąc głos piskorka" - pisze Darowski. Nazwę tę mieli Łęczyca­
nie już to od okolicy, obfituj ącej w bagna pełne piskorzy, j uż to od tego, że pili
jak piskorze . Ł o s o s i a m i nazywano Sandeczan, mieszkających w dolinach,
zapewne od połowu ryb.
Z i e m s k i m i k r e t a m i przezywa się mieszkańców Psar w powiecie
chrzanowskim, zapewne górników. J e ż e to Kurpie z Jeglij owca, gdzie pod
jałowcami gnieździło się dużo jeżów, podobnie w i e w i ó r k a r z a m i nazy­
wano mieszkańców Olszyn. Ś I i m a k i to przezwisko nadawane włościanom
przez mieszkańców Skały w powiecie olkuskim; s z a r a n a m i, czyli szarań­
czą, zwie zaściankowa szlachta w Delejowie w powiecie stanisławowskim Ru­
sinów.
H a d i u g a, gadzina, to popularna nazwa włościan ruskich, częsta w okoli­
cach Lwowa i na Podolu.
VIII. POCHODNE ZNACZENIE NAZW
PLEMIENNYCH

§ 28. Widzieliśmy dotychczas, jak na podstawie pewnych cech charaktery­


stycznych można utworzyć nazwę czy przezwisko na oznaczenie danej grupy;
obecnie przyjrzyjmy się kilkudziesięciu przykładom rozwoj u znaczenia w od­
wrotnym kierunku: nazwa plemienia, z którym łączy się powszechnie pewne
określone właściwości, może stać się łatwo przezwiskiem ludzi, maj ących dane
właściwości; jednym słowem, nomen proprium może się zmienić w nomen
generis.
O przykłady przezwisk, które w ten sposób powstały, nietrudno. Bardzo ty­
powy będzie tu g ó r a 1 : nazywają tak ludzi niewychowanych, nie umiejących
się zachować, głupich, niezgrabnych. „Ty góralu, ty góralskie nasienie'', wy­
myślaj ą w Krakowskiem. Podobnie nazwa górali ruskich, r u s n a k ó w, za­
częła z czasem oznaczać ludzi niezgrabnych, z gruba ociosanych; R u s i n jest
również wyzwiskiem: „Ty rusinie, ty byku ruski", wymyślano sobie na Klepa­
rzu pod Krakowem. H u c u ł e m żartobliwie nazywano w Kamieńcu Podol­
skim człowieka dobrze zbudowanego i tęgiego. Nazwa b o j k ó w j est rów­
nież pogardliwa; nie ma większej obelgi dla Hucuła, jak go nazwać bojkiem.
B u r ł a k, chłop wielkorus, osiadły na Litwie lub Białorusi, oznacza również
człowieka nieokrzesanego (w Łomżyńskiem) . L i t w i n jest także wyzwiskiem
i był nim już przed trzystu laty; czytamy przecież u Potockiego w Ogrodzie
fraszek:

A skoro jeden drugiemu przymówi,


W gębę towarzysz da towarzyszowi . ·

Gdy go w tym inszy żałuje tenninie,


Nic to, przeciem ja mu też rzekł: Litwinie.

Do dziś dnia z odcieniem pogardy mówi Podlasiak o Litwinach; nazywa tak


wszystkich mieszkańców z prawego brzegu Bugu. P o d 1 a s i a k j est rów­
nież wyrazem obelżywym w ustach ludu mazowieckiego, choćby w samej War-
szawie. K a s z u b a ma też odcień lekceważący; nazywano tak szyderczo
bambrów z Rataja pod Poznaniem. Natomiast aby Kaszubę obrazić do żywe­
go, trzeba go nazwać p o m a r e ń k i e m (Pomorzaninem ewangelikiem). Na­
zwa b a m b r ó w również była używana w sensie uj emnym. Na Ś ląsku Cie­
szyńskim obraźliwa jest nazwa 1 a c h a.
Z obcych narodowości bardzo szeroko znany jest c y g a n w znaczeniu
oszusta, kłamcy; n i e m r a to kobieta brzydka i niezgrabna, s z w e d to czło­
wiek brudny, nieporządny (Częstochowa), s z w e d b a b a - herod baba
(powszechnie).
Przypomnieć można, że nazwa Polaka była również używana w sensie
obraźliwym : u Niemców albo też na pograniczu polsko-niemieckim, na Ś lą­
sku. W niedawnych latach czytaliśmy niejednokrotnie o takich procesach na
Górnym Ś ląsku : ktoś, nazwany p o I a k i e m, choćby i Polak rodowity, skar­
żył o obrazę również rodowitego Polaka. Zj awiska to zresztą dość dawne;
j uż Karpiński, bawiąc w W iedniu w r. 1 770, słyszał, j ak „w magistracie
tamtej szym jeden człowiek z pospólstwa z drugim kłócił się i maj ątek stra­
cił, że go tamten polakiem nazwał, co u nich najwi ększym tam gatunkiem
j est połaj ania" . .
§ 29. Nazwy plemienne przybierają też łatwo inne znaczenie, zamiast grupy
plemiennej oznaczając wyznaniową, zawodową itp. Charakterystycznym przy­
kładem j est n i e m i e c, który w Poznańskiem i na Pomorzu oznacza często
ewangelika; niemiecka wiara to protestantyzm, a p o I s k i e n i e m c y to w
ustach ludu poznańskiego Polacy ewangelicy. Nawet katolicy Niemcy na Po­
morzu na ewangelika mówią n i m z, niemiec. Oczywiście niemiec może ozna­
czać także pochodzącego z państwa niemieckiego; tak więc chłopi z Łomżyń­
skiego osiedli w Ameryce tak opowiadali Al. Janowskiemu o sąsiedniej farmie
poznaniaków: „Oni są dajczkatolisz, ale chociaż niemcy, mówią wszyscy tylko
po polsku i twarde katoliki''. Określenie d e u t s c h k a t o I i s c h bardzo czę­
ste w Poznańskiem stwierdza, jak powszechnie identyfikuj e się Niemca z pro­
testantem.
Ciekawym trafem tam, gdzie cała ludność polska jest ewangelicka, jak w
Wiśle w Cieszyńskiem, k a t o I i k jest Niemcem. M a z u r a m i nazywa się
ewangelików polskich w Ostródzkiem, choć nie należą już do etnograficznego
Mazowsza.
S z w a b to niedowiarek, podobnie jak k a I w i n, który oznacza w ogóle
bezbożnika.
K o z a k oznacza chłopaka, zawadiakę, zuchwalca; pierwotna nazwa ple­
mienia stała się określeniem charakteru, przypuszczalnie za pośrednictwem
dawnych kozaków dworskich, znanych z hardości. K o z a k a m i nazywają
emigranci polscy w Nanticoke w Pensylwanii Irlandczyków, do których nie­
chętnie się odnoszą.
Nazwa stanowa s z I a c h c i c oznacza wśród ludu każdego ubranego po
miej sku.
Zawód oznacza się czasem nazwą plemienną. S z w aj c a r to odźwierny.
W ę g i e r jest przekupniem wędrownym najróżnorodniejszych drobiazgów,
naj częściej Słowakiem. M o s k a I to żołnierz; mówi się więc na Podlasiu
ruskim: „Mój syn paszoł w moskali, jaho brat buł moskalem". Woj sko polskie
nosi również nazwę „polskich moskali". R u s e k oznacza w Poznańskiem
pasterza wołów; niegdyś przypędzano tam woły z Rosj i . W a ł a c h, W o ł o c h
to pasterz wysokogórski ; ponieważ cała kultura pasterska górska przyszła do
nas od Rumunii, W o ł o s z y n stał się synonimem pasterza. H o I ę d r a m i
zostali osadnicy nadwiślańscy bez względu na pochodzenie.
Tutaj dodać można, że w powiecie radzymińskim g ó r a I k ą nazywa się
koszenie zboża po dworach. Niegdyś pracowali tu górale, tzw. bandosi , ban­
dami chodzący; z czasem miejscowi ludzie szli na kośbę, ale nazwa stara zo­
stała.
§ 3 0 . Wreszcie przenosi się czasem nazwę znienawidzonego plemienia na
diabła, na zwierzęta, zwłaszcza na robactwo domowe itp.
Co do diabła, to powszechnie lud wyobraża go sobie j ako obcego, w cudzo­
ziemskim stroju. Albo też wśród szczepu, którym się pogardza, ale który się
posądza o rozmaite sztuczki czarodziejskie, szuka się właśnie złego. Powszech­
ną nazwą diabła na Ś ląsku jest c z e c h m a n. D i a b ł e m p i ń s k i m albo
też p o 1 e s k i m zwą Litwini pińczuków siedzących w błocie, d i a b ł ó w
o d p i ń s k i e g o b ł o t a.
Rozmaite nazwy plemienne otrzymuj e robactwo domowe, karakony czy ta­
rakany. Nazywa się je (zależnie od orientacji) fr a n c u z a m i lub p r u s a ­
k a m i (także p e r s a k a m i), w Rudawie pod Krakowem k r a k o w i a k a ­
m i; po niemiecku fr a n z o s e n lub r u s s e n. F r a n c u z a m i też nazywa
się dość powszechnie nierogaciznę. M a z u r e k to świerszcz; t u r e k jest
nazwą psa, w ę g i e r to wrzód u bydła; ż y d to czarna plama na ścianie po
bieleniu lub plama atramentowa.
ZABAWNE OPOWIADANIA
O SĄSIADACH
W śród licznych opowiadań komicznych, utrzymujących się nieraz przez dłu­
gie wieki w żywej tradycj i , wyróżnia się grupa żartobliwych opowiadań wy­
śmiewaj ących głupotę czy naiwność sąsiadów. Odwieczna to potrzeba czy za­
bawa ludzka wyśmiewać obcych, choćby i skądinąd bliskich; widocznie czło­
wiek czuj e się bardziej wartościowy i mądrzej szy, gdy stwi erdzi , że sąsiedzi są
śmieszni, niedołężni czy tępi.
Oczywiście, opowiadania te nie są oparte na faktycznych obserwacj ach; są to
prawie wyłącznie karykaturalne, fantastyczne wieści, które maj ą na celu zlekce­
ważenie i pognębienie sąsiadów. Umysłowość pierwotna wymaga ostrych, j a­
skrawych argumentów: nie wystarcza stwierdzić po prostu, że sąsiedzi są mniej
inteligentni, że gospodarzą lekkomyślnie, że są mniej zręczni w posługiwaniu
się bronią czy też mają uboższą tradycję, lecz trzeba niższość ich udowodnić,
przypisując im jakieś wyjątkowe, nadzwyczajne cechy. Ludzi, mieszkających
gdzieś daleko, za siódmą górą i siódmą rzeką, można było przedstawiać jako
fizycznie odmiennych, olbrzymów czy karłów, z takimi czy innymi deformacja­
mi; w stosunku do bliskich sąsiadów należało stosować inne metody: wyśmie­
wać ich braki intelektualne. Otóż więc te nasze opowiadania dotyczą właśnie
tych braków przypisywanych sąsiadom: jest to jakby dalekie echo przeszłości,
przeżytki dawnych niechęci i nienawiści plemiennych, które w ciągu wieków
zmieniły się w zabawne opowieści - tak jak dawna broń stała się z biegiem
czasu zabawką dziecinną. Łuk i proca służą dziś dzieciom, niegdyś decydowały
o losach dynastii i państw; opowiadania, które dziś służą zabawie, były dawniej
encyklopedią wiadomości o szerokim świecie i podstawą społecznego myślenia.
Opowiadania te powtarzaj ą się bardzo często; to samo, co opowiada się o
mieszkańcach naj bliższych okolic np. na Mazowszu czy na Pomorzu, powta­
rzają Niemcy, Francuzi, Szkoci . Jeżeli jakaś grupa chce uzasadnić niechętne
czy też lekceważące stanowisko wobec sąsiadów, to najczęściej posługuje się
typowymi, odwiecznymi wątkami . Wątki te są powszechnie w całej chyba
Europie znane, najlepiej może w Niemczech, gdzie obejmuje się je nazwą
„Schi l dblirgers chwanke". W systematyce Ati Aarnego : Verzeichnis der
Marchentypen, Helsinki 1 9 1 O, mamy specj alny dział zestawiający te wątki
(numery 1 200-1 3 3 0). Zadaniem naszym jest zestawienie dość szczupłego
materiału polskiego i złączenie go z wykazem Aamego tam, gdzie to jest moż­
liwe. Okazuje się, że blisko połowa internacjonalnych wątków znana jest także
na ziemiach polskich.
Wymieniamy parę ważniejszych pozycji bibliograficznych:
Opowiadania żartobliwe z Płockiego zebrał L. Rutkowski, Gościccy Papaje
w świetle podań szlacheckich, „ Wisła" XV; materiał ten uzupełnił nieco I . Sad­
kowski , Wieś szlachecka Gościce, „Wisła" XV.
Wersje o mieszkańcach Chojna, osady tzw. Mazurów wieleńskich nad Wartą
w powiecie szamotulskim, podał Kolberg, „Poznańskie" I, potem K. Nitsch,
Pojęcia ludu wielkopolskiego o Mazurach, „Wisła" XVI .
Dużo materiału z Pomorza, polskiego i niemieckiego, zebrał G. Smólski,
Drwinkowania i żarty Pomorzan, „Wisła" XVI ; z Kaszub dorzucił coś niecoś
Nadmorski, Kaszuby i Kociewie, Poznań 1 892.
Opowiadania o mieszkańcach niemieckiej osady Wilamowic z zachodniej
Galicj i zebrał J. F. Magiera, Papaje a Wilamowicanie, „Wisła" XV. Na zwią­
zek polskich opowiadań z obcymi zwrócił uwagę St. Jantzen, Jeszcze z powo­
du anegdot o Papajach i Pobożanach, „Wisła" XV; nieco paraleli podał Fr.
Krcek w „Ludzie" V.

S i a n i e s o I i (Aame 1 200)

Mieszkańcy Canowa na Pomorzu wydawali dużo pieniędzy na sól; by je


oszczędzić, obsiali solą duży wzgórek piaszczysty i poleci li pasterzowi gmin­
nemu baczyć, aby bydło nie robiło szkody w zasiewie. Na wzgórku wyrosła
obficie pokrzywa, którą Canowianie uważali za roślinę solną.

W y n o s z e n i e b y k a (Aame 1 2 0 l )

Canowiani e zasiali sól i uważali, by bydło nie robiło szkody w zasiewie;


pewnego dnia byk wchodzi w szkodę. Pasterzowi nie pozwolono spędzić byka,
by nie stratował roślin, nie odważono się też na spędzenie go kamieniami, by
szkody nie zwiększać; rada miejska wysłała więc ośmiu ludzi, którzy związali
bykowi nogi i usunęli go taczając.
Mieszkańcy Żelaznej na Pomorzu w podobny sposób spędzali bociana z lnu:
sporządzono nosze i j ednego Żeleźniaka z batem poniesiono na nich, aby spę­
dził bociana. 1

1 „Wisła", XVI. Nadmorski .


N i e z n a n e z w i e r z ę s i e r p (Aame 1 202)

Gościccy Papaj e, obchodząc swe włości, widzą, jak w jednym miejscu tra­
wa jest wyjedzona, a koło tego na kupie trawy leży sierp, który wygląda jak
padalec, a żre trawę jak wół. Starsi orzekli, że trzeba go zabić, bo niedługo całą
łąkę wyżre i nic dla bydła nie zostanie; ktoś odważny uderzył weń leszczyno­
wym kij em, a nieznany zwierz wpił mu się w kark. Nikt nie miał odwagi wyj ąć
sierpa, dopiero z ostrożnością za pomocą narzędzi gospodarskich go wycią­
gnięto, po czym spalono, przysypano ziemią i przywalono kami eniami. „A wi­
dzisz! Takiś był hardy, a jednak ci się spaliło twe ogromne łbisko niby jakie
drewno".
Analogiczna opowieść dotyczy Wilamowic.
Podobnie zachowali się Chojanie, którzy spostrzegłszy sierp, uznali , że to
„robaczyca"; gdy zaś sierp, uderzony kijem, odskoczył, raniąc bij ącego, posta­
nowili robaczycę spalić na miejscu i przy tym cały łan żyta zniszczyli.
Białorusini w okolicy Suchowoli opowiadają o Mazurach, że zobaczywszy
sierp, uznali, że to „żmieja"; powtarza się wersja o skaleczeniu bijącego Maćka,
paleniu i zakopaniu krwiożerczego sierpa. „Ot, jakije mazun:� razumnyj e ! " 1

K r o w a n a d a c h u (Aarne 1 2 1 0)

Chałupy w Gościcach były stare, trzeba było je poszyć; j eden z Papaj ów


przez pomyłkę poszył dach nie wymłóconymi dobrze snopami . Na wiosnę wy­
rosło na chałupie bujne żyto i oszczędny gospodarz przystawił do dachu drabi­
nę, na niej położył deski i ciągnął tak związaną za golenie krowę, by zj adła
rosnące na dachu żyto. Gdy ją wciągnął do okapu, sąsiad zwrócił mu uwagę, że
lepiej by było zżąć zboże i dać krowie na ziemi ; gospodarz puścił więc krowę,
która na miejscu się zabiła.
Canowianie pomorscy widząc, jak trawa porasta na ratuszu, postanowi Ii
spaść ją bykiem gromadzkim; założyli więc bykowi pętlę na szyję i wciągnęli
na wieżę, udusiwszy w pół drogi.
O Wilamowicach opowiadaj ą, że tam organista pasał krowę na dachu ko­
ścioła.
Wariant czeski (w Kocourkowie), wraz z ciekawą ryciną z r. 1 83 7 przed­
stawiaj ącą wyciąganie krowy przez mieszczan pod wartą burmistrza, podał Ć.
Zibirt, Stara wyobrazeni ćeskych povesti, Ćesky Lid XI.

1 Federowski, „Lud białoruski", III.


G r y k a j a k o w o d a (Aarne 1 220?)

Poszli Papaje gościccy na odpust w nie znane sobie strony; po drodze napo­
tkali pole z kwitnącą gryką, a ponieważ to .było wczas rano i nad polami wisia­
ły opary, myśleli, że są nad wielką wodą, którą trzeba przepłynąć. Pokładli się
więc i czołgaj ąc się na brzuchach, przepłynęli rzekome jezioro.
Toż samo opowiadaj ą o Wilamowiczanach, którzy w pielgrzymce do Rzy­
mu mieli tak płynąć przez pole lnu.
Na Kaszubach (powiat kartuski) opowiadają o mieszkańcach j ednej wsi , że
pełzali oni przez pole modrego Inu, myśląc, że to j ezioro, a potem liczyli się i
doliczyć nie mogli; mamy tu do czynienia z połączeniem z innym kawałem,
który osobno omawiamy (Aarne 1 287).
Motyw ten jest dobrze znany w literaturze ludowej ; występuj e on nie tylko
jako kawał sąsiedzki, lecz łączy się z opowieścią o Żydach idących na wojnę,
szeroko znaną i do dziś dnia w różnych wariantach opowiadaną. Na cykl ten
zwrócił uwagę najpierw I. Franko : Wojna żydowska, „Wisła" VI, zestawiaj ąc
opowiadanie zasłyszane w powiecie drohobyckim ze współczesnym drukiem i
poematem komicznym z końca XVII I wieku pt. Żydoswaros, a potem próbuj ąc
przedstawić dzieje literackie tych tekstów na podstawie obszernego materiału
porównawczego; w następnym tomie „Wisły" VII mamy uzupełnienia Franki:
Jeszcze wojna żydowska, z wieloma paralelami egzotycznymi, dalej R. Ł. (Ło­
paciński) dorzucił przyczynek: Do art. /. Franki, „Wisła" VII, wskazuj ąc na
siedemnastowieczną broszurę : Wyprawa żydowska na wojnę, która jest przy­
puszczalnym źródłem późniejszych tekstów Wojny żydowskiej. W kilkanaście
l at później T. Dąbrowski ogłosił artykuł: Z dziejów poezji ludowej, „Lud" XV,
uzupełniaj ąc materiał wersjami rękopiśmiennymi. K. Badecki Literatura mie­
szczańska w Polsce XVI! wieku, Lwów 1 925, omówił szczegółowo wydanie
Wyprawy żydowskiej z r. 1 606 i zestawił literaturę przedmiotu.
Nie ulega wątpliwości, że te drukowane czy rękopiśmienne wersj e są źródłem
ludowych opowiadań o wojnie żydowskiej ; scena z gryką powtarza się tu po­
wszechnie, a nadto zgadzają się także imiona bohaterów. Oto ustęp z rękopisu
Opisanie woyny żydowskiey:1

Tuż z wiełkiem sercem wszystkich się rusili,


Aż gdzie tul Rećków kwitnoł natrafili.
Tam się już ne mała Woyskiem sprzećków stała.
Ay way mir.

1 „Wisła'', VI.
Posyła Ureń po Arędarz tego,
Co bul pomocnikiem potićków pierwsiego,
By i tu poradził , Albo przeprowadził.
Ay way mir.
Arędarz przybiegł, skoro mu znać dali,
Pyta, co chceci, oni tak wskazali,
Jak tych wodziów plinąć, czy go można minąć.
Ay way mir.
Arędarz siwich pogłaska! swych brodziech,
Tu Rećkiem kwitną, żadnych nie ma wodziech,
Tu samego Chleba plinąć ne potrzeba.
Ay way mir.

Żydoswaros zaś, biegłym wierszem przez dobrego poetę ułożony, tak rzecz
ujmuj e : '
(hetman)
Postrzegłszy hreczkę, co kwiatem bielała,
Krzyknie: Czekajcie waleczni rycerze!
Rzeka się jakaś szeroka rozlała.
Niech każdy żywo do mostu się bierze!
Wtem Herszko junak odezwał się głośnie:
Alboż to woda? Wszak to hreczka rośnie !

Scena z hreczką pozostała tylko w niektórych tekstach ludowych; częste


pieśni o Żydach idących na wojnę normalnie j ej nie znają. Z tekstów wierszo­
wanych znane mi są dwa z Białej Rusi, zapisane przez Federowski ego2 w oko­
licach Suchowoli :

Iszli dalej, abaczyli jeszcze bulszu wodu,


Stali kryczać i płakać.
Potym dawaj prasić taho Uryna,
Żeb przyzwau na radu staraho rabina:
„Oj rabinie, rabinie, ty jest rabin z rodu,
Poradź, poradź, jak pierepluwać hetu wodu?"
Pajechau rabin, pad im konik bryka,
Aż to nie woda, a na polu hryka.

Jest rzeczą znamienną, że tekst ten jest częściowo dosłownie zgodny z ręko­
piśmiennym tekstem, ogłoszonym przez Dąbrowskiego; także imię hetmana,
Ureń czy Uryn, świadczy, że mamy tu do czynienia z tym samym tworem,

1 Kolberg, „Krakowskie", II.


� Federowski, „Lud białoruski", III.
zdeformowanym przez sto kilkadziesiąt lat ustnej tradycji. Na Białorusi często
utrzymują się treści, w etnograficznej Polsce już zaginione.
Z tekstów prozaicznych znany jest ruski tekst z powiatu drohobyckiego, za­
pisany przez Frankę ' ; dwa dalsze teksty cytuje Bolte-Polivka.2
Oczywiście, dzisiej sze opowiadania o wojnie żydowskiej łączą się jedynie
pośrednio z kawałami o Papajach i Wilamowiczanach. Kawały są odwieczne i
ogólnoeuropejskie; opowiadania zaś powstały względnie późno na gruncie pol­
skim. Geneza ich j est, zdaje się, dość prosta: na wzór rozmaitych wypraw, ulu­
bionego tematu końca XVI i XVII wieku, Albertusów czy plebanów idących na
wojnę, wyśmiewających protestanckie czy katolickie duchowieństwo, powstała
także Wyprawa żydowska, w którą włączono motyw wędrowny o głupich są­
siadach, którzy grykę wzięli za wodę - i tak poprzez literaturę motyw ten,
złączony z żydowską wyprawą na wojnę, przetrwał po dziś dzień w książecz­
kach ludowych i żywej tradycj i.
Paralele obce kawału sąsiedzkiego omówił I. Franko3, sięgając w zestawie­
niach daleko, może nawet za daleko. Bołte-Polivka4 ze zwykłą drobiazgowo­
ścią zestawia warianty niemieckie, francuskie, szwedzkie, bułgarskie, serbskie,
polskie, białoruskie, łotewskie, estońskie.

C h w y t a n i e w i e w i ó r k i (Aarne 1 227)

Drobna szlachta na Kowieńszczyźnie wyśmiewaj ąc Mazurów opowiada, j ak


to dwóch Mazurów postanowiło złapać wiewiórkę, by ją potem zj eść. Jeden
wlazł więc na drzewo, drugi poszedł po garnek. Wiewiórka tymczasem prze­
skoczyła na sąsiednie drzewo, Mazur zaś myśląc, że jako większy lepiej potra­
fi skakać, skoczył za nią, spadł i potłukł się mocno. Wrócił tymczasem towa­
rzysz z garnkiem, a widząc leżącego, pomyślał, że zj adł już wiewiórkę i syty
odpoczywa; zaczął go więc okładać kij em.5
Toż samo, krócej , opowiadają sąsiedzi o tzw. Mazurach wieleńskich w Choj­
nie: Mazur w pogoni za wiewiórką skoczył na sąsiednie drzewo i zabił się
spadaj ąc.
Ten sam tekst znany jest też Białorusinom w okolicy Mścibowa.6

1 „Wisła", VI.
z Bolte-Polivka, Anmerkungen zu den Kinder-u.. Hausmiirchen d. Briider Grimm, Hr.
' I. Franko, Wojna żydowska, „Wisła", VI. Jeszcze wojna żydowska, „Wisła'', VII.
4 Bolte-Polivka, III.
5 „Wisła", XIX .
6 Federowski, „Lud białoruski", III.
W y n o s z e n i e n a g ó r ę k a m i e n i,
a b y j e s t o c z y ć (Aarne 1 243)

Canowianie budowali młyn; ku temu celowi mieli sprowadzić na dół dwa


kamienie młyńskie, sporządzone na górze. Jeden kamień znieśli z trudem, a
drugi przypadkowo zaczął się toczyć i szybko spadł. Postanowiono więc wy­
nieść pierwszy kamień, żeby go też stoczyć.

N i e s i e n i e b e l k i (d r a b i n y) w p o p r z e k
(Aame 1 244)

Canowianie pomorscy budowali ratusz, nie mogli jednak przenieść długich


belek przez bramę, gdyż nie wpadło im do głowy nieść je inaczej niż w po­
przek. Dopiero gdy zobaczyli wróbla, który wciągnął źdźbło do gniazda jed­
nym końcem, spróbowali tego sposobu.
Choj anie wybrali się na połów wiewiórek do lasu i ścięli całe szeregi drzew,
aby móc drabinę wnieść w poprzek. Opowiadanie to łączy się potem z moty­
wem chwytania wiewiórki (Aame 1 227).
Wilamowiczanie, buduj ąc kościół, chcieli ściąć najwyższe drzewo stoj ące
w środku lasu; nie mogąc wnieść drabiny w poprzek, tak by wszyscy niosący
równocześnie weszli do lasu, postanowili -wyciąć wszystkie drzewa wokoło .

N o s z e n i e ś w i a t ł a w o r k a m i (Aarne 1 245)

Gdy budowano kościół w Węgorzynie na Pomorzu, zapomniano o oknach;


zaczęto więc nosić światło koszami, przetakami i nieckami, ale wciąż było
ciemno, aż wreszcie ktoś z niecierpliwością rzucił nieckę i wybił w ścianie
dziurę.
Wilamowiczanie, buduj ąc ratusz, postanowili z oszczędności nie budować
okien i oświetlać wnętrze światłem dziennym przynoszonym w workach.

Burmistrz wraz z kamieniem


s t a c z a s i ę n a d ó ł (Aame 1 247)

Canowianie spuszczają z góry kamienie młyńskie i pierwszy kamień sta­


cza się i wpada do j eziora. Postanawiaj ą więc wraz z kamieniem stoczyć
burmistrza, aby ten nadawał kamieniowi kierunek; kamień wraz z burmi­
strzem tonie .
O d w r ó c e n i e k i e r u n k u d r o g i (Aarne 1 275)

Papaje jadą po raz pierwszy do Płońska; przed miastem nocują i ustawiają


wozy dyszlami w kierunku drogi; przypadkowy towarzysz z żartów odwrócił w
nocy wozy, wskutek czego Papaje myśląc, że jadą do Płońska, wj echali do
rodzinnych Goście.

Znaczenie na łodzi
m i e j s c a z a t o p i e n i a d z w o n ó w (Aame 1 278)

Podczas wojny Canowianie postanowili ukryć dzwony kościelne w j eziorze;


zatapiają j e i karbują na łodzi miejsce, gdzie je spuścili. Nie mogąc następnie
dzwonów odnaleźć, uważaj ą, że ktoś j e po kryj omu wydobył z j eziora.

N i e z n a n e z w i e r z ę k o t (Aarne 1 2 8 1 )

Canowianie pomorscy nie widzieli nigdy kota; gdy więc trafiła się okazj a,
kupili go od przechodnia za tysiąc talarów. Na zapytanie, czym kota karmić
należy, odpowiedział sprzedający, że naj lepiej „dawać mięso świeże, pod­
udzie", i poszedł. Burmistrz, przestraszony, że nieznany zwierz zj ada „domowe
zwierze i ludzie'', mobilizuj e całe miasto; obława dosięga kota na wieży ko­
ścielnej i w triumfi e odbiera mu życie.
Inną wersj ę opowiadają o Gościcach. Ponieważ myszy wyrządzały tam wiel­
kie szkody, ktoś z sąsiadów darował Papajom kota, który miauczał przy jedze­
niu; Papajom wydawało się, że mówi : „Mało, mało". Przerazili się, że ich wszy­
stkich obje, a potem samych zeżre, i postanowili go zabić. Podpalili więc sto­
dołę, na której dach kot się wdrapał, a skoro przeskoczył na sąsiednią, spali l i
dalszą i tak cała wieś spłonęła; dziś n a tym miej scu j est uroczysko, zwane
„Pogorzel".
Chojanie kupi 1 i kota od Niemca, który na zapytanie, co kot jeść będzie, mówi :
„Was"; Choj anie zrozumieli, że kot ich jeść będzie, postanowili go zabić, pod­
palając chałupy ; wieś zgorzała, a kot uciekł.
B olte-Polivka podaje wiele wariantów opowiadań o kocie, którego kupuj e
s i ę jako nieznaną osobliwość 1 ; tudzież o spaleniu budynków, w których mie­
szczą się niebezpieczne rzekomo zwierzęta. 2

1 Bolte-Polivka, II.
2 Tamże.
N i e m o g ą s i ę d o l i c z y ć (Aarne 1 2 87)

Rada miasta Canowa zebrała się na posiedzenie; burmistrz liczy obecnych :


„To ja, raz, dwa, trzy . . . ", i nie może się doliczyć kompletu. Uchwalono zawe­
zwać do pomocy pasterza gminnego, który policzył wszystkich wraz z burmi­
strzem.
O tychże Canowianach powiadają, że raz siedmiu mieszczan, wykąpawszy się
w rzece, postanowiło się policzyć. Nie mogąc dojść do siedmiu, zaczęło lamen­
tować, pątnik przechodzący radził im wetknąć nosy w piasek i policzyć dziurki .
Papaj e gościccy, w dwudziestu czterech na j ednej kobyle jeżdżący, nigdy
nie mogli się doliczyć, gdyż zawsze jednego brakowało; sąsiedzi Płocczanie
doradzili im, by palce wskazujące wtykali w ciepły krowieniec i dziurki liczyli.
Wilamowiczanie w podróży do Rzymu liczyli się w podobny sposób: każdy
z nich głowę wetknął do piasku, a przewodnik liczył wygniecione doły.
Na paralele niemieckie i bretońskie wskazał Fr. Krcek. 1

N i e z n a j d u j ą w ł a s n y c h n ó g (Aarne 1 2 88)

Mieszkańcy Żelaznej na Pomorzu postanawiają obciąć gałęzie dębu i ścinają


je od dołu, wychodząc coraz wyżej tak, że potem nie mogą zejść. Tworzą więc
żywy łańcuch z ludzi; trzymający ten łańcuch u góry pluj ą w ręce, by lepiej trzy­
mać, i wszyscy spadają na dół. Nie mogąc odnaleźć swych nóg, proszą przecho­
dzącego księdza o pomoc i ten za pomocą bata wszystkich stawia na nogi .2

W s z y s c y c h c ą s p a ć w ś r o d k u (Aarne 1 2 8 9)

Papaj e nocują w drodze; żaden z nich nie chce w nieznanym miej scu spać
od brzegu, więc kładą się koło mrowiska, zwracając ku niemu głowy; mrówki
ich kąsaj ą.

R a k j a k o k r a w i e c (Aame 1 3 1 0)

W Darzekowie na Pomorzu zmarł krawiec; sołtys wynalazł w błotach raka,


którego ze względu na szczypce wzięto za krawca. Gdy się okazało, że rak nie
umie szyć, postanowiono go za karę utopić.

1 „Lud'', V.
2 „Wisła", XVI. Nadmorski.
Toż samo opowiadają o Gościcach, z tym że rak, zostawiony na noc przy
robocie, wywrócił świecę i spalił chałupę; za karę również został utopiony.
Tęż wersję znaj ą i w ziemi dobrzyńskiej, nie łączą jej jednak z jakąś określoną
miejscowością, mówiąc po prostu o ,jednej wsi."1
Toż samo opowi adaj ą o Wilamowicach, z tą j eszcze odmianą, że rak
uszczypnął mądrego Wilamowiczanina, który badał j ego krawieckie zdol­
ności ; mieszczanie utwierdzi li się w przekonaniu, że to j est istotnie krawiec .
Opowiadanie zaczyna się od sceny ratowania krawca-raka z topi eli.

Posuwan i e kościoła

Canowianie zbudowali kościół w niewłaściwym miejscu, postanowili go


więc przesunąć; burmistrz szubę swoją położył na miejscu, do którego należa­
ło kościół dosunąć. Zaczęto więc pchać kościół głowami ; gdy po godzinach
pracy szuby nie znaleziono, bo ją tymczasem przechodzień skradł, uznano, że
nasunięto kościół na nią; burmistrz poświęcił szubę dla dobra publicznego .
Mieszkańcy Węgorzyna próbowali też przesunąć kościół, zbudowany w zbyt
wilgotnym miejscu; kościół się zawalił i dużo ludzi poniosło rany.
Wilamowiczanie przesunęli również kościół na kożuch, który ktoś ukradł,
tak j ak w Canowie.
Paralelę bretońską podał Fr. Krcek.

Kobyła dźwi ga wi e l u j eźdźców

Papaj e jeździli do kościoła w dwudziestu czterech na jednej wielkiej, kaszta­


nowatej kobyle. Sławna ta kobyła miała być „siedem mil długa, a trzy mile łysa".

B i c i e k o n i s ąs i a d a

Wilamowiczanie wozi li kamienie do budowy kościoła; zwózka szła powoli,


gdyż żaden nie chciał bić koni batem. Postanowili więc zamienić koni e, aby im
nie było żal bić własnych koni.

Komendant j eździ na koguc ie

Krukówko na Pomorzu (niem. Kruckenberg) było twierdzą; komendant j ej


jeździł na kogucie. Kto nie był nigdy żołnierzem, o tym mówią, że stał załogą
w Krukówku.

1 Wiadomości do antropologii krajowej, II.


Być może jest to ten sam motyw, który potem odnajdujemy w opowiadaniu
o Twardowskim, jeżdżącym na kogucie.

Wale czny burm i s trz

Burmistrza Węgorzyna na Pomorzu, jadącego na wojnę, bąk, lecąc, uderzył w


czoło; burmistrz myśli, że jest ciężko ranny, spada z krowy, na której jechał; krowa
załatwia przyrodzoną potrzebę, a burmistrz myśli, że broczy w krwi własnej .

P o s ł a n i ec s z u k a zgub i onych wy razów

Canowianie, zbudowawszy ratusz bez drzwi i okien, posyłaj ą po nie do Ko­


szalina; posłaniec zapomina po drodze wyrazów wokna i dźwierze i szuka ich,
kopiąc pod drzewem, o które się uderzył. Przechodzień przestrzega go, że w
lesie może go pożreć jakie dzikie zwierzę; posłaniec przypomina sobie dźwie­
rze i idzie dalej do Koszalina.
Analogiczną opowieść stosuje się do mieszkańców Węgorzyna.

W y p r a w a p o k s i ę ż y c ś w i e c ąc y n a d n i e s t u d n i

Mieszkańcy Canowa, zbudowawszy ratusz bez okien, szukają światła; bur­


mistrz, widząc w studni świecący księżyc, organizuje wyprawę, która kończy
się wpadnięciem wszystkich do studni.

T r z y m aj ą c y w i s z ą c y ł a ń c u c h l u d z i
puszcza rę ce

Mieszkańcy Żelaznej na Pomorzu spuszczali się w ten sposób z dębu; trzy­


maj ący u góry plunął w ręce, aby lepiej trzymać, i wszyscy spadli na dół. 1
Canowianie w ten sposób wyprawiali się po księżyc, świecący na dnie w stu­
dni ; burmistrz, który ich trzymał, wezwał ich do silnego trzymania się i plunął
sobie w ręce; w rezultacie wszyscy znaleźli się w studni.

Zamykan i e bramy b uraki em

Canowianie, zakładając miasto, wystawili mur obronny, potem wstawili bra­


my, ale ponieważ nie mieli kłódek, wetknęli w skoble po buraku. Sąsiedzi draż­
nią dziś Canowian, mówiąc, że tam „zamykaj ą bramy burakiem".

1 „Wisła", XVI. Nadmorski.


S p ó r z s ąs i e d z t w e m
o granice

Canów i Koszalin spierały się o granice; uchwalono, że pewnego dnia o


wschodzie słońca z rynku każdego miasta ma wyjechać burmistrz, a gdzie się
spotkaj ą, tam ma być granica. Canowianie postanowili wsadzić burmistrza na
wołu, jako silniej szego od konia; ponieważ zaś burmistrz całą noc biesiado­
wał, przeto wsiadłszy tyłem na wołu i ogon jego wziąwszy w ręce niby wodze,
niedaleko dojechał.

Sprzedawan i e much

W j esieni wszystkie muchy zgromadzaj ą się na rynku canowskim i tam są


sprzedawane; potem od razu znikaj ą.

Dzi elenie kiełbasy

Mieszkańcy Darzekowa na Pomorzu zabili wieprza i zrobili zeń j edną kieł­


basę; nie wiedzieli, co z nią począć, dopiero gęganie gęsiora zrozumieli jako
radę, by kiełbasę zgiętą 'w dwoj e włożyć do kotła; dzielono ją tak, że każdy
Darzekowianin okręcił sobie nią szyję trzy razy i potem przegryzł, zachowuj ąc
dla siebie odgryziony kawałek.

Atrament zam i ast wina

B urmistrz Mastowa (Massow, okręg nowogardzki) przez pomyłkę daj e rad­


nym atrament zamiast wina; wszyscy chwalą.

Prośba
o pożyczeni e szubienicy

Mieszkańcy Mastowa odmawiają pożyczenia Stargardowi szubienicy, gdyż


wystawili ją tylko dla siebie i dla swych dzieci.

W i eszan i e wody w worze

Mieszkańcy Małego Pomejska (Klein Pomeiske, okręg bytowski) wieszają


wodę w worze za drzwiami .
S z c z ur j ako di abeł

Mieszkańcy Wielkiego Gardna na Kaszubach, słysząc hałasy na wieży ko­


ścielnej , doszli do przekonania, że to czart; postanowili go złapać. Schwytano
szczura, który umknął z koszyka.

Jeden słowik
n a d w i e m i ej s c o w o ś c i

Gdy kto chce podrażnić Bytowian lub Miastkowian (niem. Rummelsburg,


okręg koszaliński), mówi, że mają oni razem tylko jednego słowika, który rano
śpiewa w Bytowie, po południu w Miastku.

Koń zdycha z gło du w kościele

W Bąblicach (w rej encj i koszalińskiej) kościelny zapomniał zamknąć drzwi


do kościoła; wszedł tam przypadkowo koń, który powywracał ławki itd. W
następną niedzielę ludzie, zobaczywszy nieład, uciekli z kościoła.

M ąd r e g ę s i

W Przybysławiu na Pomorzu (niem. Pribslau) gęsi biegają boso, a są bardzo


mądre, gdyż bez przewodnika lecą na jezioro i same wracaj ą do domu.

P s y s z c z e k aj ą o g o n e m

W Czyżowie (Zizow, w okręgu sławińskim na Pomorzu) psy szczekają ogonem.

Czart na p l e c ach

Rybak z Łeby bierze koszyk, o który zaczepiła się patelnia; idąc, słyszy
dźwięk patelni i myśli, że to czart, udaj e się więc do księdza z prośbą o wygna­
nie złego. Rybaka wybrano potem burmistrzem w Łebie.

Z aj ąc w y k l u w a s i ę z j aj a

Po śmierci canowskiego burmistrza znaleziono okrągły kamień i uznano,


że j est to j ajo, w którym znaj duj e się nowy burmistrz. Radni wys iadywali
przez wiele tygodni kamień-jajo, aż na koniec postanowi li przyśpieszyć na­
rodziny burmistrza i rozbili kamień, staczając z góry. Przestraszony zaj ąc
wymknął się wtedy spod krzaka; uznano, że to j est właśnie oczekiwany bur­
mistrz.
W tym samym Canowi e nabyli kiedyś dużą dyni ę, uważaj ąc ją za j aj o
koński e . Posadzono n a niej starą babę, aby j e wysiedziała; babina, siedząc
tak dłuższy czas, zdrzemnęła się i zbudziła w chwi li, gdy koło niej przebie­
gał zaj ąc, wołała więc na rzekome źrebię j ako na swoj e dziecko, ale bez­
skuteczni e .
Analogiczna opowieść dotyczy sołtysa w Darzekowie, który n a targu w Słup­
sku kupił dynię jako j aj o końskie; następnie występuje ze skargą do sądu, gdy
zamiast oczekiwanego źrebięcia poj awił się zając.

Zabicie gęsi

Sołtys Darzekowa zabija gęś, która go ciągłym gęganiem drażniła; boj ąc się
starej matki, włazi do beczki ze smołą, potem do beczki z pierzem i siada na
j ajach, gęgając, niby przez czary w gęś zamieniony.

Sołtys sprawia wesele

Sołtys w Darzekowie, sprawiając wesele córce, robi w domu porządek; przy­


wiązuje psa do czopka u beczki z piwem. Pies wyrwał czop, piwo zalało chatę;
sołtys posypuje podłogę mąką, chcąc osuszyć.

Krowa
w z i e l o ny c h o k u l arach

Rybacy na Helu mają tylko jedną krowę, której nie mają czym żywić; przy­
prawiają jej więc zielone okulary i wyprowadzają na piasek; krowa myśli, że to
jest trawa, i pożera piasek. 1

Zaprzęganie krowy i żagla

Rybacy helscy, gdy morze zamarznie, zaprzęgają do sanek krowę i żagiel


koło siebie i jeżdżą po lodzie.

1 Nadmorski.
Ry b a n a ł a ń c u c h u

Nadmorski Puck ma w herbie lwa i łososia; opowiadają, że węgorz chciał się


dostać do herbu, ale lew i łosoś zdradą go opanowały i okuły w kaj dany; odtąd
Pucczanie trzymają go w przystani na łańcuchu. Pytają też czasem sąsiedzi Puc­
czan: „Jak się ma wasz węgorz na łańcuchu?'', co jest powodem obrazy. Bur­
mistrz Pucka miał swego czasu wytoczyć proces znanemu poecie kaszubskiemu
Derdowskiemu, że w Panu Czorlińscim przedstawił żartobliwie bohatera, wy­
ciągaj ącego owego węgorza z wody, czemu przeszkadza burmistrz pucki. 1
W okolicach Pucka opowiadają też o mieszkańcach Gnieżdżewa, którzy zło­
wiwszy węgorza, przykuli go na łańcuchu, specjalnie z Pucka przywiezionym,
w rzeczce.2
Analogiczny motyw znany jest na Polesiu; tutaj króluje wielki wj un, piskorz,
na łańcuchu przytwierdzony w Pińsku. Wspomina o tym już Józef Ignacy Kra­
szewski3; do dziś dnia tradycja ta j est żywa.

W i t a n i e k s i ę c i a: m i e s z c z a n i e n a ś l a d u j ą b u r m i s t r z a

Książę przyj eżdża do Canowa; mieszczanie wynoszą klawicymbał na wieżę


ratuszową, a sami zajmuj ą miej sca przed domami, na kupach mierzwy, aby
górować wśród swych rodzin. Burmistrz, witając u bramy księcia, potyka się i
pada; mieszczanie myśląc, że należy naśladować burmistrza, również kładą się
plackiem na ziemi .

Sprzedaż i kupno lipy

Rozrośnięta lipa zabiera światło ratuszowi w Canowie; mieszczanie posta­


nawiaj ą j ą sprzedać. Kupuje ją przyj ezdny woźnica dla cienia; mieszczanie
potem muszą za drogie pieniądze ją odkupić, by móc ją ściąć.

Próbowani e p i wa

W Pucku próbowano dobroci piwa w ten sposób, że rozlewano j e na ławy i


siadano; jeśli siedzący przylepili się do ław, to piwo uchodziło za dobre, mocne.4

1 „Wisła", XVI. Nadmorski .


2 Mitteilungen des Vereins far Kaschubische Volkskunde, I.
3 Józef lgnacy Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, I.
4 Mitteilungen 'des Vereinsfiir Kaschubische„ .
Chwytanie dzi ęcioła bez drabiny

Chojanie stają pod drzewem jeden na drugim, ostatni wkłada rękę w dziu­
plę. Stoj ący na dole się usunął, wszyscy spadaj ą, jedynie ostatni zawisł, nie
mogąc wyj ąć ręki ; towarzysze, chcąc wybawić wiszącego, ucinaj ą mu rękę.

W uchu pi szczy

Chojanin poszedł do boru i dziwi się, że coś piszczy, szuka więc ptaka; wy­
chodzi za nim na drzewo, aby się przekonać, że to jemu w uchu piszczy . 1
·
T o p i e n i e w ę g o r z a (r a k a) z a k a r ę

Canowianie wyrzucili śledzia do stawu; potem, gdy staw spuścili, znaleźli


tylko dużego węgorza, który zjadł śledzia. Postanowiono ukarać winowaj cę
śmiercią przez utopienie; sam burmistrz wrzucił go do j eziora.
Węgorz, zj adaj ący śledzie, znany jest także w Gnieżdżewie, w związku z
opowiadaniem o węgorzu na łańcuchu.2
Chojanie utopili w rzece raka, karząc go za to, że jednego z nich uszczypał.

K o l o r o w e s p o d n i e o z n a c z aj ą ś w i ę t o

Papaje obrali sobie władcę, który dla odznaczenia chodził w żółtych port­
kach. Władca ten zawiadamiał o świętach, wychodząc na naj wyższą górę oko­
liczną i zagiąwszy kapotę, pokazywał wszystkim żółte portki .
Podobnie w Darzekowie na Pomorzu sołtys Jost wdziewał czerwone portki,
by zawiadomić wszystkich, że j est święto.

Wesz wybi era b urmi strza

W Czchowie w województwie krakowskim po wyborze rajców, z których każ­


dy ma wole u szyi, dokonuje się w ten sposób wyboru burmistrza: koło stołu
radzieckiego zasiadają wszyscy, oparłszy się wolami o stół, a wesz, uwiązana na
żelaznym łańcuchu, wskazuje na najgodniejszego, wchodząc na jego wole.3

1 Kolberg, Poznańskie, I.
2 Mitteilungen des Vereinsfiir Kasclmbische Volkskunde, I.
1 „Lud'', IX.
W Wilamowicach co sześć lat odbywały się wybory w ten sposób, że wszy­
scy radni zasiadali za stołem, a gminna wesz siadała na brodzie j ednego z nich.

Wyratowan i e ksi ężyca

Dziewczyna w Wilamowicach, czerpiąc wodę, zobaczyła księżyc w wodzie;


woła więc sąsiadów, którzy przerażeni, że księżyc nie będzie świecił na niebie,
p ostanawiaj ą go wyratować. W czasie tej akcj i dźwignia uderzyła dziewczynę
tak silnie, że zamigotały jej gwiazdy i księżyc; uradowana stwierdziła, że księ­
życ został uratowany.

P r z e s u w a n i e ł ąk i

Wilamowiczanie posiadali wspólną łąkę, niedogodnie położoną; powbijali


więc w nią słupy i zaczęli ciągnąć; każdy z nich popędził w innym kierunku z
palem za sobą.

L i s t do pap i e ża

Poborzanie, kłótliwa i ciemna szlachta cząstkowa, chcą się poskarżyć na


proboszcza, postanowili więc nap isać do papieża, ale nie mogą zgodzić się na
tytulaturę, gdyż nie wiadomo, czy papież j est szlachcicem. W rezultaci e listu
nie wysłano.
Fr. Krcek ogłosił tekst takiego listu, znaleziony w rękopiśmiennym zbiorze
facecji z połowy XVIII wieku; list pełen j est zabawnych p rzekręceń, a zastrze­
żenie co do szlacheckości papieża i tu się znaj duj e .

Kucie kóz

Przysłowiowy Pacanów, w którym mają kuć kozy, jest powszechnie znany;


mówi się też o człowieku bywałym: był w Pacanowie, wie, jak kozy kuj ą. Draż­
niono mieszkańców Pacanowa, małego miasteczka (w powiecie stopnickim),
tymi konceptami, na co zaczepieni mieszczanie odpowiadali , że „tam teraz nie
kozy, ale pyski kują''. Próbowano rozmaicie tłumaczyć ten kawał sąsiedzki ;
mówiono, że nawiązano tu do nazwiska kowali Kozów czy też do okuwania
„kóz", czółen znanych pod tą nazwą.
Ale to taki wędrowny motyw, który nie tylko w odniesieniu do Pacanowa
spotkamy. Podobnie mówi się o Kurzętniku w powiecie lubawskim; tam także
kują kozy, a trawa na rynku rośnie. 1 Tak też mówi się o Kozanowie i Bodzano­
wie, być może w nawiązaniu do nazwy, wreszcie w przysłowiowym Osieku.
Rusini odsyłają głupich: „A do Miżybora kiz kowaty ! "2
W rękopisie z XVII wieku odnalezionym przez Brilcknera3 znajduj emy
zwrot: „Żeśmy przecież w Polsce, nie w Burgundiej , kędy kozy kują". Wi­
docznie więc i ten koncept jest międzynarodowy.

Środek świ ata

Mieszkańcy zapadłych kątów, którzy świata Bożego nie widzieli, są oczywi­


ście skłonni uważać siebie za naj lepszych, a osadę swą za najpiękniejszą, naj­
starszą, niemal za centrum świata. Otóż do tej właśnie parafiańskiej zarozu­
miałości nawiązuje żartobliwe opowiadanie o środku świata, który ma się znaj­
dować właśnie na terytorium wyśmiewanych sąsiadów.
Kilka takich środków ziemi znaj duj e się także na ziemiach pol skich, i to
oczywiście w miej scowości ach, o których zazwyczaj tylko sąsi edzi wie dzą.
Naj bardziej jeszcze znaną osadą j est Kiernozi a w powiecie gostyńskim,
która, dzięki swej nazwie, poszła w przysłowie i stała się popul arnym ozna­
czeniem prowincj onalnej osady. Żartobliwe stwierdzenie, że w Kiernozi
j est środek świata, j est dość popularne ; spotykamy je np. u S ienki ewicza,
który kilka takich miej scowości zestawi a : „Nie wiem, czy w Pacanowi e,
gdzie kozy kuj ą, w Ki ernozi, gdzie j est środek ziemi , i w Łyso bykach, słyn­
nych z j armarków na gęsi, są teatra" . Z ustnej tradycj i znam powiedzenie,
że środek świ ata j est w Ki ernozi na pl ebanii, a wyznacza go żyrandol w
pokoj u stołowym.
W podobnej sytuacj i co Kiernozia znaj duj e się również Turobin, osada w
powiecie krasnostawskim woj ewództwa lubelskiego4; i o nim mówią okol iczni
mieszkańcy, że znajduj e się w środku świata. Zaznaczyć można, że obie te
miej scowości maj ą za sobą długą i dostojną przeszłość i liczne zabytki archi­
tektoniczne; może więc duma małomieszczan podupadłych osad dała sąsia­
dom asumpt do drwin?
W powiecie ropczyckim znana j est opowieść o św. Jacku, który uciekając z
Krakowa przed Tatarami, zatrzymał się w Będziemyślu pod Sędziszowem na

1 Słownik geograficzny, hasło Kurzętnik.


2 Bystroń, Przysłowia polskie.
' „Wisła", X.
4 „Wisła", XVI.
odpoczynek i powiedział, że tu j est środek świata. 1 Nie mogłem dociec, dla­
czego to właśnie Będziemyśl zasłużył sobie w opinii sąsiadów na taki zaszczyt.
W Wielkopolsce w okolicach Leszna znane jest analogiczne powiedzenie o
miasteczku Ś więciechowie (Schwetzkau); ma się tam słyszeć j eszcze szelest
obracającej się ziemi, co oczywiście jest już późniejszym dodatkiem. Na Ś lą­
sku niemieckim środek świata ma być w Stroppen, w powiecie górskim (Guh­
rau) : wieś ta zawdzięcza swą sławę, być może, położeniu na wzgórzu, tak że
jest z daleka widoczna.
Ale to już okolice niemieckie. Z innych stron Niemiec nieco materiału zbie­
ra znany folklorysta O. Knoop;2 środek świata ma być więc w Einzingen koło
Allstedt, w Poppau koło miasteczka Klłitze (tamże znane j est opowiadanie o
łańcuchu, którym świat wymierzono, a który ma być schowany pod kamieniem
w stawie), w Neuenkirchen w Brunszwiku, wreszcie w wielu miejscowościach
w okolicach Starogrodu (Stargard) na Pomorzu niemieckim.
Być może mamy tu do czynienia z dalekim echem odwiecznych wyobrażeń
o środku ziemi. Jeżeli uważa się ziemię ża wielką płaszczyznę, to oczywiście
można spekulować na temat środka tej powierzchni i do centrum tego przy­
wiązywać specjalne, magiczno-religijne i polityczne znaczenie. Z czasem to
wszystko blednie, pozostawiając jedynie nikły i niepozorny ślad w postaci po­
wyższych zabawnych opowiadań sąsiedzkich.

1 Wiadomości do antropologii krajowej, X.


2 O. Knoop, Der Mittelpunkt der Erde, Aus dem Posener Lande, III.
MAZURZY
W OPINII SĄSIEDZKIEJ
Stara Polska, a więc zarówno Wielka jak i Mała, odnosiła się z wyraźnym
lekceważeniem i niechęcią do Mazowsza. W wiekach średnich był to kraj daleki,
niełatwo dostępny, obcy; politycznie pozostawał pod władzą książąt mazowiec­
kich, którzy wymarli dopiero z początkiem XVI wieku, kulturalnie był nierów­
nie bardziej prymitywny niż zachodnie czy południowe ziemie, dużo miał w tra­
dycyjnej kulturze odrębności; nie było tu większych miast, nie było zamożniej­
szego mieszczaństwa, nie było większych centrów kościelnych. Słowem, kraj
był ubogi, pierwotny, niemal dziki; nie dziw więc, że patrzano nań z poczuciem
własnej wyższości. Stosunki się z czasem zmieniły. Mazowsze zostało włączone
w całość organizmu politycznego i kulturalnego Korony, zacierały się z wolna
dawne odrębności, ale i tak w poczuciu szerokich warstw wielkopolskich czy
małopolskich Mazowsze pozostało czymś gorszym, mniej ważnym, prostackim.
„Kraina mazowiecka coś ma w sobie niewdzięcznego i grubego, tak iż z
mowy ich i z postępków ich zwykliśmy się naśmiewać" - pisze Sebastian
Petrycy z początkiem XVII wieku. Ostatecznie do dziś dnia jeszcze sporo po­
zostało z tego dziedzictwa niechęci; tyle się na ziemiach polskich zmieniło,
tyle razy przesuwały się granice i nowe wytwarzały się podziały, a owe odwiecz­
ne nienawiści, przechodząc z wolna w łagodniej sze formy niechęci, szyder­
stwa czy żartu, trwają j eszcze wcale uporczywie. Otóż zadaniem naszym jest
zebrać nieco materiału, staropolskiego czy współczesnego, i zestawi ć syste­
matycznie, aby odtworzyć ów tradycyjny pogląd na Mazurów. Przed niespełna
trzydziestu laty Władysław Smoleński, ogłaszając Szkice z dziejów szlachty
mazowieckiej, Kraków 1 908, poświęcił rozdział także „Mazurom w świetle
cudzych opinii"; otóż tutaj nawiązuj emy do tego szkicu zasłużonego historyka,
pomnażaj ąc materiał obyczajowy.
Zaraz jednak na samym początku stwierdzić musimy, że pojęcie Mazowsza
czy Mazura j est w tradycj i popularnej bardzo nieokreślone. Rzecz to zresztą
zrozumiała; z chwilą, gdy zaczyna się j akąś nazwę plemienną uważać za obra­
źliwą czy choćby tylko mało pochlebną, bardzo szybko okolice pograniczne
zaczynaj ą się wypierać przynależności do danej grupy. Dopóki góral był na­
zwą lekceważącą, wiele wsi na pograniczu góralskim, ale niewątpliwie etno­
graficznie j uż góralskich, obrażało się na tę nazwę, twierdząc, że górale są
nieco dalej ; gdy znów wytworzyła się jakby moda góralska, czy też rozbudowa­
ny został separatyzm góralski, góralszczyzna stała się daleko większa. Tak samo
też z Mazurami; jeśli niełatwo jest wyznaczyć etnograficzne granice Mazow­
sza, to tym bardziej trudną j est rzeczą ustalić owe granice w poczuciu samej
ludności. Oczywiście, Wielkopolanin czy Małopolanin skłonny j est każdego na
wschód czy też na północ mieszkańca nazywać Mazurem, co nie zawsze bywa
słuszne.
„Mazurami i Radomianów, i Podlasianów zwykliśmy zwać dla bliskości;
jeśli się urażają, tedy im powiadamy : nie Mazurzyście, ale gdy potrzeba wam
ognia, idźcie po niego do Mazurów", pisze Sarnicki w drugiej połowie XVI
wieku. Od tego czasu trzysta pięćdziesiąt lat minęło, a w odczuciu popularnym
niedużo się zmi eniło.
Ale nie chodzi nam tu o granice Mazowsza; celem naszym jest odtworzenie
popularnych pojęć o Mazurach jako przyczynku do tworzenia się pojęć o są­
siadach i o obcych.
W tej tradycyjnej , utrzymuj ącej się przez wieki niechęci do Mazowsza jest
jednak coś więcej niż zwykłe sąsiedzkie porachunki i żarty z pogranicza; ó
żadnej z dzielnic polskich nawet w przybliżeniu tyle złego nie powiedziano co
o Mazowszu. Mamy tu jeszcze do czynienia z różnicami społecznymi, które
potęguj ą normalną sąsiedzką niechęć. Mazowsze było - i jest do dziś dnia
dość wyraźnie - dzielnicą drobnej szlachty; otóż do regionalnych niechęci
dołączała się jeszcze i przemożnie działała na kształtowanie się pojęć pogarda
zamożnego czy choćby jako tako sytuowanego szlachcica-ziemianina z Wiel­
kiej czy Małej Polski dla szlachetki, siedzącego na spłachciu roli, mieszkaj ą­
cego w wiejskiej chałupie, pracującego na roli, a mającego jednak wszelkie
przywileje, wszystkie pretensje i ambicje szlachetnie urodzonego. Bezsilny
gniew zamożniejszej szlachty z zachodniej i południ owej Polski, majoryzowa­
nej przez tłumy chodaczkowej szlachty, zmieniał się na szyderstwo .
Można sobie było wyobrazić, z jaką głęboką, istotną pogardą odnosić się
musi ał małopolski ziemianin, który i przez szkoły przeszedł, i za granicą cza­
sami bawił, i o dwór królewski się ocierał, pan szerokich włości i setek czy
tysięcy dusz oddanych, do szlachcica z dalekiego Mazowsza, który sam chłop­
ską robotę wykonywał, a na święto dla parady szablę na sznurku przypasywał i
nie mając pary butów, w jednym bucie i jednym łapciu paradował. Tysiące
takiej to właśnie chodaczkowej szlachty awanturowało się na sejmikach, góro­
wało na sejmach elekcyjnych, powtarzało zasłyszane gdzieś, a nie zrozumiane
hasła czy nazwiska, potrząsało buńczucznie szabelkami lub choćby i sławnymi
mazowieckimi kijami. Obywateli poważniej myślących przejmowała troska o
przyszłość państwa, w którym zaczyna rządzić ciemny i zawadiacki element
drobnej szlachty; demokracja szlachecka zmieniła się w ochlokracj ę . Sceny
elekcyjne są zarazem gorszące i zabawne. Bielski w Kronice wspomina o wy­
borze Henryka Walezego, że zawdzięcza on wybór rozagitowanym masom ma­
zowieckiej szlachty: „Mazurowie . . . najwięcej głosami swymi na książę ande­
gaweńskie zagęścili, acz go i wymówić dobrze nie umieli i zwali Gaweńskim
książęciem, a Ernest inaczej u nich nie był, jedno Rdest". „One idiotae - pisze
Bartosz Paprocki , sam zresztą Mazur - nie rozumiejąc żadnego pożytku stąd
Rzeczypospolitej , tylko z uporu wołali na pana Gawędzkiego i także, j ako go
ochrzcili Gawędzkim, gawędę prawego mieli".
Jeżeli tak działo się na sejmie elekcyjnym, wobec najwyższych dostoj ników
państwowych i kościelnych, to jakże musiały wyglądać takie tłumy szlachec­
kie na sejmikach !
O tym to tłumie szlachty mazowieckiej mówił z odrazą Kasper Miaskowski
w wierszu Na schwał Mazurów, uderzając na „schłopiałą szlachtę" i porównu­
jąc ją z ordą tatarską:

A rozrodzone szlacheckie ich plemię


Jako szarańcza przykrywszy ich ziemię,
Do czego kiedy Oj czyźnie się zgodzi?
Do rady? Na targ rychlej z kijem godzi,
Na wojnę? Żonkę zarazem on woli,
Chocia nie orze trzech zagonów roli.
Trąba do swami wola? tam z oszczepy
Bieżą, porwawszy abo z kołka cepy;
Siermięga ubiór, a to więc mąż darski,
Co mu w gęby miąższy wąs sitarski.

Otóż na takim to tle powstawały liczne powiedzenia, anegdoty, żarty zwra­


cające się przeciwko Mazurom. Zbieramy tu nieco odnośnego materiału, za­
równo staropolskiego j ak i współczesnego; jest to przyczynek do obyczajowo­
ści polskiej i przykład powstawania i utrwalania się niechęci między grupami
społecznymi.

Ubóstwo mazowieckie

Ubóstwo szlachty zaściankowej drażniło i śmieszyło ziemian, którzy zmu­


szeni byli traktować na równi społecznej szlachetków, stylem życia i zamożno­
ścią niewiele różniących się od włościan. Śmiano się z tych miniaturowych
dziedzin, czasem i od włościańskich gospodarstw mniejszych: „Fortuna choć
nieszeroka, ale długa i głęboka". Dodawano też: „Długa jak bicz, szeroka jak
nóż, a głęboka aż do środka ziemi"; „Gdy pies na jednej fortunie siądzie, na
drugiej ogon trzyma"; „Fortun sześć, a nie ma co jeść" - oto j eszcze znamien­
ne przysłowia. Nie było na tych posiadłościach dużo poddanych, którzy by na
owych zagonowych panów pracować mogl i : „Gdzie częsty pan, tam rzadki
sukman"; „Sam pan, sam furman"; „Sam pan, sam sługa" . Fortuny nie były
wielkie, ale tytuły dobierano nieraz bardzo dostojnie. „Comes de Wątory, gdzie
jeden kmieć, a trzy dwory" - mówi przysłowie zapisane u Rysińskiego z po­
czątkiem XVII wieku. Intermedium chełmińskie z tegoż czasu wprowadza za­
bawną postać drobnego szlachetki, który w podobny sposób podnosi swe tytu­
ły do sławy :
Ojciec mój był pan Dzbański Comes de Wątory,
Gdzie jeden tylko kmiotek, a trzy wielkie dwory.

Kochowski w Epigramach jeszcze ten panegir rozszerzył:

Jako się pan zowie?


On rzecze: Hyperbolski, haeres w Nieznanowie,
Marchio z Janczarychy, comes de Wątory,
Baro de Gulbrych, kędy dwie chałup, trzy dwory.

Spotykamy się też z tym tytułem u Syrokomli. Mówiono też o „hrabi de


Golis'', o „grafi e de Socha". Arystokratom tym przypisywano takie sentencje,
jak: „Panie Boże, j a sługa Twój , a do tego jeszcze szlachcic"; „Nie umiem
czytać ani pisać, ale królem mogę zostać". Albo też owo tak szeroko znane :
„Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie".
Na temat ubóstwa szlachty mazowieckiej ułożył Wacław Potocki fraszkę Nie
nadana ceremonia. Król Kazimierz w czasie polowania wstąpił do dworu ma­
zowieckiego szlachcica, aby się nieco ochłodzić. Szlachcic, rad królowi, scedził
z bębna ostatek piwa i podaje królowi,
a król: Pijcież, mówi.
Wszak zawsze kredensować należy królowi.
Skosztowawszy ów, znowu z ukłonem mu poda.
Wypijcież do dna, rzecze, tak niesie ta moda.
Wypił ów do kropelki. Każcież nalać teraz.
Szlachcic, złożywszy ręce : przysiągłbym i nie raz,
Choćby pod sercem było, choćby szczerozłote,
Dałbym, gdybym miał, widzisz wszak moją ochotę.
Śmieją się wszyscy, a król zostawszy na koszu :
Nie trzebaż ceremonii zażywać w Mazoszu.
Coś niecoś zostało także w pieśni ludowej , dla której również Mazowsze
jest krajem odległym i ubogim, a Mazur zabawną postacią:

Przyszedł Mazur do Mazura chodaka pożyczać,


Pożyczże mi, miły bracie, pójdę się zalecać.
Nie pożyczę, bo kosztuje,
Jak uderzysz nogą w nogę, chodak się zepsuje.

Zamożność Mazowsza wyśmiewa pieśń, śpiewana chętnie na pograniczu


(tekst z ziemi dobrzyńskiej):

Ożeniłem się n a Mazowszu,


Wziąłem w posagu trzy ćwierci owsu.
Trzy ćwierci owsu, dwie beczki sieczki,
Trzeba się cieszyć z takiej dzieweczki.

Ani poduszki, ani pierzyny,


Bodaj poszukać takiej dziewczyny.

Kuchnia mazowiecka

Potrawy ubogiej szlachty były oczywiście bardzo proste; szlachcic zagono­


wy, majątkowo i umysłowo równy włościaninowi, odżywiał się po wiejsku, po
chłopsku, z czego oczywiście śmiali się szlachta-ziemianie, przywykli do obfi­
tego, czasami i wymyślnego stołu. „Roześmiał się by Mazur na żemłę" - mówi
stare przysłowie; żemła to bułka, która na Mazowszu za rzadkość uchodziła.
Wyśmiewano żur mazowiecki, typową potrawę ubóstwa.

I ja Mazur, i ty Mazur,
Pożyczże mi garczka na żur,
Ja ci garczka nie zepsuję,
Tylko barszczu ugotuję.

Mięso było na mazowieckim stole rzadkością: zj awiało się w niedzielę, w


święto, na uroczystości. W braku mięsa wątroba za przysmak uchodziła, jak
zresztą w ogóle wśród ludu, skąd i przysłowiowe powiedzenie : „Dziwna chło­
pu wątroba, kiedy mięsa nie jada". Jadano też gawrony, zwane stąd żartobliwie
mazowieckimi kurami.

Rano trafunkiem idę po warszawskim trecie,


Aż baba gawronięta przedaje kobiecie
opowiada w Ogrodzie fraszek Potocki. „Gawronięta żartem mazowieckie kury
zowią'' - pisze Potocki w Jovialitates.

P i j a ń s t w o i z aw a d i a c t w o

„Pić, bić pomogą radzi" - pisze o swych rodakach mazowieckich heraldyk


Bartosz Paprocki .
Pij aństwo, zmieniające się łatwo w orgię i bijatykę, karcił surowo Miastkow­
ski w znanym wierszu Na schwał Mazurów:
Barda na ścienie, prze gościa potrawa.
Kto tam bezpiecznie na ich siędzie ławie,
Przy gospodarskiej za pasem buławie?
Takieć miewali uczty Centaurowie,
Takie Lapithae, biorąc gościom zdrowie!
A przecie chwali piwo z ich biesiady;
O bodaj nie tak mi ędzy tu sąsiady!

Pij aństwo i zawadiactwo Mazurów były również wdzięcznym tematem do


drwin ze strony sąsiadów. Mazur, który pij e podłe piwo i potem z lada okazj i
wyciąga szablę lub też p o prostu pałką walczy, jest bardzo typową postacią.
Niemało na ten temat było konceptów, anegdot, pieśni .
Charakterystyczny obrazek daj e nam Pasek w pamiętnikach, pisząc pod
r. 1 699, jak na przyj ęciu towarzyskim w Krakowie dokuczano mu od Mazu­
rów. Jeden z gości, niejaki Kardowski, wypominał mu całą litanię tradycyj ­
nych zarzutów przeciwko Mazurom: o ich ślepocie, o ciemnej gwieździe, o
mazowieckim papieżu itd.
„Zgoła, wielkie dawał okazj e . Ja widać, że to na mnie te przymówki, mówię
mu: Panie bracie, nie trzeba by ku nocy Mazurów wypominać, żeby się nie
przyśnili, a do tego nie masz ich tu, jam jest mazowiecki sąsiad, muszę Waści
za nich odpowiadać. On po staremu perstitit. Po wieczerzy poszedł w taniec
Szembek, Ż elecki mówi do mnie: pódźwa mu służyć. Odpowiadam: dobrze.
Tańcuj e tedy, a on, stoj ąc na trakcie, począł śpiewać :

Mazurowie naszy po jaglanej kaszy


Słone wąsy mają, w piwie je maczaj ą

i tak ową piosenkę kilka razy powtarza, mnie też już gniewna się uczyniło;
wezmę tego Ż eleckiego na ręce tak j ako dzieci noszą, bo chłopak był mały ­
rozumieli oni, że j a to czynię z kochania - i idę z nim, a pomij aj ąc Kardow­
skiego, śpiewającego tę piosenkę, uderzę go w piersi Żeleckim; padł wznak,
srogi chłop jak dąb, dosiągł j akoś ławy głową, uderzył się w tył, zemdlał. Że­
lecki też, bom nim o drugiego z wszystkich sił uderzył, nie mógł wstać. Potem
do szabel".
Oto przykład awantury z mazowieckich prześmiewek, niewątpliwie bardzo
typowy. Pieśń, o którą się pobito, jest do dziś dnia znana; kończy się ona na
tym, że owi Mazurowie:
Gdy sobie podpij ą, wnet chłopa zabiją.

Wierszyk ten, wraz z wieloma podobnymi antymazurskimi pomysłami,


spotykamy j uż w zbiorze pt. Kiermasz wieśniacki z początku XVII wieku. Oto
kilka:

Mazurowie mili, gdzieście się popili?


W Warce na gorzałce, w Czersku na ziem piwsku,
Szarszan zardzewiały, z poszew opadały,
Jechali przez pole, złamali dwie kole.
Kijec granowity, harkabuz nabity,
Tak j adą na roki, podeprą swe boki.
Zstępuj mu z gościńca, rzuci się do kijca:
Potem z harkabuza wnet poprawi guza.
Chocia w piasku brodzą, lecz ostrożnie chodzą.

Z tematów pij ackich niejeden koncept dotyczy Warki i Czerska; piwo wa­
reckie i czerskie było mazowieckim napoj em, a szlachta okoliczna słynęła z
zawadiactw, no i z pij aństwa.
Piwo wareckie miało szeroką sławę, zresztą bynajmniej niej ednolitą. „Wy ­
stałą Warkę, co Warszawę żywi", wspomina Andrzej Morsztyn. Do anegdot
sąsiedzkich należy chyba zaliczyć opowiadanie o papieżu Klemensie, który za
czasów pobytu w Polsce jako nuncj usz miał zasmakować w wareckim piwie
tak dalece, że na łożu śmiertelnym wołał o nie: „O santa piva di Polonia! O
santa biera di Warka! "
Śmiano s i ę z przywiązania Mazurów d o wareckiego piwa; wymyślono, że
marzeniem było Mazurów zamiast wina mszalnego używać tego właśnie piwa.
Myślą wybrać posły
Do papieża rzymskiego, bo ich wieści doszły
Z Węgier, że wino drogie; chcąc go o to żądać,
Żeby do komuniej raczył dyspensę dać
Na ich wareckie piwo; sporzej by go pili,
Gdyby k'stolu Pańskiemu kiedy przystąpili

opowiada Kiermasz wieśniacki.


Zawadiactwo Mazurów było dobrze znane w całej Polsce :
Bo tam nigdy bez zwady, kto wiadom Mazosza

pisze Potocki . „Mazur niewiele wierzy, śmiejąc się uderzy"; „Niechaj go, bo to
Mazur" ; „Pewno jedzie Mazur, bo psy na wsi hur, hur" - mówią stare zwroty.
W sowizdrzalskim utworze Synod klechów podgórskich z r. 1 607 przemawia
stary klecha:

Z trudnością by nam przyszło stąd wygnać Mazury,


Pozabijalić by nas, rzadko dobry który.

Wtedy Mazur wesół żyje,


Gdy tańcuje i gdy bije

mówi piosenka.
Inna rzecz, że to zawadiactwo nie zawsze było odwagą. Kochowski w Epi­
gramach taką nam odtwarza scenę :

Zjechał się Mazur z Niemcem w ciasnej bardzo drodze :


Wara z drogi! ofuknie Niemca Mazur srodze.
Ustępujże pludraku, bo poznasz potkanie,
I co wczora drugiemu, wnet się tobie stanie,
Pyta Niemiec, zstąpiwszy, bo o sobie zwątpił,
Co takiego? - Byś nie tchórz, jabym ci był stąpił.

L i s t d o p ap i e ż a

Prostactwo i zarozumiałość Mazurów charakteryzuje zabawna opowieść o


liście do papieża. Opowiadają ją do dziś dnia o mazowieckich Poborzanach,
drobnej i kłótliwej szlachcie z okolic Mławy. Otóż Poborzanie, niełaskawi na
proboszcza z Janowca, postanowili napisać list do papieża z prośbą, aby odwo­
łał znienawidzonego księdza. List był już gotów, nawet i pieczęcie doń przy­
twierdzono, nie było tylko zgody co do adresu. Jeden z Poborzan doradzał
tytuł: „Duchowny Oj cze", na co jednak znalazł się argument, że tak zwie się
każdego księdza, nawet proboszcza z Janowca; ktoś inny radził, by położyć
adres: „Przenajświętszemu Oj cu", na co znów któryś z teologów poborzań­
skich stwierdził, że tak mówi się tylko do Pana Boga. Ktoś inny radził znów,
aby napisać „po naszemu, po szlachecku: Panie Bracie", ale i tu zaprotestowa­
no: „A kto go tam wie, czy on aby szlachcic ! "
Ostatecznie listu nie wysłano i proboszcz z Janowca dalej gnębił Poborzan.
Otóż taką to opowieść zanotował z początkiem naszego wieku L. Rutkow­
ski; utrzymała się więc w tradycj i ustnej anegdota szlachecka. List taki, z ana­
logicznym zastrzeżeniem co do szlacheckiego tytułu, dochował się w face­
cj ach j ednego z rękopisów Zakładu Ossolińskich z połowy XVIII wieku. Tak
więc pisze mazowiecka szlachta do papieża:
„Mnie wielce Mości Oj ce - nie pisemy do Was: i Bracie, bo nie wiemy
cyscie Slachcic cyli nie, boscie nie z nasej ziemi. Ale oraz wykładamy nase
rzecy przed Wascią Waspanem, ze nas bracisek po oj cu stryjecny, po stryju
uj ecny i nasa siestrzycka po stryj u uj ecna, po uju stryjecna bardzo się ku sobie
onacą.
W tym nam Xsiądz Wiokary (wikary) radzić nie chciał, Xsiądz Wiokary ode­
słał nas do Xsiędza Klobona (plebana), Xsiądz Kloban do Xsiędza Opicygała
(oficjała), Xsiądz Opicygał do Xsiędza Łopata, a Xsiądz Łopat do Xsiędza Wy­
skupa, a Xsiądz Wyskup do samego Waspana po jakiś ingult czyli po fakultasa.
Zacym prosiemy, muj surnny Ojce Ś więty, wydajcie nam tego fakultasa, a po­
zwólcie tej to nasej rodzinie się oswinić (ożenić), bo się bojemy, zeby w nasem
pokrewięstwie Cart Carta nie skusił; a my za tę ucynosc (uczynność) deklaruje­
my Wasmościom parę prosniaków półkarmnych i sadełko czwartoletnie. Strawi
to wasa celadka. Dla samego Wasmości zdałoby się Cerwunce (czerwieńce), ale
poprzysięgamy, ze ich i nie znamy. Więcej się narnnozyło bzdęków ode skarbu
cara moskiewskiego, ale i tę powybierali Sasi, Szwedzi, Moskwicini, tak ze i
nasi Oj ce Ś więty, bardzo siebie się drą. Bóg to racej wiedziec i Matka Piaskowa,
jezeli się ostoi i nasa chudzina przy swojej koncypacji. A przed ocy Wasmości to
wszystko postawiwszy, piszemy się Wasmości, Oj ce Ś więty,
Psyjacielami, ale nie bratem."

Mowa mazurska

Naj starszą chyba wiadomość o przedrwiwaniu mowy Mazurów znaj duj emy
w Acta Rectoralia uniwersytetu krakowskiego z r. 1 5 1 3 . Studenci mazurscy,
mieszkający w bursie pauperum, skarżą kilku współmieszkańców, że ich wy­
śmiewaj ą w rozmaity sposób. Pytają się więc: „Czy Judasz czy inny apostoł
nauczał Mazurów?" Potem: „Ile samogłosek u Mazurów?" Jedni odpowiadali :
Pięć, a więc „stęk", „pęk'', „mięk", „pok'', „tutka". Drudzy uważali j eszcze
dwa: „Sieno" i „topka". Wszystkie te rozważania przeprowadzano głośno, aby
doszły do uszu mazurskich. Rektor skazał zaczepnych studentów, potem daro­
wał im karę. Dzięki temu drobnemu incydentowi z dziejów Akademii Kra­
kowskiej wiemy, j ak się śmiano z Mazurów przed pięciu wiekami.
Przykładem takiego przedrwiwania mowy mazurskiej jest wcale ciekawa
Kolęda mazowiecka z początku XVII wieku, ułożona tak, by podkreślić odręb­
ność wymowy słownictwa mazurskiego :

Perolmy się sibretkowie tą gasą,


Daj żeli nas jakierzami napasą,
Oworędy do owego panose,
Niechaj si tes usłysy nase głose,
Tędurędu, do tej to wyskulichy,
Niech rozedrgnie na nase pienie słuchy.
Przetomy sie tutka przywąkrolili,
Dajże byśmy kolędzacy gluszeli.

Osobliwa ta kolęda nie jest tak łatwo zrozumiała; Bruckner, który ją w j ed­
nym z rękopisów petersburskich znalazł i ogłosił w „Wiśle", musiał dodać
obszerny komentarz filologiczny. W tymże artykule podaje Bruckner innąj e­
szcze próbę wyśmiewania dialektu mazowieckiego, psalm (również z XVII
wieku) :
W kazdziomej tarapacie wrzescałem do Pana,
A septa moj a nawse była wysłuchana.
Kiedy na ras wciomastkich qybala pocwara
Lub kreską lub ręcnikiem płosal mę ktos wara,
A j a wnet ku niebecku wytrzesciwsy ocy,
Sczebietalem jak ptasecek, żądając pomocy.
A Pan wnet j ak oganką posamotal muchy,
Do scętu zdredy skaził bez zadnej otuchy.
Iześ mię tak chędogo Panie wyczwikował,
Pokim zyw, poki lazę, będęc odslugował.
Tym ze cię łez trzęsiackim prosę Duski mego,
Wybawze mię z niewoli oscerka strednego.

Z innych parodii religijnych można przytoczyć j eszcze fragment dziesię­


ciorga przykazań mazowieckich, również z XVII wieku:
„Nie chapaj cudzych rzeczy, bo w cię diaboł wleci . Czwarte - w piątek
mięsa nie żryj . Od oj ca, matki, nie kpiej . Nie pożądaj cudzych białek, bo po­
zbędziesz swoich gałek. Siódme: nie zabij aj cłeku cłeka ani kaźnią, ani radą;
maszli go zabić, wbij w ruśnicę cztery kule, niech się zdrajca nie morduje."
I jeszcze j eden taki przykład przytoczyć możemy : dystyngowany list wdow­
ca Mazura do damy serca (z osiemnastowiecznego rękopisu, „Lud" VI) :
„Mnie wielce serdecznie kochana Damulenku. Dojszło mię słyszec, ze mię
WPanna baj czysz, aleby to nie było do rzeczy, bo gdybyśmy swoje rzeczy do
kupy stulili, byłoby na co pojrzec. Gospodarstwo moje, które się ostało po pierw-
szej Niebosce, jako to: potacka, w której Nieboska odzoliwszy chusty, sama szla­
checkie piwo robiła; krosna, z któremi siedząc, rąk i nóg nie słyszała; półtora
jarzma wolików, jako ogórków; świnka na omnozeniu - inszych rzeczy nie
wyrazam, jaki morn swój własny porządek, z którego WPanna wiem, ze będziesz
kontenta. Wolno się spytać, jak wodziłem pierwszą Nieboskę. Ale niezal tego
było cłeku, bo j ej w garsci wszystko rosło: jak się wedle cłeka, bywało, połozy z
grosem, to z dwoma wstanie. Więc ja z miłosnym moim przedsięwzięciem biorę
się ku WPannie. Tylko mię prosę uwiadomić, abym się wcesnie wygotował, jak i
do pierwsy Nieboski. Czekam tedy z wielką drączką od WPanny delikatnego sło­
wecka, a teraz jezdem scerze zycliwy i najnisy słuzecka".

Zewnętrzna p o b o ż n o ś ć

Prawowierność katolicka, bardzo zresztąprymitywna i powierzchowna, była


również tematem żartów. Mazur nienawidził protestantów; jest rzeczą znamien­
ną, że na Mazowszu nowinki religijne nigdy nie miały większego powodzenia.
Działo się to zarówno dlatego, że mało tu było zamożniejszej i bardziej wy­
kształconej szlachty, która by mogła samodzielnie myśleć na tematy religij ne
lub też choćby w znaczniejszej mierze ulegać wpływom modnych zagrani cz­
nych prądów, jak i dlatego, że nienawistny Mazurom Niemiec czy też Szwed
był zazwyczaj protestantem, przez co wytwarzała się zrozumiała niechęć do
„niemieckiej wiary" . Zresztą Mazurzy na tematy teologiczne nie rozprawiali ;
zawzięci i ciemni, trzymali s i ę tradycyjnie i uporczywie zewnętrznych form
katolicyzmu, o protestantyzmie zaś mieli bardzo fantastyczne pojęcia. „Hej !
Hej ! - mówi Mazur w Colloquium charitativum z r. 1 652. - By tez kiedy
tego lutra obacyć : cłowiek ci to cy co dziwnego".
Ś miano się, że „Mazur woli zabić niźli post złamać"; istotnie, posty mazo­
wieckie były daleko bardziej rygorystyczne niż w innych dzielnicach Korony.
Na ten temat fraszkę ułożył Wacław Potocki :

Szlachcic jeden stary


Zostawszy katolikiem z luterańskiej wiary
Żeni się na Mazowszu, kędy, jako słychać,
Wolą człowieka zabić, wolą z głodu zdychać,
Niż post zgwałcić.

Szlachcic ten w piątek, zamknąwszy się w komorze, jadł ser, ale żona Ma­
zurka poznała zbrodnię po okruszynach na brodzie i wraz z kucharkami „ocie­
ła mu zatyłek". Nie j est to tylko anegdota: Ulryk van Werdum, który za czasów
Jana Kazimierza w tajnej misji dyplomatycznej jeździł po Polsce i ciekawe
obyczaj owo pamiętniki z tej podróży spisał, miał właśnie z powodu sera wcale
poważne zajście:
„W Łowiczu wyklinali nas straszliwie ludzie domowi, kiedy widzieli, że­
śmy w piątek jedli ser, tak że pan mój , abbe de Paulmiers, nie wiedział, jak tę
burzę zażegnać".
Tenże pamiętnikarz wspomina, że kalwin Radziwiłł wraz ze swymi dworza­
nami jadł mięso w piątek i „przez to rozsierdził Mazurów, którzy tak są religij­
ni, że za mniejszy grzech uważaliby sobie zamordować go wraz z j ego towa­
rzyszem niż patrzeć na to, że j edzą mięso".
Niechętnie też jeździli protestanci na Mazowsze ! Anonim - protestant,
autor ciekawego zbioru erotyków i fraszek (który z rękopisu wydał I. Chrza­
nowski w „Bibliotece pisarzów polskich"), piszący w drugiej połowie XVI wie­
ku, w wierszu Do dobrego towarzysza nie tai się z tą niechęcią:

Teraz u Czerska muszę przewóz minąć,


Jachać ku Warce; przydzie się ochynąć.
Acz się tam, słyszę, twarde kijce rodzą,
Mazurowie swe święta tam obchodzą;
Musi tam zbywać ostatka milczeniem,
Swoją gębusię zasznurować spieniem.

Genealogie Mazurów

Układano żartobliwe genealogie Mazurów. Oto taki rodowód (z rękopisu


osiemnastowiecznego z Ossolineum, przedrukowany w „Ludzie" VI) :
„Jednego czasu z niewywczasowania od ptaszków wyleciawszy sowa z lasu,
zniosła jaje w bróździe i siadła na niem. Przyleciała sroka i spędziła z tego jaj a
sowę, a sama usiadła n a niem. Idąc wół bruzdą spędził z tego j aj a srokę, a sam
siadł na j aju. Idąc wi lk głodny napadł tego wołu i zj adł go, a sam usiadł na
temże j aju. Przyleciawszy diabeł spędził z tego jaj a wilka, a sam siadł na niem
i wyl ągł Mazura.
Z tych tedy pięciu oj ców urodzony jest Mazur: dowodów na to ·żadnych nie
potrzeba. Sam rozum pokazuje, że to j est prawda, bo każdy Mazur szpetny jest
jak sowa, szczebietliwy albo pietliwy jak sroka, leniwy jak wół, obżarty jak
wilk, a zły jak diabeł. U tego Mazura mamką był gąsior i świnia i dlatego
Mazurowie gdy mówią, jak gęsi kszykają, a uparci jak świnie".
Inne znów opowiadanie o powstaniu Mazurów wiąże ich z diabłem. W tym­
że samym rękopisie z Ossolineum taką znaj dujemy wersję:
„Nosił raz diabeł po świecie mantykę (worek) Mazurów, chcąc ich zbyć. Za
lada bisa przedawał; ludzie tylko dla oglądania worek po różnych miej scach
pruli, że owemi dziurkami po trochu wypadali Mazurowie, czasem j eden, cza­
sem dwa, to na Wołyniu, to na Podolu, to na Ukrainie, to w Podlasiu, to w
Litwie. Lecz diabeł swej szkody nie postrzegł, aż pod Ciechanowem, a tam
rozgniewawszy się, uderzył wór o ziemię, z którego Mazurowie wyskoczyw­
szy już tam wcale osiedli".
Opowiadano też, że Mazur słysząc, jak ksiądz w kościele czyta z B ibli i : „A
Azor zrodził Natana", przekręcił to : „Mazur zrodził szatana", i dowodził, że
był pierwej na świecie aniżeli szatan.
W jednym z rękopisów (z r. 1 762) takie znajdujemy mazowieckie credo :
„Nie wierz w Mazura, takiego syna, który się zj awił ze psa oj ca, z suki
maci erze . Diabeł swą ci otkę wodził, z Mazowsza do Polski kobyły wodzi l i .
Jeden z nich, obwieszon, diabłów w piekle pogromił, powoj ował; potem
wyszedł stamtąd, trawą się stał . Koń trawę zj adł, wilk koni a zj adł, psi
wilka zj edl i , a tak Mazur przeszedł przez trzy rzeczy, j ak przez naj l epszy
alembik".

S p o d c i e m n ej g w i a z d y

O legendarnej ślepocie Mazurów mówi l iśmy j uż poprzednio, zestawia­


j ąc fantastyczne wyobrażenia o obcych ludach; podobni e przedstawia się
równi eż zarzut „czarności". Może w pewnym zwi ązku z tą „czarnością"
j est także i okreś lenie Mazurów „spod ciemnej gwiazdy". Małopolanin Kar­
dowski , który docinał Janowi Chryzostomowi Paskowi od Mazurów, ta­
kich właśnie używał argumentów: „Ustawiczni e przymawiał Mazurom, j ako
się ślepo rodzą, j ak ciemną gwi azdę maj ą, et varia . . . zgoła wszelkie dawał
okazj e" . Owa osobliwa ciemna gwiazda ma chyba dość skomplikowane
po chodzenie. Przede wszystkim łatwo tę wewnętrzną czarność Mazurów
przenieść na zewnątrz i od czarnego Mazura przejść do ciemnej gwiazdy.
Następnie oddzi ałuj ą tu odwieczne wyobrażenia o gwiazdach, złączonych
z ludźmi; każdy człowiek ma na niebie swą gwiazdę, która błyszczy silniej ­
szym światłem w razie szczęścia, słabnie zaś przy niepowodzeni ach czy
chorobie, gaśnie wraz ze śmiercią. Równocześnie ukazuj ą się tu także spe­
kulacj e uczonej astro logii na temat zwi ązku człowieka z gwiazdą, która
świeciła w dniu j ego urodzenia. Każdy człowiek rodzi się pod j akąś, taką
czy inną, szczęśliwą czy nieszczęśliwą gwiazdą; Mazur, podlej szy gatunek
człowieka, rodzi się „pod ciemną gwiazdą". Ulryk Werdum, który za cza-
s ó w Jana Kazimierza po Polsce j eździł, wspomina o Mazurach z okolic
Mławy :
„Mława . . . należy do woj ewództwa płockiego, którego mieszkańców nazy­
wają powszechnie dzikimi Mazurami, bo są przeważnie barbarzyńscy i rozhu­
kani, zwłaszcza ci, którzy mieszkają w okolicach Mławy, Ciechanowa i Jano­
wa. Tych uważają za naj gorszych, a inni Polacy zwą ich urodzonymi pod ciem­
ną gwiazdą. Mieszkają tu całe szlacheckie rodziny, które z klientami żyły z
rozboj ów na gościńcach".
Zarzut to oczywiście wyłącznie słowny, bez istotnej treści, naj częściej chy­
ba humorystycznie pojmowany. Człowiek urodzony pod „ciemną gwiazdą", a
więc w każdym razie niezwykłą czy niebezpieczną, musiał być jakiś inny;
próbowano i ten pomysł rozwijać. Jedna z fraszek Wespazjana Kochowskiego
podobny ryzykuj e koncept na temat tej odrębności Mazurów jako ludzi innej ,
gorszej kategorii :

Kto tu lepszy i która wolniejsza natura?


Złego od ciemnej gwiazdy ukąsił Mazura
Wąż w nogę; z niej łakomie gdy się krwi opije,
Wąż zdycha od posoki, Mazur przecie żyje.

Nawiasem mówiąc, ten pomysł utrzymał się do dziś dnia w żywej tradycj i .
Przestrzegał mnie kiedyś przez posły pewien dość wpływowy Żmudzin, abym
z nim nie zadzierał, bo „Żmudzina raz ugryzła gadzina, nic Żmudzinowi, a
zdycha gadzina". To j a właśnie miałem być tą gadziną; na dowód, że jeszcze
żyję, piszę niniejsze słowa.

Pieśni o Mazurach

Szeroko znana jest pieśń ludowa o Mazurze, który do Warsęgi-Warszawy


na elekcj ę jedzie i swoj ą rodzinę wysławia. Pieśń ta zapewne j est dość dawne­
go pochodzenia: najwidoczniej powstała w tych czasach, gdy ciemna szlachta
szaraczkowa z bliskiego Mazowsza gromadziła się na sejmach elekcyjnych w
Warszawie. Oto tekst wielkopolski z okolic Kościana:

Jechał Kuba do Warsęgi


na welekcyję,
Naj ął sobie na przedmieściu
w karczmie stancyją.
Pocęli go przyjaciele
na piwsko prosić,
A on im jął familiję
w górę wynosić.
Dziaduś mój był senatorem,
miał siwą brodę,
A tatuś był wojewodą,
bo woził wodę.
Stryjo byli wielgim panem
i wyświeconym,
Bo nosywał papierecki
za wyuconym.
Starszy brat był chorążym
nad kompaniją,
Bo nosywał chorągiewkę
za procesyją.
Młodszego też i braciszka
Bóg szczęściem darzył,
Bo dobrze, nie ladajako
dla psów źreć warzył.
Starsza siostra wielka pani,
chodziła w szubie,
U naszego dobrodzieja
była w poślubie.
Przestał Kuba; wszyscy capką
od arendarza,
Boć go mieli za lepszego
od koltuniarza.
Potem pili od północka,
pili do rana,
Bo miał Kuba rychłe zjechać
na Króla Jana.

Pieśń ta znana jest dość powszechnie w rozmaitych wariantach, które wszy­


stkie głoszą sławę mazowieckiego familianta. Np. z okolic Płocka:
Wujaszek był gopitanem,
był pod Polesiem,
W niemcowatych butach chodził,
boć był forysiem.
Matula tez nie umerl i,
ale ne zyją,
Tak się dobrze sprawowali,
zdziergli im syj ą.
Ciotula tez wieldzy byli,
cuda cyni li,
Swoją śmiercią nie umarli,
bo ich spalili.
Albo j eszcze kilka zwrotek od Garwolina:

Mój tatusiek nieboraczek


był kaśtelanem,
Miał cuprynę jak na skapsku
kaśtanowato.
Moja babka straśni byl i,
bo cięci w pysku,
Zaden jej chłop nie przegadał
w starem karczmisku.
Jeden wujo był stolnikiem,
stoły nakrywał,
Drugi wuj o był podstolim,
fartuchy zmywał.
Jeden stryjo był starostą,
wie o tym wielu,
Starostował nie na jednem
w karczmie weselu.
Drugi stryj był podstarości
wiedzą to wszyscy,
Pod starostą komie kładł się
po gorzałcysku.
A braciszek w swych godnościach
sekretarz tajny,
Po Warsędze a do Wisły
wywoził łajna.
A drugi też i braciszek
był pułkownikiem,
Po Lublinie po ulicy
psy łapał łykiem.

Nie mamy tekstu wierszowanego z dawniej szych czasów ponad sto kilkana­
ście lat, ale koncepty te niewątpliwie są bardzo stare. W zbiorze anegdot z r.
1 65 0 Co nowego czytamy:
„Jeden żartobliwy, rzekomo chwaląc się, tak w sobie pokorę wzbudzał,
wyliczaj ąc swoj ą genealogię, że był człowiek domu dobrego, bo powiada, że
kiedy się dom oj ca mego w Rawi e obalił, wszystką ulicę w poprzek zawalił;
że oj ciec j ego był sługą Rzeczypospolitej , bo każdego woził, każdemu fur­
manił, kto mu j edno zapłacił; a na ostatek, że był urzędnikiem wielkim, to
j est chorążym, bo w każdą niedzielę, kiedy był doma, chorągiew wkoło ko­
ścioła nosił".
Ten sam temat mamy jeszcze w innym opracowaniu, już nie tak popularnym
(Kolberg, „Krakowskie", II.)
Mazurowie, bracia mili,
A gdzieżeście to wy byli?
W Czersku na złem piwsku,
W Warce na gorzałce,

A cóżeście tam słyszeli,


Byście nam też powiedzieli.
Wszystko wam powiemy,
Nic nie zatajemy.

Już nam ojca na pal wbili


I to dobrze uczynili.
Wysoko on stoi,
Wody się nie boi.

I matkę nam już spalili,


I to dobrze uczynili,
Szła z dymem do nieba,
Czegoż jej potrzeba?

Ciotkę też nam utopili


I to dobrze uczynili.
Bo pragnienie miała,
Często: pić! wolała.

Brata nam też powieszono


I to dobrze uczyniono.
W górę poszedł, w górę,
Za j ałówkę burą.

Wuj a z stryjem ćwiartowali


I to dobrze udziałali.
Wesoła to nowina,
Krzewi się rodzina.

Szerszą popularnością cieszy się pieśń wyśmiewaj ąca bogactwo Mazurów,


oczywiście również przeciwko szlachcie zagonowej zwrócona. Oto tekst z oko­
lic Krakowa, zapisany przed stu Iaty przez ks. Mioduszewskiego:

Oto ja Mazur tęgo bogaty,


Ś wiecą się na mnie prześliczne szaty.
Kosulecka dreliskowa,
Na kształt niby muślinowa,
Dratwami syta.
Żółtogorący zupan od święta,
W którym mój pradziad paso! cielęta.
Z materji samołitej,
J ezo wą skórką podsyty
Dla proporcyi.
Drugi podrózny, co mam na grzbiecie,
Mozna go zazyć zimie i lecie.
A co tego doma wisi,
Niejeden już zjadły mysy,
Scury popruły.
Kontus wilczasty pstro nakrapiany,
A snurek przy nim j est konopiany.
Ś kłanne guzy z pętlicami
I z długiemi łapicami
Wisą rękawy.
Pas łycakowy kstaltu śłicnego,
Z jęcmiennej słomy kutas u niego.
luz to temu dawne easy
Jak bywały takie pasy
U nas w Koronie.
Ś wieze portasy od karmazynu
Po nieboscyku najstarsym synu,
Co pojechał na wojackę
I wpadł w strasną zabijackę,
W łeb postrzelony.
I capka po nim kućma Iisiasta,
Cudnego kunstu, cterograniasta,
I chodaki z ostrogami,
Jakich między Mazurami
Jesce nie było.
Sabla tez po nim ostro tocona,
W tylu potyckach j uż doświ adcona.
O jakże on nią wywijał,
Gdy sie z chłopakami bijoł
W Cersku na piwsku.

Chytrość Mazura

Ale ów ubogi szl achcic mazurski dochodził nieraz do fortuny, wpływów,


urzędów. Zaciął czasami zęby, czapką i szablą woj ował, korzystał z ko­
ni unktury . „Mądrzejszy Mazur niż diabeł" - mówi ono. Ś lepy Mazur po
dziesięciu dniach przej rzawszy, mógł wszystkich oszukać. Śmi ano się, że
gdy Mazura oddadzą do dworu, to pierwszego roku wszyscy drwią z niego,
drugiego roku on drwi z innych, a trzeciego i z samego pana. Poto cki w
Jovialitates opisuje, j ak to Mazur, do Włoch po rozum poj echawszy, prze­
chytrzył Włocha, a ten na to :

Kiedy mnie ty, rzecze,


Dziś odrwił, więcej ci go nie trzeba, człowiecze.
Na co potrzebniejszego obrócisz te grosze;
Po chwili będą Wloszy chodzić na Mazosze.

Pomimo tych wszystkich szyderstw Mazurzy utrzymali się, rozrodzili, ogro­


mnie rozszerzyli granice ziemi polskiej , szeroką ławą kolonizowali kresy, prze­
chodzili do miast, dorabiali się maj ątków. „Ślepy Mazur" pomimo tylu rozma­
itych braków i wad okazał się wartościowym elementem społecznym.
KORONIARZE
O LITWINACH
Jeżeli opinia sąsiedzka tak nieżyczliwie sądziła Mazurów, to nie dziwota, że
nie miano życzliwości także dla dalszej, bardziej obcej językiem i kulturą
Litwy. Unia była zrazu arcydziełem politycznym i dopiero znacznie później za­
częła oddziaływać także na polu kulturalnym. Litwa, bardzo długo w pogań­
stwie zostająca, nawet po oficjalnym przyjęciu chrztu j eszcze w niektórych oko­
licach faktycznie bałwochwalcza aż do XVII wieku, pozostaj ąca pod silnym
wpływem kultury wschodniej, przechodzi w zakres oddziaływania kultury za­
chodniej , polsko-łacińskiej . Proces ten polszczenia Litwy trwa przez wieki i do
dziś dnia j eszcze jest wcale silny, pomimo wzbudzonych w ostatnich kilkudzie­
sięciu latach ruchów narodowych litewskiego i białoruskiego . Jeżeli więc do
dziś j eszcze odrębność kulturalna ziem dawnego Wielkiego Księstwa, choćby i
znaj dujących się obecnie w obrębie granic Rzeczypospolitej , jest wcale wyra­
źna, to przecież przed wiekami była to całość o bardzo silnie zarysowanej odręb­
ności. Wzaj emna nieufuość, niechęć, lekceważenie czy nawet pogarda są tu więc
zupełnie zrozumiałe, naturalne; przy zetknięciu się bliższym dwóch tak odręb­
nych całości etnicznych, dwóch „narodów'', aby użyć dawnego określenia (o
innym zresztą niż dziś znaczeniu), musiały powstać te tarcia i nieporozumienia.
Odrębność Korony i Litwy, nawet już po kilkuset latach wspólnego życia,
była tak znaczna, że zawsze o nich osobno mówiono. Nie należy zresztąprzy­
puszczać, że tylko Korona w poczuciu swej wyższości lekceważyła Litwę; w
analogiczny sposób Litwa odnosiła się do Korony. Potomkowie książąt i bo­
j arów dawnej Litwy, panuj ący na ogromnych włościach niemal niepodziel­
nie, z wyraźnym lekceważeniem mówili o szlachcie polskiej . Dalairac, który
za czasów Sobieskiego dłuższy czas bawił w Polsce i opisywał ją dość po­
wierzchownie, ale ciekawie w swychAnecdotes de Pologne, podnosi tę dumę
Litwy: „La Lithuanie conserve toutes ses prerogatives avec une fierte et une
hauteur extraordinaires; l ' humeur meme de la noblesse et de plus altiere,
plus rude et plus fanfaronne que celle des Polonais". Przecież w okresie per­
traktacj i o unię wielmożowie litewscy wyraźnie podkreślali swoj ą wyższość:
„Lachowe ne była szlachta, ale byli ludy prostyi, ani meli herbów swoich -
ale my szlachta staraj a rymskaj a". Uczona legenda historyczna łączy powsta­
nie Litwy z rycerstwem rzymskim pod wodzą Palemona przybyłym nad brze-
gi Bałtyku; stąd też utwierdzała się duma i samopoczucie litewskiej szlachty.
Dodać j eszcze można, że lekceważenie Koroniarzy przez litewską szlachtę
było o tyle ułatwione, że na pograniczu litewskim, czasem także w rozpro­
szonych na ziemiach Wielkiego Księstwa zaściankach, osiadła drobna szlach­
ta mazowiecka.
Ale na razie nie o to nam chodzi; zbieramy tu jedynie nieco materi ału doty­
czącego wyobrażeń Korony o Litwie.

T c h ó r z e , c h y t r z y i n i e c h l uj n i

Litwini uchodzili powszechnie za tchórzów, chytrych i zdradliwych.


„Litwinów wyprawy były swawolą łotrowską- pisze Długosz pod r. 1 324.
- Porwawszy zdobycz, kryli się po lasach, puszczach, miejscach bagnistych i
bezdrożach, a ustępuj ąc przed hufcami polskimi, rzadko odważyli się stanąć
do bitwy„. Więcej ośmielała ich i umacniała niedbałość Polaków i rozdzielają­
ca naród niezgoda niżeli własna odwaga".
Liczne przysłowia mówią o chytrości i skrytości litewskiej . „Litwin głupi
jak świnia, a chytry j ak wąż"; „Jeszcze się ten nie narodził, co by zbadał
Litwina"; „Litwin z każdym pięknie, z nikim szczerze"; „Szczerość Litwina,
starość kobiety, poczciwość Żyda na nic się nie przyda"; „Skryty j ak Litwin";
„Mocne j ak litewska wiara". „Napaść z Litwy" to napaść niespodziewana,
zdradziecka. O Żmudzinach mówiono, że „Niemiec cały świat okpił, Żmu­
dzina nie potrafił" .
Niechlujstwo Litwy znalazło oddźwięk w przysłowiach. „Litwa tutaj popa­
sała", a więc jest brudno i nieporządnie; „Czy tu świnie jadły, czy Litwini po­
pasali?"
Porównanie ze świniami było dość ulubionym tematem szlacheckich kon­
ceptów. „Widzę, Litwin a świnia w jednej sforze chodzi" - pisze Pasek. Wa­
cław Potocki w fraszce Skąd kniaziowie na Litwie każe Litwinowi przemawiać
do świni jako do Litwinki :

Szlachcic jeden litewski, jadąc na romaku


Słyszy, że świnia w płocie, uwiąższy przy krzaku
kwiczy; a ten do swego: Dzi, bracie, Litwinka,
Patrz, j ako nas po rodzie poznała ta świnka.
Na mnieć to wola Litwin; tedy zsiadszy z koni,
Obadwaj ją z tak ciasnej oswobodzą toni.
Świnia potem : Kniaź, kniaź, kniaź. W takiejci gonitwie
Najpierwszy tytuł kniaziów miał początek w Litwie.
Nędza l i tewska

Ubóstwo Litwy było ulubionym tematem, który w różnych wersjach omawiali


Koroniarze, ciesząc się swą wyższością. Już Długosz pisze o Litwinach, że lud to
„przywykły do łotrostwa, a dla ubóstwa swego kraj u i zaspokojenia głodu przy­
muszony najeżdżać sąsiednie ziemie, starannie zawsze unikał walki".
Wyśmiewano ubóstwo Litwy w znanych powszechnie rymach, jakby zagadce:

W L i t w i e cztery dziwy

Wiele pościeli bez piór (materace)


Wiele trzewików bez skór (łapcie)
Wiele miast bez murów (Ejszyszki etc.)
Wiele panów bez gburów (bez poddanych).

W tej formie zapisano tą wyśmiewkę w facecyjnym zbiorze Co nowego,


przez Mauricyusza Trztyprztyckiego w r. 1 65 0 ; podobną wersję spotkamy w
Wirydarzu Jakuba Trembeckiego.
Ubóstwo Litwy zabawnie przedstawia w makaronicznym wierszu In Litua­
nicam peregrinationem Royzius Maureus, „doktor Hiszpan" z fraszki Kocha­
nowskiego, dworzanin Zygmunta Starego :

Si quis jeździabit Lituana per oppida gości us,


Seu Vilnam perget, seu fors wyjeżdżaverit inde,
Ille niechaj secum rżanum chlebum atque białum
In curru portret; sine curru tendere błąd est.
Illud iter te ferre opus est, quodcunque potrzebat,
Atque salem, fatuas nisi vis jadare potrawas.
Niech wyborna tuum repleat cervisia bęben,
Seu quam dat Piątek, albo quam Sobota mittit.
Miód quoque non desit młodus, starusve, żołądko
Utilior, gravis at głowie gratusque pijanis.
Et si placent, curru sunt wina vehenda;
Non etenim najdziesz drogam venale per omnem,
Vel ladajakum, quamvis sis ipse gotowus
Pro totidem kroplis totidem numerare szelągos.
Quod si szklanica deest, kufla dzbankowe plugawo
Aut okopciała musisz potare konewka,
Ex qua smerdowie modo potavere mużyki.
Czapka tibi pro lichtarzo persaepe locanda est,
Aut opus est nożum tales defigere in usus.
In ściana menasave solent quoque ponere quidam
Ex rżano chlebo szukam w pośrodku foratam.
Si deerit pościel, praebebit słoma grabatum;
Pro lecto tibi ława dabit distendere corpus.
Quod si frigus erit, czarna recubabis in izba,
Inque dies cemes noctem undique et undique dymum.
Stertentique inter krowas tenerosque cielątkos
Non tibi zegar opus; parvi cum matre prosiątko
Excutient somnum, quamvis sis ipse kamienius.
Non tibi pluskwa ciałum noctem śmierdząca per omnem
Rodere cessabit.. . undique angusta bieda.

B o ćwina i brzozowik

Tematem pośmiewiska były też potrawy l i tewski e. Dziś j eszcze na Li­


twie ciekawi ą przybyłego z innych stron potrawy regionalne i żartów na ten
temat dosyć; tym bardziej było i ch dużo dawniej , gdy ta odrębność kuchni
była daleko większa, a wyrozumiałość dla zwyczaj ów i gustów sąsiedzkich
daleko mniej sza.
Weźmy np. wiersz Wacława Potockiego Na sejm grodzieński. Dla podkre­
ślenia równorzędności Litwy z Koroną ustalono, że co pewien czas sejm będzie
obradował w Grodnie, co oczywiście nie podobało się Koroniarzom czy to ze
względów ogólnych, czy też po prostu z powodu niewygód w niewielkim i ubo­
gim mieście, nie daj ącym posłom nawet w drobnej części tylu atrakcj i co sto­
łeczna Warszawa. Otóż więc oburza się Potocki, że

Litwa sejm z Warszawy przeniosła do Grodna,


Gdzie dotąd z wilki dzikie sejmowały świnie,
Trudno też o inakszy dowcip na boćwinie.
Wyglądają Litewki jako z czyśćca dusze;
Darmo, zimny Kupido o brzozowej jusze.

Wypomniano tu Litwinom dwa regionalne specjały : boćwinę i „brozową


juchę".
Boćwina, zupa z zakwaszonych ogonków liś ciowych ćwikły, nie znana
w Koroni e, dała początek niej e dnemu szyderstwu i była okazj ą do niej ed­
nej bójki ; o przezwi skach, które na tym tle powstały, mówimy w i nnym
rozdziale .

Czego się Litwie nie chce, to my za przysmaki,


Mamy poście, na stole niewdzięczne boraki.
Wszystkiego nam dostawa, jednej rzeczy mało,
Boćwiny jeszcze w polskiej kuchni nie dostało
czytamy w ciekawym obyczaj owo, poza tym bardzo prymitywnym utworze
Postny obiad abo zabaweczka z r. 1 653 .
„U Litwina zrodziła się boćwina, cóż, kiedy chleba nie ma'', mówiono przy­
słowiowo. „ Ś wińską potrawą'' nazywał boćwinę Chryzostom Pasek; ,j eść się
jej nie godzi".
Jeden z zabawnych utworów siedemnastowiecznej popularnej literatury,
Prawdziwa jazda Bartosa Mazura, jadącego do Litwy, opisuj e kłopoty Ma­
zura i narzekania j ego na litewskie obyczaj e :
„Polazłem do moich towarzyszów i przed Litwą i c h przestrzegałem, bo
tamci to nędza tam ! bo tam sami panowie jadaj ą, na co nasze świnie nie
patrzą, niescęsną, plugawą boćwinę ! U nas nalej ą pyrów miskę, śni es drugą i
trzecią, le si zmozes, a u niescęsnej Litwy tylko boćwinę chlip, chlip lej ą w
się, a po staremu w końcu grzbieta pustki. . . Zarwana kaźni Litwa, dała mi się
znać . . . "
Dodać tu jeszcze można, iż wywodzono żartobliwie ową boćwinę z sałaty
włoskiej , a to w związku ze znaną tradycją o pochodzeniu szlachty litewskiej
z Rzymu. Spotykamy więc w księgach Rzeczypospolitej B abińskiej pod r.
1 642 opowieść pana Jerzego Włyńskiego, j ak to Curtius „propter conserva­
tionem Imperii Romani, aliter non salvandam, in speluncam wskoczył, opa­
trzywszy się wprzód na drogę podzienną prowiantem, sałatą, która w tak da­
lekiej drodze, przyszedłszy na teraźniej szą osiadłość narodu litewskiego, w
boćwinę się obróciła". Za tak znamienity wywód został pan Włyński history­
kiem babińskim.
„Brzozowa j ucha" to sok brzozowy, który pijano najczęściej , gdy już skwa­
śniał; do dziś dnia używa się czasem na kresach tego naturalnego napoju, czę­
sto jako dodatku do herbaty lub alkoholu. Z pełnym uznaniem wspomina ten
„brozowik" Artur Bartels, zamiłowany w kresowym obyczaju, w Tygodniu
poleskim (r. 1 8 8 3 ) :

Zamiast wody użyliśmy soku,


Który przedziwny bywa do groku,
Gdy prosto z drzewa, czysty i świeży.
Niechaj sprobuje, kto mnie nie wierzy.

Koroniarze może i próbowali, ale nadal nie wierzyli i wyśmiewali się z „brzo­
zowej j uchy'', po której zimny Kupido musi szukać koadiutorów, aby zadowo­
lić namiętność kobiecą. „Miód kowieński przy brzozowej jusze" wyśmiewa
Potocki w Moraliach.
J ę zyk i styl

Dużo było - i jest - pośmiewisk na temat językowy. Oczywiście, dotyczy to


języka polskiego na Litwie; nikt nie interesował się litewszczyzną czy zwłaszcza
białoruszczyzną, które uchodziły za języki chłopskie, niewarte wspomnienia. Ale
ostatecznie w stosunkach z ludem musiano mówić po litewsku czy białorusku;
uboższa szlachta, bardziej oddalona od centrów szkolnych, często także między
sobą mówiła tymi językami, starając się jednak w wystąpieniach publicznych
mówić po polsku, i to możliwie najpoprawniej . Łatwo zrozumieć, że nie zawsze
się to udawało; stąd też owa polszczyzna litewska z charakterystycznym „śpie­
waniem" czy „przeciąganiem", z osobliwościami składni czy zwłaszcza słow­
nictwa stała się wdzięcznym tematem do żartów sąsiedzkich. Cóż dopiero, gdy
polszczyzną tą posługiwał się ktoś, kto jej nie rozumiał ! Ostatecznie ambicją
każdego katolika było mówić pacierz po polsku i śpiewać po polsku w kościele,
choćby poza tym w ogóle nie miał możliwości mówienia po polsku; zdarzały się
tu oczywiście zabawne nieporozumienia. Michał Romer, autor znanej książki o
odrodzeniu narodu litewskiego, opowiada, że był świadkiem egzaminu parobka
litewskiego z powiatu jezioroskiego przez proboszcza; parobek ów mechanicz­
nie recytował: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, truciciela nieba i zie­
mi „." Można łatwo pojąć, że taki teren był dla humorystów bardzo wdzięczny;
niejeden też raz spotykamy się w literaturze z postacią zabawnego Litwina, wy­
rażającego się w osobliwy sposób (przypominamy choćby pana Longina Podbi­
piętę z Sienkiewicza!).
Szkoły dawne starały się usilnie o to, by uczniowie przemawiali możliwie
poprawną polszczyzną: tępiono więc dialektyzmy, wyśmiewano się z prowin­
cj onalizmów litewskich. Znane były podręczniki poprawnej polszczyzny, prze­
znaczone specjalnie dla szlacheckiej młodzieży. Poprawna polszczyzna lite­
racka obowiązywała też na dworach bardziej kulturalnych czy bardziej ambit­
nych panów. Znany przyrodnik ks. Jundziłł w pami ętniku swym wspomina, że
(koło r. 1 785) bawił w domu Scipiów w Szczuczynie litewskim: „W ich szla­
chetnym towarzystwie odwykłem zupełnie od wymowy i wyrazów prowincjo­
nalnych, które powszechnie i znakomicie ziomków moich Litwinów odzna­
czają".
Ś miano się z wymowy i prowincjonalizmów, śmiano się także z prymitywi­
zmu wyrażania swych myśli; tam, gdzie Koroniarz zwykł był przemawiać uczo­
nym, czasem sztucznym j ęzykiem, Litwin silił się na koncepty rodzimego cho­
wu. Ot np. Komplement litewski nieznanego autora z Wirydarza Jakuba Trem­
beckiego :
Cudna panno, wiesz, żem sługa twój ,
Kocham się w tobie serdecznie, oj !

Gdyż tęsknię do ciebie jak cielę do krowy


Abo ptaszeczek na gnieździe goły,
Którego maciora odbieży.
Kisnę j ak ciasto w dzieży
I więdnę jak kwiat abo porzucony
Wiecheć, tak ja od ciebie wzgardzony.
Bowiemeś cudna jak jaka róża
Abo też jak rajska koza.
Amen, niechże już będzie tak,
Wijmy się wespół j ak złoty kłak.

Zab awne nazwiska

W związku z wyśmiewaniem językowych właściwości Litwinów wspomnieć


także należy o żartach z nazwisk. Nazwiska szlacheckie w Koronie kończyły
się przeważnie na -ski; stare rody niej ednokrotnie dodawały tę końcówkę do
nazwiska, aby się nie wyróżniać wśród ogółu. Na Litwie było inaczej ; tutaj
także bywały nazwiska z końcówką -ski, utworzone przez Polaków czy też na
wzór polski, ale w znacznej większości były albo nazwy odojcowskie (z koń­
cówką -wicz), albo też po prostu przezwiskowe. Można sobie wyobrazić ra­
dość szlachty w Koronie, gdy trafiono na takiego litewskiego brata-szlachcica
z nazwiskiem nadającym się do żartów.
Oto kilka takich pomysłów, powstałych przez zestawienie autentycznych
nazwisk szlachty litewskiej : „Szczuka Cielicę zabiła, Żuk i Żaba sprawę sądzi­
ła"; „Szukszta, Pukszta, Łopatta, Puciata, zebrali się kpy z całego świata". Na
·

temat Kopcia i Skuminy żartował Kochanowski :


Daj e za pana Kopcia córkę Skumina;
Bez dyspensy nie może, bo to jest rodzina.

Układano dłuższe zestawienia tych nazwisk; tak np. mamy w księgach Rze­
czypospolitej B abińskiej tego rodzaju spis, jakby formalnie oblatowany w urzę­
dzie babińskim, w którym nazwiska ułożone są wedle końcowej litery:
„Komput Towarzystwa Woj ska Litewskiego nowego zaciągu, będącego na
konsistencjej w powiecie i starostwie upickim:
A. Orneta, Szukszta, Dukszta, Pukszta, Puciata, Kluciata, Odnata, Szumiata,
Gobiata, Malata, Bezpiata, Bukata, Żaba, Burka, Huba, Złoba, Złaba, Bukraba . . .
B . Hołub, Zub, Kodłub, Kołb, Szczoub, Sołohub . . .
C. Koc, Szorc, Rehuc, Szykuć, Kukuć, Giedroić . . . "
Zestawiano też zabawne genealogie litewskiej szlachty, grupując nazwiska
wedle zewnętrznego podobieństwa lub znaczenia. Oto fragment takiego rodo­
wodu, który jeszcze w połowie ubiegłego wieku powtarzali hutornicy, wędrow­
ni śpiewacy na Wileńszczyźnie :
„Bojka radziu Haciuka, Haciuk radziu Karaśku, Karaśka Trasitu, a Trasita
Husaka i Płastuna.
Ad Husaka paszli : Huszczy, Pliszki i Kisieli.
Płastun radzi u Wouka, Wouk Kołyszku, Kołyszko Sewruka, Sewruk że Lur­
ku i Glinku.
Ad Skrypoczka paszli Szwedy, Ciaciery, Tołoczki i Szmurły.
Suczok że radziu Czujku, Czujko Wisłoucha, Wisłouch Dudka, Dudko że
Tuptału i Kramziela.
Kraska radzi u Leszcza, Leszcz Rybku, Rybka Toporika, a Toporik Ryndu.
Ad Kościuka paszli Piatki i Kułaki, a ad Orluka Ż aby i Rabki . Ad odnaha że
Żaby wyszli Kiszki".

R o z w i ąz ł o ś ć L i t w i n ó w

Bardzo powszechnym zarzutem wobec Litwinów była ich faktyczna czy


zmyślona rozwiązłość. Opowiadano, że tam pożycie z cudzą żoną należy do
zj awisk powszechnych, że na skutek oziębłości mężów żony trzymaj ą sobie za
wiedzą i zezwoleniem mężów osobnych amantów, których jeszcze czasem
opłacaj ą. Jeden z nuncjuszów papieskich uwierzył tym opowieściom i w urzę­
dowej relacj i przesłanej kurii papieskiej opisując Litwę nie zapomniał dodać,
że Litwinki mają jakby oficj alnych kochanków, występujących jako coadiu­
tores mężów za ich wiedzą.
O takich właśnie amantach wspomina Opaliński w Satyrach :

W Litwie
Ktoś napisał, że sobie żoneczki chowają
Poteszytelów, których Jeburones vocant,

i później jeszcze kilkakrotnie:

W Litwie, gdzie sobie adiutores alunt,


Jako jeden napisał. Idź tylko do Litwy,
A przykładów aż nazbyt znaj dziesz w takich razach.
Przyjdziesz do cudzej żony, jeszcze podziękuje
Mąż, czasem udaruje . . .
Na temat zmysłowości Litwinek dość konceptów c_zytamy u Wacława Po­
tockiego :
Rodzaj białogłowski, krewki,
Po matce im to idzie, dopieroż Litewki.

W j ednej z fraszek w Ogrodzie czytamy, jak to przez pomyłkę Radziwiłł


. . .

dostał się do pokoju pani Dębowskiej i wobec tego noc z nią spędził; w Koro­
nie byłoby to oczywiście skandalem,
lecz że to w Litwie mają za poczciwe żarty,
Częściej było tej myłki.

W tymże zbiorze znaj dujemy także osobliwy komentarz do Starego Testa­


mentu; Białogłowa piśmienna (taki jest tytuł fraszki) czyta B iblię i prosi o
objaśnienia:

Pyta mnie jedna pani o Jebuzejczyki,


Co z Amorejczykami żyl i sobie brzydko,
Walcząc ze Żydy, skąd tak wszeteczne nazwisko?
. . . Sąl i j eszcze? Nie wiem chyba w Litwie.

Temuż autorowi, zawziętemu Koroniarzowi, zawdzięczamy również kapital­


ną w swoim rodzaju sarmackim Suplikę dam litewskich do Jowisza Anno 1 686:

Przed sejmem, który się miał odprawować w Grodnie,


Co najprzedniejsze damy uradziły zgodnie,
Żeby przez posła calej imieniem swej Litwy
Do Jowisza spisane wyprawić modlitwy.

Treścią tych modlitw miała być prośba, by mogły rodzić bez boleści:

Wielkiemu to nieszczęściu przypisując, że im


Osobnym od kreatur wszystkich przywilejem
Dziatki rodzić przychodzi daleko boleśniej
Niźli bydło domowe i niż zwierze leśni.
Proszą, żeby i z nich zniósł to prawo nieznośne,
Któremu ani owce, ani świnie prośne,
Ani w ostatku marne podlegają suki:
Niech tak złożyć, jako brać, miło będzie j uki.

Jowisz prośbę rozpatrzył, ale uznał, że jednak jakieś wędzidło na zmysło­


wość niewieścią j est konieczne; ostatecznie przychyla się do prośby Litwinek,
ale z kondycją:
Raz tylko, trzy najwięcej, jak łani, jak klacza,
Mężem się kontentować, to natury miara,
Jak bydłu, j ak leśnym zwierzom; dalej wara.

Zgromadzaj ą się więc Litwinki w Wilnie, aby wysłuchać odpowiedzi Jowi­


sza, którą przynosi poseł:
Wszystek rodzaj do Wilna zgarnie się niewieści;
Obległy ratusz w koło, czekając, rychłoli
Przyj dzie nowina, że ich w połogu nie boli.
Aż skoro kondycją usłyszą niebogi,
Wolą dwa razy cięższe wylegać połogi
Niż dla krótkiego bólu uciech przez cały rok
Stradać, jako Jowiszów on opiewał wyrok.

Słowem, nic nie było świętego dla Litwina: był on łotrem, tchórzem, rozpu­
stnikiem, barbarzyńcą. Wacław Potocki w Ogrodzie fraszek, nawiązuj ąc do
nazwy rzeki Ś więtej , tak żartuje:

Pytałem chłopa w Litwie, c o dawno pamięta,


Jako tą rzekę zowią. Odpowie mi Święta.
Może być co świętego w Litwie, skąd jej to?
NIEMCY
W TRADYCJI POPULARNEJ
Niemiec był zawsze w Polsce kimś obcym, tak dalece, że nawet termin ten, Nie­
miec, rozciągano czasami na obcych w ogóle, zwłaszcza pochodzących z północ­
no-zachodniej Europy; w tym sensie był Niemcem Holender, Szwed czy Duńczyk,
czasem nawet Anglik czy Francuz. Było Niemców w Polsce zawsze dość, oczywi­
ście przede wszystkim w zachodniej połaci kraju; tworzyli oni zasobną i wcale
pokaźną warstwę mieszczańską, osiadali często gęsto po wsiach jako koloniści. Od
średniowiecza począwszy aż do niedawnych czasów coraz to nowe fale imigran­
tów niemieckich osiadają na ziemiach polskich; poza tym bywało tu także dość
kupców niemieckich, w zaciągu cudzoziemskim zawsze sporo było Niemców (tak,
że i komenda była niemiecka), a na dworach magnackich też nietrudno było o Niem­
ca, najczęściej kwalifikowanego rzemieślnika, budo\vniczego czy lekarza.
Otóż wobec tych ludzi, obcych pochodzeniem, językiem, kulturą, światopoglą­
dem, często także religią, wytwarza się w ciągu wieków dość jednolita opinia lud­
ności polskiej, częściowo do dziś dnia jeszcze się tradycyjnie utrzymująca, mimo
że stosunki polsko-niemieckie uległy istotnym zmianom. Opinia ta jest niechętna,
czasem wprost lekceważąca czy pogardliwa, w najlepszym razie wyczekująco neu­
tralna lub też bezinteresownie satyryczna. Nie należy zapominać, że opinię tę two­
rzył szlachcic, który się za kandydata do tronu uważał i lekceważył kolonistę czy
mieszczanina Niemca, a nawet szlachcica niemieckiego, służącego w cudzoziem­
skim autoramencie; podtrzymywał tę opinię polski mieszczanin czy chłop, z nie­
nawiściąpatrzący na sukcesy pracowitego i oszczędnego Niemca.
Nikt dotychczas nie próbował odtworzyć popularnych wyobrażeń o Niem­
cach; byłby to temat niewątpliwie ciekawy, a dla kształtowania się stosunków
polsko-niemieckich chyba ważniej szy aniżeli dziej e takiego czy innego trakta­
tu. Próbuj emy tutaj w całkiem szkicowym zarysie podać nieco typowych po­
glądów na Niemców; znamienną j est rzeczą, że te same zarzuty, analogiczne
przezwiska czy powiedzenia utrzymują się wytrwale przez całe wieki.

W y g l ąd z e w n ę t r z n y

Ludzie żyj ący w innych warunkach gospodarczych i społecznych wytwarza­


ją odrębny habitus, własny styl życia, który przejawia się także w zewnętrz-
nym ich wystąpieniu. Sposób odżywiania się, rodzaj zajęcia, dyscyplina spo­
łeczna wpływa na wygląd jednostki ; otóż ci Niemcy, którzy na ziemie polskie
przychodzili, byli naj częściej wytworami zupełnie odmiennego środowiska
narodowego, zawodowego, często także religijnego i oczywiście stawali tym
samym w silnym kontraście do ludności polskiej . Co więcej, Niemcy ci, osie­
dli już na ziemiach Rzeczypospolitej, zajmując się nadal pracą zawodową i
żyj ąc najczęściej w dość zwartym, czasem bardzo zamkniętym środowisku spo­
łecznym i religijnym, podtrzymywali ten odrębny typ także w pokoleniach;
istotnie, daleki potomek kolonisty, który przed dawnymi laty przybył do Pol­
ski, może w wyglądzie zewnętrznym być bardzo typowym Niemcem.
Satyra, słowna czy plastyczna, daje nam pewien konwencj onalny obraz ty­
powego Niemca: korpulentnego, często opasłego, o powolnych ruchach, jakby
schematycznie na komendę wykonywanych. O przykład nietrudno; wystarczy
zaglądać do któregoś z pism humorystycznych, polskich, francuskich czy nawet
południowoniemieckich.
Dodać można, że obraz to wcale dawny : już Andrzej Morsztyn w wierszu
Do Imci pana Jana Szumowskiego wyśmiewa

niemieckie surowe postawy,


Nasztychowane brody i powagę,
Oczy na szrubach i słowa na wagę,
Rady z zegarka. „

Do tego zewnętrznego wyglądu przyczynił się przede wszystkim ubiór.


Niemiec odróżniał się ubiorem od Polaka; łatwo było poznać Niemca, skoro
kuso chodził. Śmiano się też z tego kusego stroj u, wobec którego długi, po­
ważny ubiór szl achecki wydawał się niemal hieratyczny. Na ten temat żar­
tów i docinków było dość, zwłaszcza gdy moda wśród żołnierzy, dworaków i
wytwornej młodzieży zaczęła faworyzować niemiecki strój ; walczono o modę
j akby o zasadę i nieraz krew się polała o strój cudzozi emski. Pisze o tym
Kitowicz:
„Młodzież, osobliwie powracająca z zagranicy, upatrywała dla siebie w stroju
cudzoziemskim jakąś dystynkcję i choć nie w j ednej kompanii, mianowicie na
sejmikach, tym p olskim Niemcom fałdy przetrzepano jedynie z przyczyny stro­
ju, na który krzywo patrzyli długo sektatorowie polskiej sukni, jednak takowe
momentalne przypadki nie truły gustu paniczom do niemczyzny, gdy w nagro­
dę od białej płci pierwsze względy odbierali".
Śmiano się ze spodenek niemieckich, owych pludrów, które dały początek
popularnemu i do dziś dnia znanemu przezwisku Niemców. Śmiano się z ka-
pel uszy, zwłaszcza w mróz, gdy Polak ciepłą futrzaną czapkę zaciskał na uszy,
a Niemiec z gołą, troskliwie fryzowaną głową marzł, trzymając stosowny ka­
pelusz w ręce. „Było tedy śmieszno Polakowi - pisze Kitowicz - ciepłą czap­
ką głowę nakrytą mającemu, widzieć Niemca w najtęższy mróz z gołą głową
po ulicy biegaj ącego, a w futrze ciężkim, wilczym albo niedźwiedzim, albo
innym, lecz moda wszystko wytrzyma". Kapelusza nie mógł taki elegant wło­
żyć, gdyż sztucznie wypracowana i gęsto pudrem obsypana fryzura psuła się
pod nakryciem. Ś miano się z harcapów, przypinanych warkoczy (Haarzopj),
wsuwanych w harbejtle (Haarbeutel).

Kusy fraczek, kusy,


Harcapek po uszy,
Polak szablą ruszy,
Już Niemiec bez duszy

śpiewano w Warszawie w r. 1 8 06.


Do niemieckiego stroju należało zapuścić długie włosy, spadające na ramio­
na, lub też nosić perukę.

Każdy włosy zapuści, po niemiecku gada .


. . . głowa
Niemiecka, bo kudłata„.

pisze Wacław Potocki w wierszu Pod obraz Jmp. Łąckiego, pułkownika; gdzie
indziej znów stwierdza:

Niemcowi goła głowa, Lachowi kosmata,


Jakby z trzeciego szydził. Golić Polakowi,
Niemcom kudlić należy, postrzygać Żydowi.

Ostatecznie Niemiec, ukazujący się w tak niezwykłym stroj u, musiał wywo­


ływać sensacj ę i zgorszenie. Przypomina się tu zabawny obrazek z Pana Tade­
usza, przedstawiaj ący pana Podczaszyca, który po raz pierwszy zj awia się na
Litwie w obcym ubiorze, w wytwornej karyj ulce :

A na kozłach niemczysko chude na kształt deski ;


Nogi miał długie, cienkie, j ak od chmielu tyki,
W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki,
Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu.
Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,
A chłopi żegnali się mówiąc : że po świecie
Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.
Wyśmiewani e j ę zyka

Obcy, niezrozumiały język jest zawsze jednym z najważniejszych czynni­


ków niechęci czy nienawiści plemiennej i tematem do nieżyczliwych czy szy­
derczych pomysłów. Bardzo to zrozumiałe zjawisko, że ludzie, spotykający się
rzadko z obcą mową, dziwią się, dlaczego ci obcy nie mogą mówić prawdzi­
wym, zrozumiałym j ęzyki em, lecz używają jakiejś gwary, niezrozumiałej i
śmiesznej . W najdawniejszych przecież czasach zetknięcia się świata słowiań­
skiego z niemieckim powstała nazwa Niemców, ludzi nie mówiących zrozu­
miałą mową.
Chociaż pojęcie narodu, związane z obszarem językowym, jest względnie
niedawnego pochodzenia, to j ednak niechęci na tle językowym są odwieczne.
Człowiek mówiący obcym j ęzykiem nie jest nasz, jest taj emniczy, chytry, głu­
pi czy śmieszny, ale w każdym razie obcy. Przykładów takich dałoby się dość
znaleźć; jednym z najdawniejszych jest chyba tradycj a historyczna o powsta­
niu pospólstwa krakowskiego przeciwko patrycj atowi niemieckiemu za cza­
sów wójta Alberta w pierwszej połowie XIV wieku: otóż Niemcy, „qui nescie­
bant dicere soczewica, koło, miele młyn, decollati sunt omnes".
Język niemiecki nie cieszył się popularnością nawet w okresie humanizmu,
a więc w czasie wzmożonych wpływów zagranicy. Pisze o nim Klonowic w
Żalach nagrobnych po śmierci Kochanowskiego :

Szkandować posmycznym Niemcom jest rzecz przyzwoita,


Ale się olej u w setnym wierszu nie dopyta.
Bo j est mowa przyrodzona tamtego narodu,
Jakby głośnie pudło spuścił z wysokiego wschodu.

Znane też były przysłowiowe zestawienia języków, próbujące ich ogólnej


charakterystyki, zresztą na wzór obcy powstałe; otóż ta niemczyzna j est j ęzy­
kiem nadającym się do groźby czy wymyślań. Najstarszy paremiograf polski,
Rysiński, notuj e z początkiem XVII wieku powiedzenie: „Diabeł Ewę po wło­
sku zwodził, Ewa Adama po czesku, Bóg ich po niemiecku gromił, anioł zaś
po węgiersku z raju wygnał". Inna zaś wersja podaj e : „Anioł ich gromił halt po
niemiecku". Zaznaczyć można, że j eszcze w XVI wieku j ęzyk czeski uważany
był za wyrobiony, wyżej od polskiego pod względem literackim stoj ący, a wę­
gierski był przede wszystkim w niektórych oddziałach wojskowych znany.
Bardzo często spotykaną w piśmiennictwie postacią j est Niemiec źle mó­
wiący po polsku; do dziś dnia figuruje on w popularnej komedii i farsie, do
dziś dni a kursuj ą na ten temat rozmaite koncepty. Pomysły to zresztą stare .
Tak np. w facecyjnym dialogu Potkanie Jannasa z Gregoriasem Klechą z r.
1 59 8 Niemiec kłóci się z Polakiem o to, do kogo należy znaleziony skarb:

Slisiś ty Polaku,
Ja go tobie twój prawa nie chciem przysnać snaku.
Boby go ja tak bil mia!, jak ty cali nogi,
Ich wolte auch wo! skocić, mein Polaku drogi.
Ich hab aber ein kurtzen unum, et caetera,
Kan nicht so schnel l wie du sein, mein Polak„ .

Innym przykładem wyśmiewania Niemców mówiących po polsku jest utwór


nieznanego autora, zamieszczony w Wirydarzu Jakuba Trembeckiego, pt. Car­
men laureati poetae Więzek. Na zdien świenta Dorotea nabożna matrona. Jej­
mości panie} Dorotea Olinska od życzliwego i kochanki sługa przypiesana.
Święta Dorotea, męczenniczka prawa,
Nie dał się odstrażyć poganina sroga.
Od wiara chrześcijańska, przy nim mocno stała,
Korona nieśmiertelna za to otrzymała.
Boże, daj, ażeby każdego nabożna matrona
Z świętą Doroteą odnoszyła niebieska korona.
I jak ona z Theopilusem siedzą sobie w niebie,
Tak żebym j a z WMcią siedział podle siebie.
Co ja, życząc WMci z sierca czyrego�
Daj Boże, WMci doczekać roka drugiego .
WMci życzliwie i kochanie
Z sierca i czyre sługa
Augustia Zimmerman.

Takie utwory są dość częste, i to aż do dziś dnia. Oto np. pieśń o kobyle
doktorskiej , pochodząca zapewne z jakiejś komedio-opery czy wodewil u z
pierwszej połowy ubiegłego wieku:

Szego leżysz na kobyli,


Mego piękny, mego mili,
Ty tak pięknie brykifala,
Na cwaj nóżki skakifala.
Teraz leży głupi sobie,
Jaki diable stal sie tobie,
Ani fiber ni gorąszki,
Ani od pijaństwa drząszki .

W tradycji ludu pozostała jeszcze gdzieniegdzie pieśń Niemca z komple­


mentami do Anusi , zapewne też z jakiegoś wodewilu:
Nenne luba, Nenne mila,
Jam się w sobie polubiła.
Ich bin rodem fon Austryj a,
Ja mieć grafa mego stryja.
On jak jaka! na fyzyte,
Drej par koni miał karete.
I z aksamit suknia no fa,
Paruk mit puder na glofa.

Na temat zabawnych nieporozumień z polszczyzną niemiecką krąży dość


dużo popularnych opowiadań. Jest anegdota o Niemcu, który dziwi się, że Po­
lacy używają tych samych słów na oznaczenie zupełnie innych treści, jak np.
„szlofik'', co oznacza i słowika, i człowieka. Znana jest również opowieść o
Niemcu, który wszedł do kościoła po mszy i słysząc, jak wierni śpiewaj ą supli­
kacje: „Od powietrza, głodu, ognia wybaw nas, Panie !", wtóruj e im: „ Ot pól­
fieprza, glofa, nogi i ogon, pifpaf nas Panie!"
Pomysłów tego rodzaj u jest dużo; nie mamy potrzeby ich tutaj mnożyć.

S k ąp c y

Oszczędność niemiecka, ich zapobiegliwość, ich wyrachowanie raziły


szlachtę polską, a za j ej przykładem także inne warstwy społeczne dawnej
Polski. Łatwo sobie wyobrazić, że przy zetknięciu się tak zasadniczo róż­
nych postaw życiowych musiał wytworzyć się głęboki przedział, lekceważe­
nie i nienawiść. Szlachcic, dla którego używanie dóbr doczesnych niczym
nie krępowane było czymś zupełnie naturalnym, który był fruges consumere
natus i z pewną pogardą patrzył na ludzi pracuj ących, musiał, rzecz prosta,
niechętnie patrzeć na Niemca, który był rękodzielniki em w mieście, koloni­
stą na wsi łub też lekarzem czy budowniczym w służbie pańskiej ; i na od­
wrót, Niemiec, który naj częściej ciężką pracą dorabiał się ziemi polskiej ,
lekceważył o d środka tego, który m u dawał pracę i zarobek. Mieszczanin czy
włościanin polski, niżej od przybysza niemieckiego stojący, usuwany prze­
zeń z ziemi czy z warsztatu, mścił się wyzwiskiem czy też pogardą, zapoży­
czoną od szlachty.
Wyśmiewano więc bardzo powszechnie skąpstwo niemieckie. Przysłowia
mówią, że : „Przy Polaku i Niemiec się pożywi, a przy Niemcu ani pies"; „U
Niemców ani mucha się nie pożywi "; „Niemiec lepszy od Żyda, bo i wody na
gorąco nie da się darmo napić". W ziemi dobrzyńskiej taką powtarzaj ą roz­
mowę :
Niemiec, będziesz jadł kluski? Ja.
A z twojej mąki? Nein.
Popularna pieśń warszawska z r. 1 806 (podana przez Kolberga w II tomie
„Krakowskiego") śmieje się w ten sam sposób:
Stali Niemcy, stali
W redutowej sali,
Gdy Polak pił trunek,
Gęby nadstawiali.
Sto Niemców festyna,
Wyszła kwarta wina;
Ta niemiecka zgraja
Zjadła po pół j aja.

Z tych czasów pochodzi szeroko niegdyś znana pieśń, zwrócona przeciw


okupantom pruskim, której fragmenty jeszcze tu i ówdzie w pamięci ludu zo­
stały:

Przyszli Niemcy do kraj u


Podług swego zwyczaj u,
Z cielęcemi torbami,
A teraz są panami.
Oj biadaż nam Mazury,
Jakiej nigdy nie było,
Prusy drą nas ze skóry,
O czem nam się nie śniło.
Założyli rogatki,
Każą płacić podatki.
Drogi tytoń, tabaka,
Każdy Niemiec sobaka.

Kuchnia niemiecka

Ś miano się, j ak zwykle w stosunkach sąsiedzkich, z niemieckiego jadła:

Więc chłop k'temu pl ugawy, słoninami śmierdzi .


A co z grochu nie doje kawalca słoniny,
To włoży do kalety Dajczmanek nasz miły,
Chociaż śmierdzi, jako chce, nic tego nie czuje.
A pijanice wieldzy prawie z przyrodzenia,
Że tam mało zostanie dobrego baczenia

pisze Rej w Zwierciadle.


Mało wytworny, ale wcale charakterystyczny koncept na temat niemieckie­
go „szpeku" czytamy w Albertusie z wojny z r. i 596:

Ksiądz
Przetoć fortelnie Niemcy, a dobrze, działają,
Swych koni wszystkich w puzdrach ogony chowają.
Wszakeś widział podobno, gdyś mieszkał w Krakowie,
Kiedy więc z niemieckich stron bywają posłowie.

A lbertus
I mniemacie wy, patre, że to dla samego
Ogona tylko czynią, jest tam coś inszego.
Jam słyszał raz w Krakowie, gdy Niemcy wjeżdżali,
Że chłopięta jakiś szpek tam być powiadali.

Ksiądz
Co to za szpek?

A lbertus
Jać nie wiem; jakaś ich potrawa,
Bez której żadna nie jest niemiecka wyprawa.
Więc ten szpek nad cepuchem dla ciepła wieszają,
To czynią dla żołądków, które słabe mają.

Ksiądz
Toć to sztuczne potrawy ci ludzie wnaszają.„

A lbertus
Przecie się ich Polacy naszy nie chwytają.
Już oni po staremu w dymie mięso wędzą.

Jeszcze u Kraszewskiego spotykamy przeciwstawienie Niemca i Litwina w


ich potrawach: „Myślisz, że po szpeku tego Niemca moj a boćwina ci będzie
nie do smaku?"
Za typowo niemiecką potrawę uchodziła też kiełbasa. Śmiano się z nich, że
także z psiego mięsa mogą robić kiełbasy:

Wędrowali Niemcy przez bory i łasy,


Napotkali sukę, wzięli na kiełbasy,
Oj , juchy Niemcy.

Albo znów w innej pieśni :


A wy Niemcy za górami
Jedli sukę z pazurami,
Jeszcze jednej nie pożarli,
Już po drugą polecieli.

Przedmiotem pośmiewiska były też kartofle. Rzecz ciekawa: ziemniaki zj a­


wiły się w Polsce, istotnie przez kolonistów niemieckich zaprowadzone, w
połowie XVIII wieku; zrazu niechętnie na nie patrzono, ale stopniowo uprawa
ich stała się powszechna i kartofle weszły jako jeden z najbardziej podstawo­
wych pokarmów do kuchni polskiej . Choć j uż niewątpliwie od dawnych lat
ziemniaki są w Polsce bardzo powszechnie spożywane, to w tradycj i ludowej
„kartoflarzem" pozostał Niemiec.
O początkach uprawy kartofli w Polsce mówi, jak zwykle plastycznie, Kito­
wicz. Kartofle więc „zj awiły się najprzód za Augusta III w ekonomiach królew­
skich, które samymi Niemcami Sasami ekonomistami osadzone były, a ci dla
wygody ten owoc z Saksonii przynieśli i w Polsce rozmnożyli. Długo Polacy
brzydzili się kartoflami, mieli je za szkodliwe zdrowiu, a nawet niektórzy księ­
ża wmawiali w lud prosty takową opinię, nie żeby j ej sami dawali wiarę, ale
żeby ludzie, przywyknąwszy niemieckim smakiem do kartofli, mąki z nich jak
tamci nie robili i za pszenną nie sprzedawali, przez co by potrzebującym mąki
przez się pszennej do ofiary ołtarzowej , mąką kartoflową, choćby i z pszenną
zmieszaną, zawód świętokradzki czynili".
Pieśń ludowa nieraz o tych niemieckich kartoflach wspomina:

Pamiętacie, Niemcy, coście wy robili,


Gdyście pod Berlinem kartofle sadzili?
Oj , j uchy Niemcy, juchy, juchy, j uchy,
Niemcy, psy, cybuchy

śpiewa jedna ze zwrotek dłuższego antyniemieckiego utworu; inna znów pio­


snka tak Niemców wyśmiewa:

Ach, ty Szwabie kartoflarzu,


Gonisz panny po cmentarzu,
Pana Boga nie znasz,
Kopytem się żegnasz.

Niemiecka wi ara

Niechęć do Niemców jako grupy obcej j ęzykiem i obyczajem łączy się naj­
częściej z pogardą czy nienawiścią dla ludzi innej wiary. „Niemiecka wiara,
psia wiara" - stała się częstym określeniem. Chodzi tu oczywiście o prote-
stantów; cały impet nienawiści do ewangelików, wzrastający w toku dyskusj i
religijnych XVI i XVII wieku, a dochodzący d o szczytu w czasie zwycięstwa
reakcj i katolickiej , zwrócił się przeciwko Niemcom. Są co prawda także Niem­
cy katolicy, i to w bardzo poważnej liczbie, ale popularna opinia uprościła
sobie, jak zwykle, to zagadnienie i nawet katolika Niemca skłonna j est uważać
za coś gorszego, za niewiernego, nie spełniaj ącego obowiązków religijnych,
nie szanującego kościołów i świąt. „Co Niemiec to heretyk" - mówi przysło­
wie, zresztą najniezgodniej z faktycznym stanem rzeczy.
Tych heretyków wyobrażano sobie najrozmaiciej , przeważnie w dość nie­
określonej , choć potwornej postaci. Ów Mazur, który chciał (w XVII wieku)
lutra zobaczyć, aby się przekonać, czy to człowiek czy coś innego, żyj e do dziś
dnia: „Ty luter j esteś, nie człowiek" - wymyślają na Podlasiu. „Pół Niemca,
pół kozy, niedowiarek Boży" - mówi się przysłowiowo. Uważa się powszech­
nie, że lutry maj ą po sześć palców u nóg. W każdym zaś razie, choćby heretyk
nie był jakimś niezwykłym straszydłem, to jest z natury kimś złym, nieżyczli­
wym, nie umiej ącym się odpowiednio zachować : „Tyś jeszcze gorszy niż lu­
ter" - orzeka wyzwisko. Oczywiście, j est on także bezbożnikiem; niedowia­
rek i luter j est mniej więcej tym samym.

Lutry, kalwiny,
Bezbożne syny,
Z ojczyzny matki
Chcą szarpać płatki

mówi bardzo niegdyś popularna pieśń konfederatów barskich.


Pieśń, półl udowego, zdaje się, pochodzenia, zapisana w okolicach Rabki,
podobnie przedstawia Niemca jako niedowiarka, dla którego nie ma nic świę­
tego :

Nie dowierzaj Niemcom,


Mówi Bartos stary,
Bo to mierniec jest odmieniec,
Nie dotrzyma wiary.
Bo to miemiec jest odmieniec,
Nie ma nic świętego,
Bo on strzelał do kościoła,
Do Maryjackiego.

Byłoby rzeczą interesującą zebrać z dawnej l iteratury polemicznej zarzuty


przeciwko heretykom (i Niemcom) i zbadać, ile tych dawnych wyobrażeń po­
zostało j eszcze do dziś dnia w tradycj i ustnej ; niewątpliwie znalazłoby się dość
ciekawego materiału do porównań. Nie możemy tutaj tej pracy przeprowa­
dzać; zestawiamy tylko trochę dość przypadkowych przykładów.
Skąd się wziął Luter i kim był? Opowiadają o tym górale babiogórscy. Otóż,
była kiedyś starzej ąca się dziewczyna, która daremnie modliła się o męża; w
rozpaczy mówi raz: „Kiedy już nima parobka, cobyk za niego sła, to niekze juz
debał (diabeł) psidzie i weźmie mie niescęśliwą. Kie sobie tak mówi i ze sobom
rozprawia, nadchodzi pan camo ubrany, z wąsem pod nosem, brodzisko trochę
uostrzizone, a w ręce laga. Jak sie macie piekna panięnecko, a dobrze sie wam
też tutok uodpocywa? A dobrze, dobrze, prawi ta dziewka. Tak se usiad i nuze
dali sie uopytuje, jaz się psigadał uo zęniacce. Dziewka uciesyła sie bardzo i
uobiecała, ze pój dzie. Uozenili sie i mieli chłopca Marcina, pół człowieka a pół
debła, ale kśtałt miał tak, jak cłowiek. Uociec nie był psi matce, jęno niekiedy
psichodził, a uona dobrze wiedziała, ze jej chłop debał, bo nie kcioł do ślubu
psistąpić, a niekiedy widać mu było końskie nogi". Otóż, ten Marcinek wstąpił
do szkół, uczył się na księdza i potem podstępnie podszedł papieża, który luter­
ską książkę, „diabelską naukę" zatwierdził. „Marcin Luter posed i ucył s nij , bo
wsędy pokazywał podpis Ojca Ś więtego, ze mu tak kazał uczyć".
Białorusini w okolicy Suchowoli i Korycina opowiadaj ą, że Niemcy byli
niegdyś takimi ludźmi jak inni, ale kiedyś j eden z naszych (tj . katolickich)
biskupów z wielkiej nauki zwariował („zdurieł"), ustanowił niemiecką wiarę i
sporo ludzi na Niemców zmienił. Sam Luter wiedział, że wiara ta nic niewarta,
bo gdy własna matka jego chciała Niemką zostać, rzekł jej : „Nie wolno ! bo to
wiara dobra do życia, ale nie do zbawienia". Tamże mówią też, że wiara ta
dlatego tak w życiu lekka, a najcięższa do zbawienia, bo u Niemców post wte­
dy, kiedy nie ma mięsa, a święto, gdy nie ma co robić.
Gdzieniegdzie stał się ten legendarny Luter, przeciwko któremu tyle kiero­
wano zarzutów, j akąś humorystyczno-mityczną postacią.

A wy Niemcy, wy nie wiecie,


Luter Marcin siedzi w życie.
Jak Polacy żyto zeżną,
To was Niemcy diabli wezmą

śpiewa lud pod Łęczycą.


Oczywista rzecz, że wyśmiewano pastorów, kościoły („kirchy") protestanc­
kie, obrzędy religijne i kazania. W dawniejszej literaturze sowizdrzalskiej czy
satyrycznej niejednokrotnie występuj e postać zabawnego „ministra'', pastora,
zazwyczaj nieporadnego i głupiego, nieraz mówiącego łamanym, niby niemiec­
kim narzeczem.
Jako przykład takiego utworu, wyśmiewaj ącego pastorów niemieckich, przy­
taczamy niewielki, czterokartkowy List o Lisowczykach do D. Martyn Luter
od Śląskich y Czeskich Efangelików przez Xiądz Nikiel Habspert Minister fer­
bi Dei Zboru Wrocławskiego z Niemieckiego na Polskiego przełożony, Roku
Pańskiego 1 620. Niewybredny to druk; opisuje on znęcanie się Lisowczyków
nad pastorem we Wrocławiu. Oto fragment przedmowy:
„Mego łaskafemu Panu, Xiędzfi Kasper Mydlarzofi, Ministrofi Lubelskie­
mu. Moy parzo ukakany y łaskafy Xiądz Kasper. .. nie baczni Lisafczykofie ne
tafno z iednego Ministrem naszego rozigrali sze y w pludra mu prochu nasypa­
li, naszy co przy tego byli, zrozumiawszy, co chciał ropić Lisowczy z naszego
Xiędzem, fnet list do Doktor nasz Her Martyn Luter napisali, y w pludra mu za
tym okazyem przesłania listu włożyli : Lisofczykowie potym procha zapalili,
nasz prost z listem do nieba j ak Heliasz na ognistego woza wleciał. . . "
Układano też zabawne teksty pastorskich kazań; niektóre z nich pozostały w
żywej tradycj i . Oto przykład (zapisany u Federowskiego, „Lud białoruski" III):
„Szanofni parafianie, pofiem fam przykładne kazanie ! Oto słuchaj cie i uszy
nadstawiaj cie; Ofiec przynosi lepszy pożytek j ak szlofiek; j ak ostrzygo ofiec
i wyprzędo welna i zrobio sukman, czyż nie ciepla? Jak sie zarżni e ofiec,
zedro skóra i uszyj o kożuch, czyż nie fygoda? Teź śtuka mięsa od ofiec i
upiecz na rożan, a czyż nie smaczna? Obedrzeć lój i zrobić świeca, zapaliw­
szy fieczorem, a czyż nie fidno? A teraz wziąć kiszki i firobić na struna,
naciągnąć na skrzypce i zahrać, a czyż nie fesolo? Takie to pożytki ofiec
przynosi, moj e szanofne kreścj anie, a szlofiek j ak umre, to co? - zakopio do
ziemi i nic niema! "
Albo inne j eszcze kazanie, tym razem pogrzebowe : „Była jedna fdofa po­
czcifa, co wszystkim dawała, ale nie to, co fy rozumieci e ! Ona dawala j almuż­
na ubogim: Kaczki pieczone i kapusta tuszona, a dopiero leży do stołu glofa, a
do progu giegami bez ducha ! Niemalo ona trudów poniosła, jeszcze ostafi la
syna osia, ale on nie jest glupi i za kazanie pi fa nam kupi ! "

D i a b e ł w n i e m i e c k i m s t r oj u

Diabeł, j eśli w ogóle chodzi w ludzkim ubi orze, to j uż naj częściej w ob­
cym. Rzecz to zupełnie zrozumiała: grupa własna jest dobra, tradycyj ny ubiór
narodowy jest piękny, właściwy, dobry, trudno więc wyobrazić sobie złego
ducha w takim stroj u; natomiast j uż za granicą zaczynają się wpływy diabel­
skie, obcy pozostaj ą z nim w związku, pochodzą odeń, są j ego sługami itd.,
nic więc dziwnego, że diabeł ukazuj e się w obcym ubiorze. Spotykamy się z
tym zj awiskiem dość powszechni e : w Holandi i diabeł chadzał w hiszpań­
skim stroj u , a więc w stroj u naj eźdźcy, dawni Prusacy wyobrażal i sobie dia­
bła w polskim ubiorze, w Polsce zaś diabeł w kusym niemi eckim ubraniu j est
bardzo powszechnie spotykany . „Zakochał się j ak diabeł w niemi eckim stro­
j u" - mówi przysłowie.
O przykłady nietrudno . Przypominamy naj bardziej może znany : diabeł w
Pani Twardowskiej zj awia się w stroju niemieckim: „Istny Niemiec, sztuczka
kusa" . W takimże stroj u ukazuj e się diabeł np. w Zaczarowanym kole Rydla i
w wielu innych utworach literackich, tudzież w plastycznych wyobrażeniach.
W S ieradzkiem zj awia się diabeł we fraczku i zielonym strzeleckim kapelu­
szu. W Lubelskiem, wedle relacj i Gluzińskiego z początku ubiegłego wieku,
występuj e on naj częściej j ako Niemczyk z harcapem, w starodawnym trój gra­
niastym kapeluszu, w czerwonych spodniach i czarnym kusym fraku. W Kra­
kowskiem, wedle opisów Seweryna Udzieli, diabeł ukazuj e się naj częściej w
kusym czarnym fraku i trój graniastym kapeluszu, spod którego wyglądaj ą rogi,
spod fraka zaś widać ogon; frak ów bywa także czerwony. Podobną relacj ę
mamy także z okolic Chrzanowa (Polaczek, Powiat chrzanowski, Kraków
1 9 1 4) : „Diabła wyobraża sobie lud j ako szczupłego, wysokiego Niemca, ubra­
nego w kusy frak; ma on ręce i nogi zakończone pazurami, na głowie dwa
czerwone różki, a z tyłu długi ogon".
Wyobrażenie to, które nam dzisiaj j est najbliższe, diabła w niemi eckim stro­
ju z końca XVIII wieku, nie może być oczywiście dawniej sze aniżel i ów „strój
niemiecki", uważany za typowy. Ale i przedtem widywano diabła w niemiec­
kim, oczywiście innego j uż kroj u, ubiorze ; tak np . w aktach procesu o czary
spod Szaweł na Żmudzi w r. 1 69 1 czarownice maj ą „mistrza swego Niemca
kudłatego", oczywiście diabła.
Bywały na ten temat rozmaite nieporozumienia, zabawne, czasem i tragicz­
ne. Kolberg (w II tomie „Krakowskiego") podaj e popularny utwór, wyśmiewa­
j ący Niemców, w którym wraca motyw diabła w niemieckim ubiorze :

Klopa szpicbub na drin ze mnie zwozi,


Sze szart przeklęta po niemieska chodzi.
Krak mego serca z cholerem poszelo,
A klopa prosta bodaj licho wzielo.
Das ist nicht prafda, j a jemu dowoził ,
Ze nigdy dj abel po niemiesku chodził .
Aber ten klopa stara zno fu gada
I palsem na mnie : dj abel ty, pofiada.

Dochodzi do awantury; Niemiec wymyśla chłopu, ale ten go :


Zaraz szturknol w brzucha mego,
Szicho być tobie Niemsa przeklętego.
Szicho być tobie Niemsa fransowata,
Abyś na frisztik nie kosztofal bata.
Na karczma klopa fszystko folno jemu,
A tobie są drzwi szarta nemeskiemu.

Ostatecznie Niemiec wyciągnął szablę, a chłop złożył się kijem:

I j ak nalozyl na pieca mojego


Półtora kija, klopa nietobrego,
Tak zaraz krzyża mego śfankowala
I cala fekta szfafego ustala.
I w tego sposób ja uboga Niemsa
Stala się głupia i ostatnia szelmsa.
Nie będzie z Polak fojować cuzamen,
Besser go nieznać in ewigkajt, amen.

Nie kończyło się na żartach. Kolberg w „Łęczyckiem" opowiada o auten­


tycznym wypadku, który się tragicznie skończył. Było to za czasów rządów
pruskich po trzecim zaborze. Parobek ze wsi Topoli pod Łęczycą, j adąc nocą
przez sławne łęczyckie błota, zobaczył przed sobą osobliwe zj awisko : był to
czarny od stóp do głów potwór, z wywiędłą, żółtawą twarzą; w szerokich
ustach, z których wystawało kilka dwucalowych zębów, miał krótką faj ecz­
kę, a na głowie, zamiast czapki, dużego nietoperza; ubrany był w aksamitny
kaftan z wielkimi bi ałymi guzami, w takież spodnie, u kolan białymi sprzącz­
kami spięte ; cieniutkie komarze nóżki miał odziane w czarne jedwabne poń­
czochy i pantofle, zdobne białymi sprzączkami ; na koniec już nie j e den, j ak
zwykle u biesów, ale dwa ogony : jeden jastrzębi spadał od stanu kaftana,
drugi, jakby bawoli, wychodząc spod pirożystego kapelusza, wałęsał się na
plecach. Parobek się przeżegnał : „W imię Oj ca i Syna, czy ty bies B oruta?"
„Ja, ja", odpowiedział potwór. Chłop porwał kłonicę z wozu i si lnym uderze­
niem w czerep biesa strącił go do błota, po czym, nie oglądaj ąc się, pojechał
do Topoli. Na drugi dzień znaleziono utopionego w błocie niemieckiego Re­
gierungsratha. Władze pruskie miały potem cyrkularzami ogłaszać po wsiach,
że osoby w obcym stroj u, w pończochach i pantoflach, w trzyrożnych, pła­
skich kapeluszach są urzędnikami niemieckimi, nie zaś czartami, i że należy
im się wszelki szacunek i poważanie.
Mniejsza o autentyczność wypadku, której dowieść nie można, ale niewąt­
pliwie lud Niemców, chodzących w diabelskim stroj u, mógł często za praw­
dziwych diabłów wziąć.
Taka przygoda zdarzyła się np. znanemu naturaliście Schultesowi, pro­
fesorowi Akademii Krakowskiej , który herboryzuj ąc w lasach babiogór­
skich w r. 1 8 0 8 zabłądził i straszył górali swym wyglądem: czarnym i ku­
sym ubiorem, okul arami, kapeluszem i parasolem. Każdy spotkany góral
żegnał się znakiem krzyża i z przerażeniem uciekał od rzekomego di abła,
aż na koniec urzędnicy leśni, słysząc opowi eści o czarcie, odszukali po
dwóch dniach ledwi e żywego profesora. Opowiada o tym L. Delaveaux w
dziełku Górale beskidowi, Kraków 1 8 5 1 . Zemścił się za to Schultes i w
j ednej ze swych prac złośliwie opisał Bogu ducha winnych, ale diabła się
boj ących górali . Przypomnieć j eszcze można, że Mickiewicz w Panu Ta­
deuszu wspomina o chudym lokaj u niemieckim na sławnej kariulce, na
którego widok chłopi żegnali się, myśląc, że to diabeł po świecie j eździ w
niemieckiej karecie.

N i e b ę dzi e N i em i e c P o l akowi bratem

Stare to przysłowie, że „póki świat świ atem, nie będzie Niemiec Polako­
wi bratem" . Nie wiadomo, w j akich czasach powstało; w każdym razie j uż
Wacław Potocki we wstępie do Wojny chocimskiej, mówiąc o król u Zyg­
muncie, powołuj e się na ten zwrot j ako z dawna j uż znany : „W którym się
rzetelnie owa staropolska ziściła przypowieść". Czytamy także w tekście
poematu :

Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem,


Nigdy Niemiec nie będzie Polakowi bratem

a potem j eszcze w Moraliach :

Nigdy w szczerej nie żyli Polak z Niemcem zgodzie,


Polaka pycha, Niemca wolność w oczy bodzie.
Stąd przypowieści miejsce, że póki świat światem,
Nie będzie nigdy Niemiec Polakowi bratem.

Przypomniano sobie to przysłowie pod koniec XVIII wieku, gdy po krótkiej


erze sentymentu polsko-pruskiego nastały surowe rządy pruskie w Warszawie.
Mazurek z r. 1 79 8 tak śpiewa:

Nie może być, parobcy,


Żeby się tak zostało;
W naszej ziemi człek obcy,
By mu się dobrze działo.

Wszak przysłowie to wiecie,


Póki tylko świat światem,
Póty Polak Niemcowi
Nie mógł i nie był bratem.

Do dziś dnia przysłowie to j est żywo i szeroko znane.


Spis rzeczy
Marian Ju rkowski - PRZEDMOWA . . . . . „ . . • • •. . . „ • . „ . . . „ . „ . . . . • . . . . „ „ „ „ „ • . . • „ . „ „ . „ . • . . . . . . . . . . „ 5

OD AUTORA . . . . . ................................. .......................... „................................................... 9

MEGALOMANIA NARODOWA ........................„ ......................................................... 11


P o s t s c r i p t u m .. . ....... .. ... „ „.............„......... . .... . . .... . .
.. . . . ....... .. .. .... „.„„„.„............. 41

TRADYCYJNE PO JĘ CIA O OBCYCH „ ..............................„...................................... 43


·

Czarność obcych . . . . . . . . . . . . . . . . . „ • • • • • . • • • • • • • • • • • • • • • .• • • . . • • • • • • • . • . . . . . . • • . • • • • • • • • • • • • . • • • . • . . . • • • • • • • . . • • . • • • . • . • • 50
Ś lepo urodzeni . ..
... ...... . . . . . . . . . . . . .
. . .. .. .. .. ....... .......... .. „... . ... . .. .. ... . . . . . . . .. . . . . . . . . . . „ „ . . . . . . . . . . . . . . 52
Urodzeni inaczej ....... „. ... „. . . . . . .„ .. „ „. . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . ........ ............. ... .. . . . . . . . . . . ...
... . . ........ . . 54
Przykry zapach obcych ................ ...................... ................................................. ........ 55
Obcy ludożercy . .... „..... .... „.............................. „„............................... ....................... . 56
Niskie pochodzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . .... . ..
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . 57
Obcy jako czarownicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. .. . . . . . . . . . . .. . . . . . . . ....... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ... 58

NAZWY I PRZEZWISKA GRUP PLEMIENNYCH I LOKALNYCH „„„........„..... 63


I. N a z w y i p r z e z w i s k a t o p o g r a fi c z n e. § I . Uwagi ogólne. § 2. Górzy­
stość i nizinność terenu. § 3 . Bór, las, puszcza, pole. § 4. Rzeki i błota. § 5. Dzielnice,
miasta, obcy. § 6. Varia . . . . . .
. ... . „ .. .
. . . . . . .„ . . . . . . . . „ . . . . . . „. „ „ „. . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . „....... .„ . . . . . . . . . . . 66
II. N a z w y i p r z e z w i s k a, w s k a z u j ą c e n a w ł a ś c i w o ś c i j ę z y k o ­
w e. § 7. Uwagi ogólne. § 8. Mowa zrozumiała i niezrozumiała. § 9. Właściwości
fonetyczne. § I O . Odrębności słownictwa. § 1 1 . Przekleństwa i nawoływania.
§ 1 2 . Imiona . . . . . .. . . .
... .. ... . . ..
. . . . . .. .
.„ . . ...... ... . . . ..„ ....... . . . . . . ....... . ..„ .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71
III. N a z w y i p r z e z w i s k a, w s k a z u j ą c e n a w I a ś c i w o ś c i u b i o r u.
§ 1 3 . Barwa. § 1 4. Krój ubioru, materiał. § 1 5 . Wierzchni ubiór męski . § 1 6 . Spodnie.
§ 1 7. Nakrycie głowy. § 1 8. Obuwie. § 1 9 . Varia . . . . . . . . . . . . ...... „......... „................ ....... 83
IV. C e c h y f i z y c z n e I u b m o r a I n e. § 20. Włosy i zarost. § 2 1 . Wady fizyczne.
§ 22. Wady moralne . ..
. . . . . .
. . . ...... . ..
„. . .... ....... ... ....... . . . „ ........... „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „.. . . .. 94
V. N a z w y i p r z e z w i s k a , w s k a z u j ąc e n a s t a n g o s p o d a r c z y i s p o -
i e c z n y. § 2 3 . Dawne stosunki poddańcze. § 24. Gospodarstwo. § 2 5 . Zawody. . . . . . 98
Vl. P r z e z w i s k a, w s k a z u j ą c e n a u l u b i o n e p o t r a w y. § 2 6 . . ... „. . . . . . .„. . .. 1 02
VII. P r z e z w i s k a · z w i e r z ę c e. § 27 . .. . . . ..... „. „ . „ „..................... . „ ...... „ . „ ...... .. . . .„.... 1 04
VIII. P o c h o d n e z n a c z e n i e n a z w p I e m i e n n y c h. § 28. Wyzwiska. § 29. Gru-
py wyznaniowe i zawodowe. § 30. Varia. . . . . . „ .. . . . . . . . .. „........... „..................... „ .......... 1 06
ZA BAWNE OPOWIADANIA O SĄSIADACH ..„.„„„.„„„.„„.„.............„„„„............. I 09
Sianie soli
. . . . . . . . . . . . „ „ „ . „ „ „ . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „„.„„„„„„„ . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ 1 12
Wynoszenie byka . . . . . . . . . . „. . . . . . . . „ „ .. „„„ . . . . . „.„. . . . . . . .„ . „ „ . . . . „ . „ . „ . . . . . . . . . . . . . „„„ . . „. . . . . „. . . „ 1 12
Nieznane zwierzę sierp „ .. „. . . . . . „ „ . „ „ „ . „ „ „ . „ . „ „ „ „ „ „ „ . „ „ . „ . „ „ . . . . . . . „ „ „ . „ „ . „ „ „ . . „ „ . „ 113
Krowa na dachu . „ . „„ „ „ „ „ „ . . . . „ „ „ „„ „ . . „ „ „ „ „ „ „„ „ . „ „. „ „ . . „ . . . „ „ „ . . „ „ „ . „ „ . . „ . „ „ „ . . „ . I 13
Gryka j ako woda „ . . . „. . . . . . . „ . „ „ . . . . . . . „. . . . . . . . . . „ . . . . „ . . . . „ „ . . . . . . . . „ „ „ . . . „„ . . . . . . . . . . „ „ „ . . . . . . „ . . . . 1 14
Chwytanie wiewiórki „ .. „„. . . . . . . . . . „ . „ „ „ „ . „ „ „ „ .. „„.„. . . . . . . . . . . . . . . . . „ „ . „ „ „ . . . „. . . . . „ . . . . . . . . . „ 1 16
Wynoszenie na górę kamieni „ „ „ . „ . . . . . . . „„.„„.„ ... „„„„.„ .. „ „ „ „ „ „ „ . „ „ „ „ . „ „ „ „ . „ . „ „ „ 1 17
Niesienie belki w poprzek „ . „ „ „ „ „ „ . . . . „ „ „ „ „. .„ „ „ „ „ . . . . . . „„. . . . .„ . . „.„„.„„„ . . . . . . . . . . . . . . „ 1 17
Noszenie światła workami „ „ „ . „ „ „ . . . . . . . „ . . .„ . „ „ „ . „ . .„ . „ . „ „ „ „ „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ . . . . . „ „ „ „ . „ 1 17
Burmistrz stacza się na dół „.„ . . „ „ „ „ . . . „... „ „ . „ . .„„„ .. „ ...... „. .„ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ . 1 17
Odwrócenie kierunku drogi . „ . . . „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ „ „ . „. . . . „. . „ . „ „ „ . „ . . . . „ . „ „ „ . „ „ . . . „ „ . „. . „ . . 1 18
Znaczenie miejsca zatopienia dzwonów „„„„„„.„„„„„„ .. „„„„ . . „. .„ „ „ . „ „ . „ . „ „ „ „ „ . „ 1 18
Nieznane zwierzę kot „ . „ „ . „ „ „ „ „ . „ „ „ . . „„„.„„„„„ . . . . . . . . „ „ „ . „ . „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ . „ „ . „ „ 1 18
Nie mogą się doliczyć . .„ „ „ „ . „ „ . „ . „. . . . . „„„.„„ ..... „. . . . . . . „ . „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ . . .„ . „ „ „ „ „ „ „ . 1 19
Nie znajdują własnych nóg „ „ . „ „ „ „. . . . . „„„„„.„.„„„„„ . . „„ . . „ „ . „ „ „ „ „ „ . . . . „ „ „ „ . „ . „ „ . . 1 19
Wszyscy chcą spać w środku „. . . „ „ . „ . „ . . .„ „ „. . . „ .. „„„„ . . . . . . . . . „„ . . „. . . . . „. . . . .„ „ „ . . . „ . „ . . . . 1 19
Rak jako krawiec . . .„ „ „ „ „ . „ „ „ . „ . „ „ „ „ . „ . „ . „ „ „ . „ „ „ „ . „ . „ „ „. . . . . . „„ ... „ . „ . „ „. . . . „ . „ .. „. . „ 119
Posuwanie kościoła „ „ .. „. . . . . . . . . „ . . . . . „ „ „ . „ . „ .. „ . „ . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 20
Kobyla dźwiga j eźdźców . . . . . . . . . „ „ . „ „ . . . . . . . . .„ . . . .„ . „ „ „. . . . . . . . . „„„ . . . . „„.„.„ ... „ „ „. . . „ „ „ . . . 1 20
Bicie koni sąsiada . „ „. . . . „.„.„„ . . . . . . „ . „ . .„ „. . . „„ . . .„ . . . .„ . . . . . . . . . . „„ .. „ „ „ . „ „ . . . . „. . . . . . . „ „ „ „ . 1 20
Komendant jeździ na kogucie . „ . . . „„ . . . . . „„.„„„„„.„ .. „„„.„ . . . . . . . „ ...„ . . . . . „.„ . . „ . . . . . . „ . . . . . 1 20
Waleczny burmistrz „. . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „.„ . .„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121
Posłaniec szuka zgubionych wyrazów . . . . „ . . „ „ „ „ . . . . „ „ „ „ . „ . „ „ . . „ „ „ „. .„ „ „ „ „ . . . „ . „ „ . . . . 121
Wyprawa po księżyc „„„„ . . . . . . . „ . . . . . . . . . „ .. „. . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . . . „ . . . . „ „ „ „ . 121
Trzymający łańcuch ludzi puszcza ręce „ . „ . „ „ „ „ „ „ „ „ . . „ . „. . . . „ . „ „ „ . „ „ „. . .„ „ „ „ . „ „ „ „ 121
Zamykanie bramy burakiem . „ „ . „ . . . . „ . . . .„. .„. . . . „„„„„ . . . . . . .„ „. . . . . „.„.„ ... „ . „ „ „ . „ . . . „ . „ . . 121
Spór z sąsiedztwem o granice . . „ „ „ „ „ . . „ „ „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ „ „ . „ . „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ . . . . . . . . . „. .„ . 1 22
Sprzedawanie much ... „„„„.„„ . . „. . . . . . . . . . „.. „ . . . . . . . „„.„ . . . . . „. . . . . . . . . . . „.„ ... „ ... „... „ „ . „ „ „ . „ 1 22
Dzielenie ki ełbasy . . . „. . „„„„„ . . . . . . .„ „ ..„ . . . . . . . . „„„.„. . . . . . . . . . . „ „ „. . „„„„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ .. „ . . . 1 22
Atrament zamiast wina „„„. . . . . „ „ . „ „ . „ . . . . . „.. „ ... „„„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „„„„ . . . . . . . . . . . . . „ . „ .. „ 1 22
Prośba o pożyczenie szubienicy „„.„ . . . . . „„.„„„„.„„„„. „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ 1 22
Wieszanie wody w worze „„„.„ . . . . . . . . . . .„ . . . . . . .„ . „ „ „ ...„ „ „ „ „ „ . . . . „ . „ „ „ . „ . „ . „ „ . . . . . . . . . . . . „ 1 22
Szczur jako diabeł . . . . . . . „ . . . „ . . . „. . . . . . . . . „ . „ „ „ . „ „ . . . . . . . „„ . . . . „ . „ „ . . „ „ . . . . „ „ . „ . . . . „ . . . . „ „ . . „ . . . . 1 23
Jeden słowik na dwie miejscowości „. . „„„„„„„ .... „„ . . . „ . . . . „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ ... „ . „ „ „. . „ 1 23
Koń zdycha z głodu w kościele . . . „. . . . .„ . „ „ „ „ . „ . . . . . . . . . . „. .„ .. „ „ . „ . „ „ „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ . „ „ . „ 1 23
Mądre gęsi . „ „ „ „ . „ . . . „...... „„„ .. „ „ . . „ ..„ . . . . . . . . . . . .„„„.„ . . . . . . . . . . „. . . . . . „.„ . . . . . . „.„.„ . . . . . . . „ . . . . 1 23
Psy szczekaj ą ogonem . . . . . . „ „ „ . . . . . . „ „ . „ . „ . . . . . . . „ . . . . . . . . „ . . . . „ . „ „ . „ . . . „ . . . . „ „ „ .. „. . . . . . „ . „ . . „ „ 1 23
Czart na plecach . . . . .„.. „ „ „ . „ „ „ . „ „ „ „ . .„ . . . . . .„ . . . .„„ ...... „ . . . . . „. . .„ . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . . . . . .„ „ . . . . . I 23
Zając wykłuwa się zjaj a „ . . „ . . „ „ „ . . . . „ . . „ „ „ .. „ . . . „ „ „ „ „ „ . . . „„ . . . . . . „ . „ . „ „ . . „ „ „ „ . „ . . . „ . „ „ 1 23
Zabicie gęsi. . . . . . „ „ . „ „ . „ „ . . . . . . . . . . . „ . . . „ „ . „ „ „ „ . „ . . • . „ „ „ „ . . . . . . . . . „ . . . . . „. . . „ . . . . . „„ . . . . . „ . . „ . „ . . . 1 24
Sołtys sprawia wesele . „ „ . „ . . . . . „ „ . „ . . . . . . . . . . „. . .„ . „ „ „ „ „ . . . . . . „ . „ „ „ . „ „ .. „ . „ . . . „„„„ . . . . „ „ „ . 1 24
Krowa w zielonych okularach . „ „ „ „ „ . „ „ „ „ „ „ „ . „ „ . „ „ „ . „„.„ . .„ . „ „ . „ . „ „ . „ „ „ „ „ . „ „ „ „ . . 1 24
Zaprzęganie krowy i żagla . „ „ „ „ „ . „. . „ . „ „ „ „ „ „ . „ . „ „.... „ „ „ „. . . . . . „.„„„„„„„ . . . . . . „ „ „ . „ . 1 24
Ryba na łańcuchu . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . „„. . . . „. . . . „.„.„„ .. „. . . . . . . . . „ „ „ „. . . . . „. . . . „ ... „ . „ „ . „ . „ „ „ . 1 25
Witanie księcia . .. .. . .
. . . . . . . . . . . . . .. ..
. . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125
Sprzedaż i kupno lipy .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ „. . . . . . . „ „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ „ . . . . . . . . . . .„ . . . . . . . . . . 1 25
Próbo wanie piwa . . .. . .. . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . .. . . .
.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . ... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 25
Chwytanie dzięcioła bez drabiny . .. ... . . . . „ . . . . . . . . .„ „ . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ „ „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 26
W uchu piszczy . . . . „ . „ „ .. . . . . .„ . . . . . . . „. . . . „. . . . . . . . „ „ . . . . . . .. . . „ „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . „ . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. 1 26
Topienie węgorza za karę „ „. . .„ . . . . . .„ . . . . . . „. . . .„ „ „ . . . . .„ „ . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . „. . „ . „ „ „ „ . . . „ . . „ . . . 1 26
Kolorowe spodnie oznaczaj ą święto . . . . . . . . . . „ „ „„ .. „. . . . . . . . . .. . . . . . . „ . . . . . „ „ „ . . „ . . . . . . „ . „ . . . . . . . . 1 26
Wesz wybiera burmistrza .. . . . .. . . . . . „ .. . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . .„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 26
Wyratowanie księżyca .. . . . . . . . . . .. .. .
. . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ... . . . . . . . . . 1 27
Przesuwanie łąki . . . .. . . . .................................. ......................................... ......
. . . . . . . . . . . . . . . . 1 27
List do papieża . .. . . . . . . . . . . . . .. . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . .. 1 27
Kucie kóz „ . . . . . . . . . . . . „ „. . . „ „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . „ „ . . . . „ „ . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . „ . . „ . „ „ . . . . „ . . . . . . . . . . . 1 27
Środek świata . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 28

MAZURZY W OPINII SĄSIEDZKIEJ ........... „„••••••••••••••...•.•••• •••••••.•••.••••••„•••.•..• „„.... 131


Ubóstwo mazowieckie .. . . . . . . . . . . .................................................................................... 1 35
Kuchnia mazowiecka . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ... . . . . 1 37
Pij aństwo i zawadi actwo . . . . . . . . . „„ . . . . . . . . . . . . ... „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .„ „ . . . . . . . . . . „ . . . „ „. . . „ „ . . . . . . . . . . 138
List do papieża . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . „. . . . . . . . . . . . . . . .„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . „ . . . . . . . . . . . . . 1 40
Mowa mazurska . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . .. . . • . . . . . . • „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .„ .. .. . .. . . . . . . . . . 141
Zewnętrzna pobożność . „. . . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . „ „ . „ . „ „ „ . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .„ „ „ „ „ „ „ „ „ „ „ . „ . . . . 1 43
Genealogie Mazurów „ . . „. . . . . . . „. . . . . . „. . . . „ . . . . . „„ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . ............... 1 44
Spod ciemnej gwiazdy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . ..
. . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 45
Pieśni o Mazurach . . .. . . . . . . . . . . . . . ... . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . „. . . . . . . . . . . . . . „ . „ . „ . . . . „ . . . . . . . . „ . „ . . . „ . . . . . . . 1 46
Chytrość Mazura . . . „. . . „ . . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . „ „ „ . „ . „ . . . . . . . . . . . . . .„ . „ . . . . . . . . „ „ . . . . ...
. . „ „ . „ . . . . . . . 1 50

KORONIARZE O LITWINACH . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • „ . „ „ . . . . . . . . . . . . . 1 53
Tchórze, chytrzy i niechlujni . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . „ „ „ „ „ „ . „ „ . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . „ . . „ . „ „ „ „ . „ „ . „ . . . . 1 56
Nędza l itewska .. . . . . . . . . . . . . . . ..
. . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . .„ . . . . . . . . . . . . . . . . 1 57
Boćwina i brzozowik . . . . . „. . . „. . . . . . „.„ . . . . . „ . . . . . . „ „ . „ . . . . . . . . „ „ „ . „ . „ . . . . . . . . „ . . . . . „. . . „ . . „ „ . . . . . . . 1 58
Język i styl . . . . . . . .. .... .. .. .. .. ...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. .
. . . . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . 1 60
Zabawne nazwiska ..
. „ „ „ „ . „ „ . . „ . „ „ „ . „ „ . „ „. . . . „. . . „ . „ . „ . „ „ . „ „ „ „ „ . „ . . „ .. „ . . . . . . . . . . . . „ . . „ . „ 161
Rozwiązłość Litwinów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . 1 62

NIEMCY W TRADYCJI P OPULARNEJ .....„„„••• „„••••••„••..•..•.•...•••.• „ ••••„„.„.„•• „••„.. 1 65


Wygląd zewnętrzny ... ... . . . . . . . . . . . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . „. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . 1 67
Wyśmiewanie języka . . . . . . . . . . . . .. ....
. . . . . . . . .. . .
. . . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . „„„...
. . . . . . „ .. „ . „ . . . . . . . . . . „ . . 1 70
Skąpcy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 72
Kuchnia niemiecka . . ...
. . . . . . . . . . . . . . . . . ...
„. . . . . . . . . . . . . . . . . „. . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „ . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 73
Niemiecka wiara . . . . „„ . . . . „ „ „ . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . „ „ „ . . . . . . „. . . . . „„ . . . . . . . . . . . „ . . . „ . . . „„ . . „ „ „ . . „ . . . . . 1 75
Di abeł w niem ieckim stroj u . . . . . . .„ . . . . . . . . . . . . . . . „ . „ . . „ . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . „ . . . . . . „ „ . . . . . . . . . . . „ „ „ . . 1 78
Nie będzie Niemiec Polakowi bratem .. . .. . . . . . . .. . „ „ „ . „ . . . . . . . . „ . . . . . . . . . . . . . . . . „ . „ . „ „ . . . . . . . . . . . . . 181

You might also like